Wpis z mikrobloga

Moja narzeczona i ja mieszkamy w Kalifornii, ale jej rodzina żyje w Kolorado i mają małą chatkę w Pikes Peak, wysoko w górach. Po odwiedzeniu ich, zaproponowali nam spędzenie w chatce kilku dni (jesteśmy zapalonymi wspinaczami i skorzystaliśmy z zaproszenia). Kolorado jest bardzo bogate w stare, amerykańskie opowieści ludowe. Niemal każde miejsce w które pójdziesz, ma swoją własną społeczność i historie z nią związane. Pikes Peak nie jest wyjątkiem. Jest tu wystarczająco historyjek (i sklepów z pamiątkami) że każdy poczuje, że ta ziemia „żyje”. Nie wiem czy ma to związek z tym co się aktualnie dzieje i może ktoś z Kolorado może nam pomóc i połączyć punkty.

Faye i ja jesteśmy aktualnie w domku. To nasz czwarty dzień i zamierzamy dziś wyjechać. Wokół zaczęły się dziać dziwne rzeczy i wychodzi na to, że zostaniemy tu trochę dłużej. Mamy wystarczająco dużo jedzenia na zimę i piecyk jest w dobrym stanie, ale dostęp do internetu jest tu strasznie słaby i praktycznie nie ma zasięgu sieci. Czujemy się odizolowani. Postaram się odpowiedzieć na kilka komentarzy, ale internet zaskakuje tu raz na jakiś czas.

Pierwszą dziwną rzeczą która się pojawiła to był śnieg. Nie było żadnego śniegu w prognozie pogody, więc spakowaliśmy się dosyć cienko, ale podczas pierwszej nocy tu (ahh nasze szczęście) śnieżyca opanowała cały okoliczny teren. Moja stara Corolla jest teraz kawałkiem zamarzniętego, bezużytecznego złomu i nie ma żadnych szans, że odpalę ją i pojadę 6km w dół góry do miasta. Obwiniam się za zaufanie Kolorado podczas wiosny.

Gdy czwartek zbliżał się ku końcowi, po całym dniu cudownej wspinaczki i podziwiania zaczęły się dziać naprawdę dziwne rzeczy. Kiedy wróciliśmy do chatki zauważyliśmy ogromny łapacz snów przyczepiony do drzewa kilka metrów od naszego domku. Nie wyglądał na taki który można kupić w sklepie, był zrobiony z sznurków i gałązek. Był ogromny. Według mnie miał około półmetrową średnicę, po prostu wielki. Nie określę dokładnie, ponieważ nie jestem na tyle głupi żeby to dotykać czy zbliżać się za bardzo. Jesteśmy z Faye weteranami horrorów i wiemy, że w taki sposób sprowadza się na siebie nieszczęście. Jak tylko śnieżyca się uspokoi, umieszczę gdzieś zdjęcia w odnośniku.

Tej nocy kiedy jedliśmy kolację, słyszeliśmy trochę dziwnych dźwięków dochodzących z lasu. Łamanie gałązek, szelest liści itp. To nic dziwnego, ponieważ wiemy, że w okolicy są łosie i jelenie, ale te dźwięki były powolne i umyślne. Rytmicznie zanikały i pojawiały się, jakby ktoś chodził po łuku, niedaleko domu. Wyjrzałem przez okno i skorzystałem z latarki żeby to sprawdzić, lecz nikogo, ani niczego tam nie było.

Spędziliśmy cały piątek tuląc się, jedząc i grając w planszówki które przywieźliśmy i kilka z gier na Nintendo które były w chatce (Doneky Kong Country 2, myślałem nawet czy by nie zwinąć jej bo to najlepsza gra wszechczasów). Znowu padało, a gdy się ściemniło, Faye obudziła mnie i powiedziała, że słyszy głosy na zewnątrz. Wysiliłem swój słuch i sądzę, że usłyszałem w oddali dźwięk płaczącego mężczyzny, bardzo odległy płacz, nie jestem nawet do końca pewny, ponieważ dźwięk był częściowo przerywany przez świst wiatru. Wróciliśmy do spania i około piątej nad ranem ponownie go usłyszeliśmy, tym razem bliżej i wyraźniej. Brzmiało to jakby wołał o pomoc, lecz robił to w nieznanym mi języki którego wcześniej nigdy nie słyszałem.

Zadzwoniliśmy na policję z mojej komórki i obiecano nam, że ktoś się pojawi i to sprawdzi. Nikogo nie widzieliśmy, a teraz nawet wątpię czy ktokolwiek przyjechał.

W sobotę wszystko stało się mocno #!$%@?.

Znowu padało i kompletnie nie miałem zasięgu przez cały dzień. Faye i ja oglądaliśmy filmy na VHS i próbowaliśmy zadzwonić do rodziny, ale polegliśmy. Poszła spać dosyć wcześnie, około ósmej wieczorem, ja edytowałem zdjęcia na laptopie w salonie. Obudził mnie jej spanikowany płacz. Spytałem się co się stało, odpowiedziała, że miała sen w którym się zgubiła w lesie i coś za nią podążało. Wtuliliśmy się w siebie i wróciła do spania, w międzyczasie ja do niej dołączyłem.

