Wpis z mikrobloga

  • 58
Opowiem jak kiedys (rok temu) opiekowalem sie pisklakiem.
tl:dr


Wyszedlem sobie cieplego popoludnia na spacer i gdy przechodzilem obok garazy, podeszly do mnie dwie babcie. Mowia, ze znalazly na ziemi pisklaka, i czy go nie poloze na garaz wyzej, bo one za niskie. Wzialem go i polozylem, po czym poszedlem dalej. Myslalem jednak o nim, ze tam kotow duzo, to zaraz by skonczyl jako kolacja. W drodze powrotnej godzine pozniej zajrzalem na garaz a on siedzial wcisniety w rog (sasiedni garaz byl wyzszy i mial nisze na szczycie). Pobserwowalem w bezpiecznej odleglosci dobre dwie godziny, czy nie ma matki. Nie bylo. Byly za to dwa koty, ktore odpedzilem, a pisklaka wzialem. Byl juz opierzony po czesci, ale puchu nadal duzo, nogi slabe jeszcze, jak widac na zdjeciu. Wlozylem go to kieszeni i nadal trzymalem w reku, caly sie trzasl.
W domu wlozylem go do pudelka i opatulilem recznikiem, po czym zabralem sie za przygotowywanie jajecznej mieszanki pokarmowej. Po jakiejs pol godziny byla gotowa, maly przestal sie trzasc jako tako, ale jak mu podlozylem pinceta kawalek do geby to od razu sie rozbudzil i zjadl sporo. Nie dziwota, siedzial na tym dachu troche, a nie wiadomo ile na ziemi. Do tego dostal wody zakraplaczem i poszedl spac. Kupa oczywiscie byla na dobranoc.Zaraz sie ciemno zrobilo, to spal. Smiesznie zawsze spal, sie tak lekko kiwal.
Nie wiedzialem wtedy co to za gatunek jeszcze. Wyslalem to zdjecie do kolezanki, ktora sie lepiej znala, ona do ornitologow z ZOO w Warszawie (pozdrawiam serdecznie) i tam stwierdzili, ze pliszka, trafnie z reszta. Wiecie, te malutkie czarno biale, co tak biega szybko na wsiach i porusza w gore i w dol ogonem.
Obawialem sie, czy nastepnego dnia bedzie zyl - w takim przypadku pierwsza noc to kluczowy czas, ale gdy rano zajrzalem do pudelka, to przywitalo mnie cwierkanie i otwarty dziob wolajacy o zarcie. Zaczal sie wiec trwajacy ponad miesiac festiwal wstawania skoro swit aby nakarmic, a potem karmic co dwie godziny. To byl czas, kiedy siedzialem w domu, bo uczylem sie na obrone magisterki, wiec w domu siedzialem.
Imie ptakowi nadala siostra, nie pamietam jakie.
Ptak wiec zaczal rosnac i zmieniac sie. Stanal na nogi, zmienial barwy, puszek zniknal. Nie wyobrazacie sobie, jak takie male cos potrafi sie drzec glosno, z reszta slychac to co rano na dworzu ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zdjecia z progresu rozwoju umieszczam w komentarzach.

Z czasem do pasty jajecznej doszly larwy maczniaka zywe, a pudelko, gdy zaczal podlatywac, zamienilo sie w klatke, w ktorej bardzo siedziec nie lubil, dlatego byl tam tylko w nocy i gdy wychodzilem z domu. Byla to duza klatka od gryzoni - na szybko nie mialem skad zalatwic ptasiej, ale do srodka wlozylem kijek, na ktorym lubil siedziec, a gdy nie byl w klatce, to siedzial na niej. Generalnie cwierkal tylko, gdy chcial jesc ( ͡° ͜ʖ ͡°) jak sie go ignorowalo, to potrafil podleciec i szczypac w palce albo latac po pokoju za mna.

No wlasnie, latanie. Na poczatek niezdarnie, ale potem bez wiekszych trudow przelatywal na parapet 1,5 metra dalej, po ktorym lubil biegac, czasami nie wyrobil w ladowaniu na polce z ksiazkami i spadal na fotele, ale nic mu sie nie dzialo. Postawiony na podlodze biegal w kolko, a jako ze zawsze chodzilem po mieszkaniu na boso, to szczypal palce u stop ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Juz zaczynal sam polowac na maczniaki.

Niestety zdarzyl sie wypadek. Wstaje pewnego dnia o 4.30 jak zwykle, bo piszczy, ide po jedzenie do kuchni, wracam z micha, a on wisi zaczepiony noga o drzewiczki od klatki, takie otwierane od gory, ktore tworzyly tez, otwarte, swoisty pomost na regal, na ktory tez lubil wchodzic. Pewnie chcial przejsc i spadl. Sciagnalem go, postawilem na klatce, jesc dostal normalnie. Wracajac z kuchni po odniesieniu miski, patrze, a go nie ma. Szukam, szukam... Znalazlem pod kaloryferem, pod oknem. Troche oszolomionego. Musial podleciec i nie wyladowac, jebnal w parapet lub kaloryfer. Wlozylem z powrotem do klatki, gdzie sobie siedzial, ale widac bylo wyraznie, ze zwichnal jedna z nozek. Jesc jadl, apetyt mial, skrzeczal, ale ta nozka... zanioslem go dwa dni pozniej do weterynarza, ktory stwierdzil, ze ma otwarta rane, przepisal masc, ktora mu chore miejsce smarowalem. Weterynarz stwierdzil tez, ze jesli po trzech tygodniach sie nie poprawi, to do uspienia.Po kilku dniach jednak jakby stracil sile i juz wysiadla mu druga nozka. Apetyt nadal, ale sie tylko czolgal po klatce, trudno bylo mu podleciec.
Padl dwa tygodnie po wypadku, rano jeszcze zyl, ale nie chcial jesc juz, dwie godziny pozniej umarl.

Mimo, ze nie dozyl doroslosci, to jestem z siebie dumny, bo zabil go wypadek, a nie moje zaniedbanie (chociaz gryzie mnie ta klatka, ale innej nie mialem).

#truestory #coolstory #ptaki #ornitologia
Pobierz Fevx - Opowiem jak kiedys (rok temu) opiekowalem sie pisklakiem. 
 tl:dr
SPOILER

Wys...
źródło: comment_zzQlHtdfn7nFfZ54a3f4N202vN87Bh8k.jpg
  • 21