To było niegroźne dziwactwo z gatunku tych które ma wiele osób i może o nich opowiadać przy wigilijnym stole zyskując najwyżej miano "ekscentrycznego wujka". Otóż lubił on trójkąty. Bo prostu jakoś je lubił. I tak kiedy na przykład przechadzał się po miasteczku i zobaczył coś trójkątnego kupował to. Nie szukał jakoś specjalnie, nic z tych rzeczy. Ot, przypadkiem coś się nawinęło kupował i zanosił do domu. Swego czasu zdarzało się, że spotykaliśmy się u niego na spotkania z gatunku tych męskich posiedzeń przy whisky. Widziałem wtedy u niego wiele trójkątnych rzeczy. Trójkątne krzesła (bardzo niewygodne), trójkątne talerze, trójkątne zegary. Z czasem naturalnie było ich coraz więcej, ale nadal nie przekroczyło to granicy niegroźnej fanaberii bogatego dżentelmana. Wszystko zmieniło się tego pochmurnego dnia gdy odkrył, że w starej piekarni na Stwosza pieką specjalne trójkątne bułki. Od tej pory zawsze był w piekarni przed świtem i wykupywał wszystkie trójkątne bułki by potem zjadać je jedna po drugiej, opychać się nimi i delektować. Umarł trzy miesiące później, kawałek bułki utknął w jego przełyku. Mocne, trójkątne boki zaczepiły się na ścianach przełyku. Pochowano go w specjalnej trójkątnej trumnie. #opowiadanie #hobby
Wpis z mikrobloga
Skopiuj link
Skopiuj link