Wpis z mikrobloga

#zdzislawintheworld #gwatemala #quetzaltenango #hiszpanski #podroze #podrozujzwykopem

Ciągle żyję. Jeszcze. Jakoś.

Bo wiecie rozchorowałem się. Wiadomo jakie krążą plotki o tym jak faceci chorują. Zawsze mnie to niezmiernie dziwi, bo zdaję się zaprzeczać temu stereotypowi. Nie umieram ostentacyjnie przed wszystkimi i nie wymagam dużo uwagi ani opieki. Po prostu chciałbym mieć wtedy absolutny spokój, żebym mógł pogodzić się z Bogiem i pożegnać ze światem.

Nie no, żartuję, nawet nie wiem w którym przypadku bardziej. Po prostu muszę się wyspać porządnie, co też zrobiłem. W dniu, w którym gorączka dopadła mnie z rana, tuż po szkole poszedłem spać i przespałem 18 godzin budząc się dopiero na śniadanie dnia kolejnego. Trzydniowa norma podczas jednej nocy pozwoliła mi zebrać tyle energii, że wybrałem się na zajecia. Słowianie, są twardzi, wiadomo. No i zapłaciłem z góry za zajęcia.

Jako jedyny pokusiłem się na tak absurdalny wyczyn, bo jakaś epidemia panuje i w domu gdzie mieszkam czworo innych studentów również jest chorych. Jednak nikomu innemu nie przyszło do głowy iść do szkoły, gdy nie czują się najlepiej. Leszcze.

W ogóle to nie polubiłem Quetzaltenango. Nie tylko z powodu choroby, ale jakieś takie jest niefajne. Chyba najgorsze miejsce w którym się dotychczas zatrzymałem, a do tego musiałem przedłużyć pobyt do 2 tygodni, żeby dojść do siebie. Większość budynków do szaro-bure zlepki pustaków poustawiane bez ładu, składu i wykończeń na zboczach góry. Bezdomni śpią na ulicach, walają się po nich również śmieci, które są wyżerane przez stada bezpańskich psów. Jest obrzydliwie, nie tak źle jak w Tegusigalpie, ale też kiepsko.

Lecz to nie jedyny powód, dla którego miasto nie przypadło mi do gustu. Znajduje się ono na wysokości 2300 mnpm, z czego wynika kilka problemów. Po pierwsze mniejsza zawartość tlenu w powietrzu i wbrew pozorom różnica jest znacząca. Na początku szybką utratę oddechu składałem na karb choroby, ale jak już doszedłem do siebie, to wcale nie było lepiej. No bo powiedzmy sobie szczerze, żeby zmachać się wchodząc na 2 piętro, albo jedząc taco, to jestem trochę za młody.

Drugą kwestią ściśle powiązaną z wysokością jest temperatura, a dokładniej jej spadek. Jak przez całą 3 miesiące na palcach jednej ręki mogę pokazać ile razy ubrałem długie spodnie, tak tutaj innych nie ma co zakładać. Cóż za ironia losu, w Polsce teraz zaczyna się robić ciepło, a ja tutaj muszę walczyć o każdą kalorię. Zakładam więc do tego bluzę i kurtkę jednocześnie, no bo nie wspomniałem jeszcze o tym, ale tutaj pada deszcz.

Może nie jakiś specjalnie mocny, ale za to pada kilkanaście godzin na dobę. Każdą. Od prawie 2 tygodni. Czuje się jak Forest Gump w Wietnamie, tylko czekam aż zacznie padać od dołu, bo takiej aberracji to jeszcze nie widziałem.

Ze szkołą też jest słabo. Po raz pierwszy nie mam na zewnątrz wśród roślin i pięknych okoliczności przyrody, tylko na zimnej klatce schodowej jakiegoś starego budynku. I jeszcze jaką nauczycielkę mi dali! Już poprosiłem o zmianę, bo nie byłem w stanie wytrzymać. Wszystko byłoby z nią w porządku, gdyby nie miała jednego tiku. Jeszcze jakby do był jakiś gest, to mógłbym po prostu na nią nie patrzeć, ale ona wydawała dźwięk.

Chciałem napisać onomatopeję, ale nie mam pojęcia jak. Taki dźwięk co powstaje jak się wciąga powietrze przez zamknięte usta. Co kilka sekund. A ja z gorączką, nie mogę myśleć o niczym innym. Prosiłem ją kilka razy, żeby przestała, ale to nie było takie proste. Bo widać, że się starała, ale to było silniejsze od niej. Także co jakiś czas, tym razem już zupełnie losowo wydawała ten dźwięk, a moje wszystkie myśli krążyły wokół tego kiedy to nastąpi. Jak tylko to zrobiła, to miałem kilka sekund skupienia i zaraz po tym znów zaczynałem wyczekiwać. Tak jak ktoś śpiący niedaleko chrapie. Paskudne uczucie, szczególnie że za to płaciłem.

Także teraz nie mam już gorączki, nie mam nauczycielki która mnie irytuje, ale w dalszym ciągu zajęcia są na korytarzu i tam jest zimno. Nie mogę się doczekać aż skończy się ósmy tydzień nauki i wrócę do mojej wycieczki. Najpierw będę chciał udać się do miejscowości Coban, gdzie niestety nie ma bezpośredniego busa, więc będę musiał nadrobić z dwieście kilometrow, co zapewne zajmie mi pół doby i czego już się nie mogę doczekać.

Wspomniałem o tym, że tutaj pada? Na pewno wspomniałem, bo najbardziej denerwują mnie rzeczy, na które nie mam wpływu, a warunki atmosferyczne znajdują się dość wysoko na ich liście. I jeszcze dodam, że jak pada na dworze, to pada również u mnie w pokoju, bo sufit przesiąka. Problem jednak rozwiązałem w bardzo łatwy sposób, podstawiając tam garnek. I wszysctko było by fajnie gdyby nie odgłos, jaki wydaje kropla wody uderzając o jej powierzchnię. Na szczęście do tego można się w miarę szybko przyzwyczaić. A ponieważ niewiele więcej udało mi się tu zobaczć, to wrzucę fotę deszczu. Podsumowując nie polecam przyjeżdżać do Xeli.

No i może się okazać, że człowiek nie ma wcale żadnej ckliwej puenty, czy błyskotliwej historii do opowiedzenia, ale jak jest zdenerwowany, to jakoś to łatwo idzie pisanie. Gdyby tylko tak samo było z pozytywnymi emocjami...

#!$%@?.

wołam @dolandark @Refusek @L_u_k_as @Cooyon i @angeldelamuerte
zdzislawin - #zdzislawintheworld #gwatemala #quetzaltenango #hiszpanski #podroze #pod...

źródło: comment_eXrhwVtOhYf76EuAby5pQyOtdQD7NzQw.jpg

Pobierz
  • 4