Wpis z mikrobloga

Cześć Mirki! ( ͡º ͜ʖ͡º)

Dzisiaj wieczór historyjkowy.

Opowiem Wam dzisiaj o tym jak mój kolega odziedziczył po dziadku niewielką pasiekę. Sam nie miał o pszczołach bladego pojęcia dlatego pomagałem mu na początku. Ule były w opłakanym stanie - stare, spróchniałe i każdy z innej parafii. Było ich 6, rodziny pszczele były raczej średniej siły, w tym jedna słaba i jedna bardzo silna, a za razem bardzo agresywna i właśnie o niej będzie ta opowieść.

Ilekroć próbowaliśmy je przeglądnąć, to pszczoły wylatywały z ula niczym tornado i natychmiast atakowały. Strój pszczelarski, który zawsze wystarczał okazywał się niewystarczający, żądliły przez niego! Jak tylko przeglądaliśmy ten ul to potem pół dnia w obrębie ok. 150 metrów wszyscy byli atakowani przez te wścieklizny. Szybko się nauczyliśmy, że trzeba ubierać się podwójnie, aby móc przetrwać spotkanie z tymi bestiami. Kolega zamiast kapelusza kupił sobie szczelny kombinezon.

Trzeba przyznać pszczoły dobrze nosiły miód, jednak nie dało rady z nimi pracować. Pszczoły były na tyle przebiegłe, że nawet jeśli wieczorem kiedy było już prawie ciemno, jak podeszło się do ula, to wylot był oblepiony na czarno, a pszczoły na widok człowieka startowały niczym rakiety z wyrzutni, nie dało rady uciec, kilka żądeł to był standard.

Standardowa procedura, aby poprawić fatalną sytuację to wymiana matki. Po takim zabiegu wszystkie młode pszczoły będą już łagodne, a te stare po jakiś dwóch miesiącach powiedzmy poumierają i rodzina będzie już normalna. Tylko żeby podać nową matkę, to trzeba najpierw znaleźć starą i ją ukatrupić. W dodatku dobrze jest poczekać parę dni, żeby był brak świeżych jaj, przez co pszczoły same nie będą w stanie wyhodować nowej matki o genach od tej starej. Nie było łatwo znaleźć u nich matki, tym bardziej, że było tam tyle pszczół, że wysypywały się przy otwieraniu ula.

W końcu nadszedł dzień kiedy chcieliśmy znaleźć i ukatrupić starą matkę. Z góry przeprosiliśmy sąsiadów za ewentualne nieprzyjemności i sugerowaliśmy, aby w tym czasie nie wychodzili z domu i nie otwierali okien (powodem tego były incydenty przy poprzednich oględzinach tejże rodziny pszczelej). Rozpaliliśmy podkurzacz najlepiej jak potrafiliśmy (jakby ktoś nie wiedział to taka maszynka do robienia dymu), ubraliśmy się grubo jak cholera i udaliśmy się do ula, pszczoły jak zwykle wyleciały jak popaprane. Ul miał dwa korpusy górny na miód i dolny na gniazdo czyli na rozmnażanie. Matka na pewno musiała być w tym dolnym, bo górny był oddzielony specjalną kratą, przez którą pszczoła przejdzie, a grubsza matka już nie.

Zaczęliśmy przeglądać ramkę po ramce, wszystkie oblepione pszczołami, niemal na każdej znaczna ilość czerwiu, na niektórych od belki do belki (mówiąc językiem zrozumiałym dla laika - full młodych jeszcze niewyklutych pszczół), to świadczy o wielkiej sile rodziny. Doszliśmy do ostatniej ramki, a matki nie ma. W tym czasie koło naszych głów jedna wielka chmura, pszczoły zaczynają żądlić przez podwójne ubranie, o kur.... Stwierdziliśmy, że przejrzymy każdą ramkę jeszcze raz, ale nie będziemy jej wsadzać z powrotem do środka tylko postawimy je obok, opierając o stojak ula.

8 na 10 ramek już obok ula, a matki dalej nie ma. Sytuacja ulega pogorszeniu, nasze stroje śmierdzą jadem pszczelim coraz bardziej, bo jest w nich masa żądeł, a pszczoły robią się agresywniejsze. Przejrzeliśmy te dwie ostatnie ramki, a matki nie ma, mnie już tak napieprzały ręce od użądleń, że cały się drapałem. W powietrzu ewidentnie czuć zapach jadu pszczelego. Co tu robić, zamykamy i spier**amy czy szukamy dalej, sytuacja kryzysowa, kolejne użądlenia, potężny ból w wielu miejscach. CO TU ZROBIĆ DO CHOLERY???

