Wpis z mikrobloga

Z lekką obsuwą kolejna część #wspomnieniapradziadka dziś o aresztowaniu i pobycie w pierwszym z obozów
poprzedni wpis

W marcu 1940 roku zgromadzili Niemcy wszystkich mężczyzn – Polaków na podmokłej łące „księżej”. Wiek zebranych: od 20 lat w górę. Było nas około 250. Między innymi byli tu: mój brat Józef, dwaj szwagrowie A, nauczyciel Procner z Kęt (ale urodzony w Straconce), kierownik szkoły Klaja i jego syn, nauczyciel Łanoszka i jego brat – listonosz. Zebraną grupę wzięło pod swoją komendę „Gestapo”. Krzykiem nieludzkim przez godzinę kazali nam padać i wstawać. Ubrania przemokły od błotnistej łąki. Ćwiczeniu przyglądali się miejscowi „Volksdeutsche”. Po godzinie przemoczonych i utytłanych w błocie stłoczyli nas w jednej sali miejscowej restauracji. „Volksdeutsche” przepatrywali grupę i robili jakieś notatki, nie kryjąc się z tym. Rozpuścili nas dopiero wieczorem bez jakiegokolwiek tłumaczenia (zbiórka rozpoczęła się o godz. 7 rano)

Około 15.4.40r zebrano ponownie grupę mężczyzn wg sporządzonych uprzednio list i przewieźli ją samochodami ciężarowymi do gmachu Sądu Powiatowego w Bielsku. Grupa ta liczyła 21 mężczyzn. Byli w niej między innymi: ja i mój brat Józef, dwu A., nauczyciel Procner, dwu Łanoszków, których zapamiętałem. W gmachu sądu czekaliśmy na korytarzach. W czym czasie „Gestapo” sprawdzało w odpowiednich księgach nasze „hipoteki”. O godzinie 15 zwolniono niektórych, między nimi listonosza Łanoszkę. Resztę powieźli do Cieszyna.

Z całego powiatu bialskiego zebrano tu około 80 osób. Punktem zbornym był budynek fabryki Kohna – 3 piętrowy z dużymi salami fabrycznymi z cienko rozpostartą słomą na betonowej posadzce.
Za każdym załomem korytarza stali (niewidoczni dla nas) „SS-mani” z nahajami i bili niemiłosiernie nas przechodzących – gdzie popadło. Spędziliśmy tu 3 doby. Otrzymywaliśmy tylko jeden posiłek dzienni, tj. „cienką” zupę na obiad. Cały czas musieliśmy leżeć bez ruchu: pół dnia na wznak, potem na komendę obrót i dalsze leżenie na brzuchu. Za poruszanie się spadały na delikwenta bezlitosne razy. Byliśmy pod ciągłą strażą sadystycznych hitlerowców. Oni to dla urozmaicenia sobie czasu pytali na wyrywki o zawód; był to tylko pretekst aby znowu bić nahajką. Nauczyciela Jańczyka, za to że miał na sobie spodnie wojskowe, bryczesy – skatowali nieludzko. Do ustępu można było wyjść za zezwoleniem i to biegiem na kilkanaście sekund, w przeciwnym bowiem razie otrzymywało się nową porcję bicia.

Po trzech dniach wywieziono nas wagonami kolejowymi typu „pullman” w nieznanym kierunku. Po tym co przeżyliśmy w Cieszynie byliśmy obojętni na wszystko; nikt nie rozmawiał, nikt nie jadł. Wielu przewidywało że wiozą nas na stracenie. Dopiero w Monachium jeden ze strażników skinieniem głowy potwierdził zapytanie któregoś z nas, czy jedziemy do Dachau. W transporcie było nas 800.

Prysła niepewność. Poczuliśmy się swobodniej. Wyciągaliśmy z kieszeni resztki jedzenia i posilaliśmy się.

Jest wreszcie Dachau. Czeka na nas grupa „SS-manów” z bronią i wrzaskliwym „los! Los!” Uformowani w piątki, popędzani ciągłym krzykiem biegliśmy do oddalonego o 3 kilometry obozu. Nad bramą zachęcający do wysiłku napis: „Arbeit macht frei”. W pierwszej części obozu oddaliśmy buty i rozebrali nas do naga. Potem golono nas i strzyżono. Tutaj też zaczęto nazywać nas „Haftling”. Przeszliśmy do dużego basenu, by się wymyć. Wreszcie wydali nam drelichowe ubrania obozowe tzw. „pasiaki”, takąż czapkę i drewniaki. Następnie odliczonymi setkami przeprowadzono nas do drugiej części obozu zwanej kwarantanną. Była ogrodzona wysoko drutem kolczastym. Te druty i wieże strażnicze pozbawiły nas wszelkich złudzeń. Baraki drewniane ustawione w rzędy. Wejście w środku długości budynku i mały korytarz, a po lewej i prawej stronie po 1 dużej sali na 150 Haftlingów. Dostałem się do baraku nr 13. Drugą jego część zajmowali więźniowie – żydzi.