Faye obudziła mnie około pierwszej. Całkowicie wyszła z siebie. Nigdy nie widziałem jej tak przestraszonej, a sam wyraz jej twarzy powodował u mnie ciarki. Powiedziała mi, że znowu słyszy mężczyznę, ale tym razem rozpoznaje jego głos. Była absolutnie przekonana, że to był jej włóczący się dziadek i błagający o pomoc.

Jej dziadek zmarł kiedy byliśmy na ostatnim roku studiów, sześć lat temu. Próbowałem ją uspokoić i wmówić, że to zły sen, ale ja też go słyszałem. Nigdy go nie poznałem, więc nie mogłem go poznać po głosie, ale rzeczywiście brzmiał inaczej niż wczoraj. Brzmiał naprawdę staro. Poważnie mówiła o pójściu w las i szukaniu go, powstrzymywałem ją przed tym cały dzień. W końcu zrozumiała, że to absurdalne i niemożliwe żeby to był on. Włączyliśmy jakiś film, ustawiliśmy dosyć głośno i w końcu zasnęliśmy. Mój telefon nie był w stanie wykonać żadnego połączenia.

To co stało się ostatniej nocy (w niedzielę) sprawiło, że i ja byłem na krawędzi zwariowania. Najprościej, po prostu wydarzyło się to samo. Około pierwszej (jeszcze nie spałem, jakbym przewidział, że to się znowu stanie) usłyszałem głos. Tym razem był to głos kobiety. Na szczęście był wystarczająco odległy i nie zbudził Faye. Poszedłem do łazienki i delikatnie uchyliłem okno. Mroźne powietrze które zawiało przez nie było jak wyrok śmierci dla mnie, Kalifornijczyka. Nikt nie przeżyłby na zewnątrz zbyt długo. Przynajmniej nie, bez profesjonalnego, wojskowego sprzętu.

A jednak… Ktoś sobie #!$%@? spacerował na zewnątrz, stąpając po śniegu, gałęziach, jednocześnie płacząc. Jestem naprawdę rozsądny, sceptycznie nastawiony do rzeczy paranormalnych i religii, czasami zbyt arogancki, ale mówię wam, że to był głos mojej matki. Moja mama żyje i ma się dobrze, więc mój mózg natychmiast zareagował na jej głos w tych odludnych górach. Wszędzie bym poznał ten głos. Myślę, że każdy by poznał. Mówię wam, mam 99% pewności, że to był jej głos i było to zdecydowanie wystarczająco żeby mnie przestraszyć do ciarek.

Chwyciłem latarkę i wyszedłem na zewnątrz owinięty w gruby koc. Okrążyłem całą chatkę i rozglądałem się na tyle ile pozwalały warunki. Od okna łazienki do początku lasu, w śniegu wytarta została droga jakby ktoś ranny albo pijany wielokrotnie szedł i zawracał. Za każdym razem gdy słyszałem ten głos, krzyczałem „Mamo?!” albo „Jest tu ktoś? Gdzie jesteś?” i za każdym razem słyszałem jak głos wycofuje się w głąb lesistych gór. Jestem pewny, że próbowano mnie zwabić wystarczająco głęboko żeby…
Nadal żyję, ponieważ nie jestem na tyle głupi, żeby zginąć w sposób jak w słabym horrorze. Wróciłem do środka i upewniłem się, że każde okno i wszystkie możliwe wejścia są zabezpieczone. Nadal nie mogę się nigdzie dodzwonić.

Poniedziałek. Pogoda się trochę uspokoiła i daliśmy radę zadzwonić do ojca Faye. Jak tylko drogi staną się przejezdne, przyjedzie po nas i pomoże mi ściągnąć mój samochód z tej góry. W najgorszy wypadku jeszcze jedna noc w tym miejscu.
Faye nie czuła się dziś dobrze. Cały czas boli ją brzuch i parę razy zwymiotowała. Oboje jedliśmy to samo i ja się czuję dobrze, więc nie mam pojęcia co z nią. Czasami ma tak gdy się przepracuje. Mimo, że ja jestem agnostykiem, a ona katolikiem, jest mocno przekonana, że to coś paranormalnego wokół nas. Na razie to nie powód do alarmu, nie ma gorączki i cały czas jest nawodniona. Wyjdzie z tego. Śpi od dwóch godzin.

Kilka dźwięków do opisania. Coś jakby chichot i artykułowanie czegoś w pobliskim lasku. Na linii widoku jakieś dziwne cienie i ruchy, ale równie dobrze mogą to być zwierzęta. Nie chcę tego widzieć i zasłoniłem wszystkie okna. Drzwi zastawione starą komodą i sprawdzam co z Faye co pół godziny.

Jej ojciec powinien niedługo być, żeby nas zgarnąć i mój wóz. Ktoś mógłby mi teraz powiedzieć, że jestem idiotą, że tak słabo sprawdziłem prognozę pogody.

TBC