W końcu przyglądam się i patrzę na ściankę wewnętrzną ula, patrze JEST STARA, JEST TUTAJ!!! Pokazałem palcem, a kolega ją złapał i powiedział "Mam cię ty k
**o wredna". (Obydwoje darzyliśmy i nadal darzymy te owady szacunkiem, ale w tej sytuacji epitety były bardzo zrozumiałe). Zgniótł ją w palcach i rzucił w trawę. Ramki szybko wsadziliśmy z powrotem i spieprzaliśmy w podskokach. Ja miałem ok. 40 użądleń, a na stroju ponad 150 żądeł, miałem lekkie zawroty głowy więc pojechaliśmy na wszelki wypadek do szpitala, gdzie dostałem trzy zastrzyki łagodzące, po tym było już ok.

To nie koniec przygody. Po kilku dniach trzeba było podać nową matkę, kupiliśmy ją od pszczelarza-mistrza, była rasowa i znakowana, miała taką czerwoną nalepkę z numerkiem (opalitek) za głową. Matka była w klateczce z kilkoma pszczołami, które opiekowały się nią. Klatka miała dziurę zalepioną ciastem cukrowym, które pszczoły w ulu miały wyjeść i tym sposobem na spokojnie uwolnić matkę. To było tak dawno, że jeszcze sam nie miałem pełnego doświadczenia w podawaniu matek, a tym bardziej u tak agresywnych pszczół.

Znowu ubraliśmy się pancernie i poszliśmy do tego ula, trzeba było przejrzeć wszystkie gniazdowe ramki i sprawdzić czy pszczoły nie zaczęły hodować nowej matki z jaj, a raczej larw po starej matce. Jajo po 3 dniach od złożenia pęka i wychodzi z niego maluteńka larwa, którą jak pszczoły karmią zwyczajnie to jest z niej zwykła pszczoła, a jak karmią specjalnie (dużą porcją mleczka), to wychodzi matka. Jednak w tym drugim przypadku pszczoły muszą zrobić taką nadbudówkę na plastrze i wtedy widać, że to matka z tego będzie, to się nazywa matecznik. Ul przejrzeliśmy bardzo szybko i było tylko kilka użądleń w skórę, pszczoły nie mając matki latały i próbowały żądlić jeszcze intensywniej jak wcześniej. Mateczników było kilkanaście, usunęliśmy wszystkie, a klateczkę z wyrwaną zawleczką do ciasta zawiesiliśmy na drewnianej beleczce. Po dwóch dniach kolega znalazł nową mateczkę z tą czerwoną naklejką przed ulem, była nieżywa. Pszczoły wyjadły ciasto i ją uwolniły i od razu ukatrupiły (takie ostre pszczoły mają inne geny niż łagodne i ciężko się podaje nowe matki). Pszczoły sprzątają w ulu na bieżąco więc trupy wynoszą, stąd matka była przed ulem.

Zamówiliśmy kolejną matkę, po 5 dniach ponowiliśmy więc próbę podania matki i podaliśmy drugą, okazało się, że jakimś cudem jeszcze pozakładały parę mateczników, wszystkie zerwaliśmy. Klateczkę zawiesiliśmy znów na drewnianej beleczce, tym razem zawleczki do ciasta nie wyłamywaliśmy od razu tylko po paru dniach, czyli pszczoły parę dni miały kontakt z matką przez klatkę, a dopiero potem miały możliwość wyjedzenia ciasta i uwolnienia jej. Oczywiście nie mogło być inaczej, odrzuciły także drugą matkę, znowu trup, tym razem jeszcze leżała na spodzie ula, nie zdążyły jej sprzątnąć. Pomimo odpowiednio grubszego ubrania pszczoły znowu nas pożądliły!

Załamaliśmy się, nasza wściekłość sięgała zenitu, czasem nachodziła nas ochota rozpalić ognisko i wpieprzyć ten ul do środka, jednak sumienie nie pozwalało na to. Stwierdziliśmy, że podamy jeszcze jedną matkę, ostatnia szansa. Pszczoły już nie miały czerwiu, wszystkie pszczoły po starej matce wygryzły się (urodziły). Podaliśmy trzecią znakowaną matkę. Stwierdziliśmy, że jak nie uda się, to wywozimy ul w pole i rozrzucamy ramki i zostawiamy je tam, aż pszczoły rozejdą czy rozlecą się po okolicy.
Nie było co z nimi innego zrobić, bo były tak agresywne, że nie chcieliśmy ryzykować połączeniem ich z inną rodziną.
Po paru dniach robimy przegląd, matki nie ma, oho... chyba ją znów odrzuciły. Stwierdzamy, może gdzieś się schowała, bo nie było jej ani na dnie ani przed ulem, dajmy im parę dni, jak schowała się to po paru dnach może będą świeże jaja albo ją zobaczymy.

Nadszedł dzień ostateczny, otwieramy ul, szukamy matki... nie ma, świeżych jaj też brak... Pożądlenia - jak zwykle...
No to lipa, pakujemy na taczkę i wywozimy w pole. Będąc już na miejscu wyładowaliśmy ul z taczki zaczęliśmy wyciągać ramki i rzucać w trawę, patrzę na czwartej ramce jest czerwona kropka, przyglądam się, a tam popierdziela nasza matula z czerwoną nalepką i pszczoły nic jej nie robią, nie atakują jej, przyjęła się!!!