W kwarantannie przebywaliśmy 7 tygodni; do pracy nie wychodziliśmy, ale zajęć w obozie było pod dostatkiem.

Dzień zaczynał się pobudką o godzinie 6 rano; zaraz stawaliśmy na apelu rannym; drugi apel był po kolacji o godzinie 19. Odżywianie było – jak na obóz – wystarczające: na śniadanie, zresztą bardzo słabe, filiżanka herbaty lub kawy z kilkoma ziarenkami sago; obiad o godzinie 12 obfity, z dwu dań (często na drugie danie podano końską kiełbasę); kolacja najobfitsza ziemniaki pieczone, 2 małe serki topione i ½ litra kawy słabo słodzonej. Między posiłkami wymyślne zajęcia porządkowe. Posuwaliśmy się gęstą tyralierą w przysiadach przez plac przed barakiem i każdy z nas sortował żwir wg wielkości kamyków i te układał na pasie posuwania się w porządku: największe w środku pasa i coraz mniejsze ku bocznej jego stronie. Gdy ułożenie w sznury ziarn żwiru wydawało nam się końcem roboty i porządkowania następowała komenda rozproszenia żwiru i ponownego układania w odwrotnym porządku: najdrobniejsze kamyki w środku pasa i coraz większe ku jego brzegom.

Innym zajęciem było zbieranie słomy, na tym samym placu i na wszystkich innych przejściach, do najmniejszych źdźbeł. Krótko przed tą pracą przez place te i dróżki przejechał wóz drabiniasty naładowany słomą.

Co kilka dni było czyszczenie naczyń aluminiowych wodą i piaskiem. Gdy w tym czasie „SS-man” blokowy krzyczał: „Achtung” nam należało stanąć w postawie zasadniczej i rzucić wszystkiem, co mieliśmy w rękach, o ziemię. Jeśli zrobiliśmy to równocześnie, że słuchowo odbierało się równy i krótki chrzęst rzucanych metalowych przedmiotów „SS-man” chwalił blokowego i przechodził dalej; w przeciwnym razie wymyślał krzykiem „Du Verfluchte”.

Każdy więzień miał znak; wg którego z daleka można było rozpoznać czy dany więzień jest Polakiem, czy cyganem, księdzem, kryminalistą (zbrodniarzem) lub homoseksualistą.

Dozorowali nas kryminaliści, którzy urzędowo nazywali się „Kapo”. Znaki były w kształcie trójkąta o różnych kolorach, np. czerwonym, zielonym, fioletowym. Jedynie Żydzi mieli tarczę czarno białą, jakby tarczę strzelecką, na karku. Ułatwiało się „SS-manom” celne strzelanie do wybranej ofiary.

Łóżek w naszych salach baraku nie było. Spaliśmy na wypełnionych słomą siennikach, które zaraz po pobudce układało się w stosy na tejże sali.

Razem ze mną byli też tu, oprócz poprzednio wymienionych: Lekarz Wałach, Karolini i Duława. Nauczyciel urodzony w Straconce – Chrobak.

Skończyła się nasza kwarantanna. Wyprowadzono nas na apel nago. Kierownik obozu pracy w Gusen przeprowadził przegląd nas niewolników; oceniał, który z nas przedstawia wartość jako siła robocza. Znalazłem się w grupie wybranych!
  • 21
  • Odpowiedz
Jeżeli kogoś zastanawia powód aresztowania:
Intelligenzaktion, zwana także Flurbereiningung („Akcja Oczyszczenia Gruntu”) lub
Direkteaktion (pol. „akcja bezpośrednia”), była istotnym etapem w realizacji planu
germanizacyjnego przygotowanego m.in. dla terenów okupowanej Polski zwanego przez
Niemców Generalplan Ost („Generalny Plan Wschodni”). Celem przejęcia kontroli nad
podbitym terytorium oraz osłabienia lub całkowitego wyeliminowania ewentualnej
działalności konspiracyjnej opracowano plan zniszczenia i eksterminacji polskiej warstwy
przywódczej, inteligencji, elity kulturalnej, politycznej, religijnej oraz warstwy posiadaczy i
kapitalistów polskich. Realizując
  • Odpowiedz
@dawid121213: @bigdomin9:
ŁANOSZKA MIECZYSŁAW,
Więzień gestapo w Bielsku, aresztu w Cieszynie.
Mieszkaniec Straconki – obecnie dzielnica Bielska-Białej, Aresztowany 24.04.1940 r. za to, że wraz z bratem Tadeuszem i innymi osobami, w początkowych miesiącach 1939 r. występował o zakaz wygłaszania kazań w języku niemieckim – dla księdza w Bystrej. W okresie okupacji aresztowany, osadzony w areszcie gestapo w Bielsku, a stamtąd przewieziony do Cieszyna (fabryki mebli giętych „Mundus” w Cieszynie), gdzie
  • Odpowiedz