Wpis z mikrobloga

#miud #pasta

Spotkało mnie dzisiaj szczęście i nieszczęście anoni.

Szczęście było takie, że zdałem egzamin poprawkowy. Uradowany wychodzę z UW, chcę wracać do domu pochwalić się mamie. No to jak zwykle na kolej podziemną typu metro, która mnie szybko i komfortowo dowiezie w rodzinne progi. Ale jak wiadomo Świętokrzyska rozkopana, to idę na Ratusz, a właściwie Ratusz-Arsenał gwoli ścisłości. Spacerkiem przez Plac Piłsudskiego rach-ciach, słońce świeci, turyści robią zdjęcia żołnierzom wartującym, piękna polska jesień jednym słowem. Mnie szczęście z postępów w nauce rozpiera, jeszcze korzystny biomet dodaje wigoru, idę i pogwizduję z radości.

Już jestem na Wierzbowej, zaraz Plac Teatralny gdzie kiedyś miałem perypetie z Oliwerem "Bonusem" Roszczykiem, o których wam wspominałem, a tu po lewej widzę ekskluzywny lokal z oszałamiającą ofertą alkoholi świat. Butelki wina poustawiana na półkach aż pod sam sufit. No to myślę, raz się żyje, dorosły chłop jestem nie ma co do mamy od razu lecieć, wstąpię na jednego głębszego aby uczcić swój triumf. Wchodzę do środka, wnętrze wykończone starannie, ze smakiem, a za ladą nie kto inny jak odtwórca głównej roli w najlepszej komedii polskiej pt. Dzień Świra i marketingowa twarz banku o kapitale zagranicznym, Marek Kondrat.

Podchodzę i z uśmiechem wołam, panie Marku, pan mi leje najlepszego wina cały dzban. I tu się zaczyna nieszczęście bo Kondratowi moja euforia się nie udzieliła i mówi, że niestety w obrębie lokalu alkoholu spożywać nie wolno, no chyba, że tylko jeden łyczek dla degustacji przed zakupem, i pokazuje mi tabliczkę o takiej treści elegancko laminowaną, a koło niej jeszcze była druga, że na kredyt również się u nich nie pija. To mu mówię, no weź pan panie Marku hehe, nie bądź taki, twardą walutą płacę - i wysypuję na ladę całą zawartość portfela czyli 35 złotych polskich. Wtedy Kondrat już zupełnie głową kręci, że pieniędzy mało, że o najlepszym winie to mogę zapomnieć, a nawet o takim ze średniej półki też. Tłumaczę, że więcej pieniędzy to ja na koncie oszczędnościowym trzymam jak sam zresztą zalecał w reklamie, bo inaczej się do oszczędności nie dolicza a przecież teraz z oszczędnościowego nie wypłacę bo procenty stracę, więc lej pan takiego za 35zł w tym wypadku, a Kondrat do mnie, że jak nie naleje to co wtedy.

Muszę przyznać, że mnie nieco zbił z tropu bo nie miałem żadnego argumentu przygotowanego na taki rozwój wypadków, ale szybko pomyślałem i mówię - Widzisz pan tego gołębia co chodzi po ulicy? No widzi. No to lej pan wina albo ja tego gołębia natychmiast złapię i tu i teraz wyrucham w dupę bezceremonialnie.
Kondrat pobladł trochę, widać, że nieco wydygał, ale ripostuje mi, że po pierwsze to nie jego gołąb tylko kogoś innego co widocznie się zgubił i szuka właściciela, a po drugie to on nie jest nawet przekonany czy gołębie to mają dupy żeby je można było w nie wydymać. To ja triumfalnie odpowiadam, że musiał kiedyś przecież gołębie gówno widzieć jak mu samochód obsrały czy marynarkę, a skoro jest gówno to dupa też musi być, prawda? Na tak logiczny wywód już nie mógł znaleźć odpowiedzi a jeszcze mu dodałem, że nawet zakładając, że gołąb nie jest jego prywatny to nadal byłyby nieprzyjemności z jego właścicielem prawnym oraz prasą kolorową jakby się rozniosło, że u Kondrata w lokalu się gołębie dupczy za milczącym przyzwoleniem obsługi.