Nastąpiła gwałtowna zmiana nastrojów, powróciły uśmiechy na naszych zmarnowanych twarzach. Ramki wsadziliśmy z powrotem do ula i ul zawieźliśmy na miejsce. Po tygodniu zrobiliśmy przegląd i nowa matula znosiła już jaja, ufffff, sukces, zwycięstwo! Po tym długo do tego ula nie zaglądaliśmy praktycznie do czasu karmienia zimowego. Ul z sukcesem przezimował i był już łagodny w kolejnym roku, a dał ponad 30 kg miodu.

Dzięki za uwagę. Opowiadanie ma 1296 słów i 8345 liter. Jeszcze dwie historyjki i chyba będzie trzeba klawiaturę wymienić ( ͡° ͜ʖ ͡°)

To by było na tyle.

Pozdrawiam ( ͡° ͜ʖ ͡°)
pszczelarz

PS. Mając obecne doświadczenie trochę inaczej rozegralibyśmy sprawę, jednak wtedy wyszło jak wyszło...

PS. 2 Zapraszam do obserwowania mojego tagu #mirkopszczelarz

PS. 3 Jak się podobało to nie zapomnijcie dać plusa, to mnie motywuje do dalszego działania ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • 87
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

  • 239
@pszczelarz: czytam i czytam i nie mogę uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się na świecie. Cóż za doświadczenie w pracy z pszczołami, ile czasu musieli ludzie spędzić zanim nauczyli się dogladąć te ule. W ogóle nie wiedziałem, że istnieją jakieś agresywne szczepy pszczół!

Niesamowita historia tym bardziej - że podziwiam was za opór, pamiętam jak za guwniaka ugryzła mnie pszczoła - nie zapomne tego bólu, a co dopiero znosić 40
  • Odpowiedz
@pszczelarz: dobrze czasem poczytać o takim fachu. Pamiętam jak za dziecka, podszedłem pod ule mojego dziadka. Sporo mnie wtedy ukąsiło, ale nie chorowałem później przez wiele lat.
  • Odpowiedz
  • 58
@sorek: Teraz pewnie zabrałbym wszystkie ramki z larwami, a podałbym matecznik z rasową matką, co skutkowałoby tym, że nowa matka urodziłaby się w tym ulu, a takie zawsze są przyjmowane przez pszczoły.
@KazikGazikovsky: Wtedy po znajomości płaciłem 30 zł za jedną, ale obecnie i bez znajomości cena rynkowa to dwukrotność tej kwoty.
  • Odpowiedz
@pszczelarz: Ja to jestem zdziwiony, że przez strój ochronny pszczoły w ogóle mogą ukąsić.

pamiętam jak za guwniaka ugryzła mnie pszczoła - nie zapomne tego bólu,

@sorek: Gdzieś Ty się tak uchował, że Cię jedna pszczoła w życiu u-----a? :)
  • Odpowiedz
czasem nachodziła nas ochota rozpalić ognisko i wpieprzyć ten ul do środka


@pszczelarz: A nie byłoby dobrym sposobem w takiej sytuacji narzucić jakąś grubą ceratę czy inny koc na ul tak, żeby pszczoły nie mogły wylecieć i w końcu by pozdychały, a ul by się ostał?
  • Odpowiedz
  • 2
@choleryk: mogą, to coś jak brute force, tak napierają, że znajdą w końcu miejsce gdzie jest najcieńsza warstwa, albo wejdą do buta, albo przez grubą skórzaną rękawicę użądlą, albo przez dziurkę w zamku, możliwości jest bardzo wiele
  • Odpowiedz
@pszczelarz: Niesamowita sprawa. :) Ja jak zwykle z garścią pytań
1. Czy wiadomo na jakiej podstawie pszczoły wybierają z larw matkę?
2. Ile kosztuje taka znakowana?
3. Dlaczego matka ma wpływ na zachowanie całego roju?
4. Piszesz o kilku matecznikach. Co by było, gdyby pszczoły wyhodowały sobie kilka matek? A może to nie jest możliwe i wtedy stawiają na jedną? Jeśli tak, to na jakiej podstawie?
5. Wspomniałeś o tym, że nie chcesz łączyć dwóch rodzin. W jaki sposób
  • Odpowiedz
@pszczelarz: Co do agresywnego nastawienia tych pszczół przyczyną mogła być zmiana pszczelarza. Kiedyś mieszkałem koło 50letniego gościa, który miał około 7 uli i my jako dzieci (było nas 4) w przedziale wiekowym 6-12 lat (więc mieszanka najgłupszych pomysłów była codziennością) biegaliśmy i odwalaliśmy jakieś dzikie akcje przy nich. Nigdy żadna z nich nas nie użądliła o dziwo, choć czasami jak to dzieci podchodziliśmy zbyt blisko i zaglądaliśmy co się dzieje
  • Odpowiedz