Wpis z mikrobloga

I oto ona. Stojąca w kuchni i myjąca naczynia pozostałe po ostatniej kolacji. Było już wystarczająco ciemno, więc szczęśliwie moja pozycja na drzewie była niewidoczna i umożliwiła mi patrzenia na wszystko z dobrego punktu praktycznie cały dom.

Była naprawdę śliczna. Blond włosy do ramion i krągłości na całym ciele. Jej sposób poruszania się eksponował pewność siebie i grację. To typ kobiety za którą obejrzałbyś się na ulicy, lecz na tyle subtelny, że nie utrzymałbyś wzroku zbyt długo.

Zobaczyłem jak włącza światła w salonie i po wejściu do niego zaczyna się rozciągać. Zatrzymała się i kręciła głową i masowała szyję, jak po ciężkim, stresującym dniu. Zastanawiałem się o czym wtedy myślała.

Przeniosłem spojrzenia na inną część budynku, podziwiając ciekawą architekturę mieszkania.
Tam. Słaba, niebieska poświata dochodząca z lampy nocnej na biurku w pokoju na południu mieszkania. Przez blade światło dostrzegłem dwie malutkie postacie leżące spokojnie pod kocykiem. Dzieci. Mój oddech przyśpieszył. Czułem jak bicie mojego serca gwałtownie przyśpiesza.

Szybko przeniosłem spojrzenia na miejsce, gdzie przed chwilą stała kobieta. Zniknęła. Moje oczy zaczęły panicznie wirować po częściach budynku. „No chodź! Gdzie jesteś?” Z mojego oddechu można było wyczytać panikę. Spojrzałem na kuchnię. Pusta. Mieniące się światło w pokoju dzieci przyciągnęło moją uwagę. Widziałem jak podeszła do nich i się zatrzymała. Stała tak jakiś czas, jakby coś rozważała. Wiedziałem, że musze to zrobić teraz.

Planowałem to od ponad tygodnia, nie mogłem czekać dłużej. Obserwowałem każdy jej ruch. Wiedziałem, że jadła kolację o 18 każdego wieczoru, jeszcze wtedy pozostawiając otwarte drzwi i zamykając się dopiero przed snem.

Zeskoczyłem z drzewa z minimalnym wysiłkiem i bezdźwięcznie przeszedłem przez ogród. Zawahałem się przez krótką chwilę przed złapaniem klamki i pchnięciem drzwi. Wyciągnąłem nóż który trzymałem pod kurtką i ruszyłem przez pachnącą liliami kuchnię, aż do korytarzu w którym powinna stać.

Czekałem na ten moment od miesięcy. Zmusiła mnie do obserwacji przez jakiś czas i jej poznania nawyków. Nie mogła się przede mną ukrywać przez wieczność. Byłem gotowy.

Szybko otworzyłem drzwi i wszedłem do pokoju, sztywno trzymając nóż przed sobą. Spodziewałem się jej w pokoju dzieci, stojącą nad nimi. Ale jej tu nie było. Rozejrzałem się wokół, wypatrując jej, lecz moje oczy zatrzymały się na dwóch śpiących dziewczynkach. Były tak samo śliczne jak w dniu, w którym porwała je z parku. Cicho zaszlochałem. „Moje dzieci!” – wydusiłem z siebie cicho i prawie wyjąc. Upuściłem nóż i podbiegłem do nich, zamierzając je objąć w ramiona. Wtedy zauważyłem, że coś było nie tak.

Krew. Dużo krwi. Ich malutkie, twarzyczki aniołków było blade niczym marmur, wyssane z kolorów. „Nie!” – krzyknąłem w chwili kiedy cały mój świat się zawalił. Spóźniłem się.

Patrzyłem na nie w płaczu i szoku, ledwo zauważając ją wchodzącą do pokoju. Zatrzymała się w drzwiach z smutnym uśmiechem na twarzy. „Jeśli ja ich nie mogę mieć, nikt nie będzie ich miał.”

Przyniosła ze sobą broń, wsadziła lufę do buzi, zaciskając na niej swoje wymalowane usta i pociągnęła za spust.

  • 1