No nic, widać, że Kondratowi to nie było w smak ale chcąc nie chcąc bierze pieniądze i wkłada do kasy, ale ja mu mówię zaraz zaraz, pieniądze to ja sobie zabieram, wcześniej chciałem płacić normalnie to pan nie chciał a teraz to my już negocjujemy co ja dostanę za to, że tego gołębia nie wyrucham. Więc 35zł do portfela i każę lać najlepszego wina a Kondrat wściekły acz bezsilny leje. Nalał w dwa kieliszki, z jednego się napił, a właściwie usta przepłukał, wypluł i mówi pod nosem, że wyśmienite. Ja myślę, moment chwileczkę, jak takie dobre to dlaczego wypluł? Tak mnie chciał w #!$%@? załadować żeby mi niesmaczne dać po złości. Więc mówię, że jednak inne chcę i pokazuję jakąś butelkę na półce. To nalał tego innego, ciągle #!$%@? jak bąk.

Siadam na krzesełku w kącie sali i się delektuję, Kondrat tylko na mnie łypie złym okiem zza lady, a tu nagle wchodzi odtwórca roli sympatycznego kanalarza w serialu "Miodowe Lata" Artur Barciś. Podchodzi do Kondrata, pione z nim zbija i pyta głośno, co on taki #!$%@? a on mu zaczyna szeptem opowiadać przebieg naszej konfrontacji. Więc teraz już we dwóch siedzą za ladą, wino popijają i na mnie patrzą. Widać, że pretekstu szukają żeby mi #!$%@? spuścić ale gołąb cały czas twardo się przechadza po ulicy, chodnik dziobie, więc nie mają ruchu.

Nagle za witryną kocikwik, wrzawa, zamieszanie, kot jakiś pchnięty zewem natury się na gołębia rzucił, w 10 sekund rozszarpał i #!$%@?ł. Kondrat z Barcisiem to widząc od razu na mnie, ja wino wyrzuciłem i do drzwi, jednak Barciś #!$%@? zwinny był, pewnie się w tych kanałach wyrobił, dopadł do mnie i raz, dwa, trzy – lewy hak, kolano na brzuch, łokieć na nerki i leżę próbując złapać oddech. Taki mały #!$%@?, a taki silny, nie spodziewałem się muszę przyznać, jednak nie miałem czasu na rozważanie ukrytej mocy Barcisia bo zaraz Kondrat dopadł. Przycisnęli mnie do chodnika, Barciś ręką resztki gołębia zagarnął z ziemi i mi te pióra z krwią zmieszane we włosy wciska, twarz smaruje. Szaleństwo jakieś mu w oczach zapłonęło i krzyczy, że teraz zobaczymy kto kogo w dupę wydyma i już mnie na brzuch przekręca. Przeraziłem się bo to, że Barciś jest taki gołębiojebca to była już druga niespodzianka po jego tężyźnie fizycznej. Adrenalina mi skoczyła, wyrwałem się i #!$%@?łem na Plac Bankowy pędem, gruchając ile tchu w płucach w tym szaleńczym galopie bo taki mi się od tych piór gołębich animalizm udzielił. W metrze jeszcze zjadłem okruchy co jakiejś babie się z kanapki wysypały na podłogę a w domu nasrałem w sposób nieprzejednany na parapet wewnętrzny. Stara teraz #!$%@? i mnie straszy, że kolce zamontuje, ale i tak nie narzekam bo egzamin zdany, 35zł w kieszeni i jeszcze się napiłem prawie najlepszego wina Marka Kondrata.
  • 4
  • Odpowiedz