Wpis z mikrobloga

Pod koniec października babcia zaprosiła naszą rodzinę na swoje urodziny. Rodzice niestety nie mogli jechać, ale dali mi samochód żebym ja pojechał. To daleko, 4 godziny jazdy, więc poprosiłem moją dziewczynę aby pojechała ze mną, dla towarzystwa. Wiedziałem, że babcia się ucieszy, że będzie mogła ją poznać.
Gdy zajechaliśmy na miejsce goście już byli, 6-7 starszych osób. Babcia była zachwycona, że przyjechaliśmy i wraz z moją dziewczyną byliśmy przez jakiś czas w centrum uwagi. Zjedliśmy trochę kanapek, piliśmy jakiś koktail, takie tam. Po jakimś czasie nagle poczułem mnie silne parcie na kupę. Nie że najpierw trochę i stopniowo coraz bardziej, a od razu na maxa. Pobiegłem do góry po schodach ubikacji, która jest na piętrze. Okazało się zajęte, jakiś dziadek tam siedział.
Czekałem przed drzwiami odprawiając fekalne tańce i posapując. Po paru minutach ponownie zapukałem i spytałem, czy mógłby trochę się pośpieszyć bo mam BARDZO PILNĄ sprawę. Brak odpowiedzi… Może zasnął albo co gorsza umarł? Nie wiedziałem, ale nie mogłem dłużej czekać. Obok ubikacji była łazienka z wanną, to był mój jedyny ratunek.
Pobiegłem szybko na dół i chwyciłem stertę papierowych serwetek. Takie różowe, z tortami i balonikami, czy czymś takim. Wróciłem do góry i wpadłem do łazienki, zamknąłem za sobą drzwi. Gorączkowo zacząłem układać serwetki na dnie wanny. Gdy jej połowa została w ten sposób zabezpieczona wszedłem do wanny i zrobiłem kupę. Dwa potężne, zwarte batony. Gdy tak leżały na serwetkach, to pomyślałem że tylko brakuje żeby włożyć w nie świeczki. Ale przecież nie mogłem ich tak zostawić.
Obwinąłem je serwetkami najlepiej jak mogłem. Dwie eleganckie paczuszki z gównem. Otworzyłem okno i popatrzyłem na dół, na szklany dach ogrodu zimowego babci. Kilka lat wcześniej babcia zrobiła sobie remont i powiększyła salon o mały, wystający poza bryłę domu ogród zimowy, przeszklony ze wszystkich stron. Na dole widziałem stolik z przekąskami i gości, którzy zebrali się wokół drugiego stołu. Na dworze było już ciemno. Nikt nie zwracał uwagi na to co się dzieje na zewnątrz, a wyrzucenie moich pakunków przez okno to był jedyny sposób aby się ich pozbyć. Tylko parę metrów do ogrodzenia. Wiedziałem, że jak przerzucę, to będę uratowany. Wziąłem zamach i cisnąłem pierwszy pakunek.
Poszło inaczej niż planowałem. Rzuciłem zbyt mocno i klocek się rozpadł na dwie części. Mniejsza poleciała, ale zamiast przelecieć nad płotem walnęła centralnie w niego. Serwetki rozwiały się na wietrze. Większa część klocka z przyklejoną do niego jedną serwetką poleciała w dół prosto na szklany dach. Jak w zwolnionym tempie z przerażeniem obserwowałem lot i zaraz usłyszałem głośne BACH, przy twardym lądowaniu na szklanym dachu.
Ludzie popatrzyli do góry, a ja szybko (ale nie wystarczająco szybko) się schowałem i zamknąłem okno. Nie wiedziałem co dalej. Popatrzyłem na drugi pakunek, który wciąż leżał w wannie. Brązowa główka wystawała i patrzyła na mnie jakby ze strachem i rozczarowaniem. “Nie martw się malutki, ty idziesz ze mną, nie mam co z tobą zrobić”.
Obwinąłem go jeszcze bardziej i delikatnie schowałem do kieszeni. Sami przeciwko całemu światu. Babcia pewnie już dostała zawału, a dziewczyna na pewno mnie rzuci. Jak skazaniec w drodze na krzesło elektryczne wyszedłem z łazienki. Miałem ochotę uciec i pojechać do domu, ale co z moją dziewczyną?
Gdy zszedłem do pokoju przywitała mnie grobowa cisza. Patrzyli to na mnie to na kupę na dachu. Zrobiłem parę kroków i popatrzyłem do góry, z tej perspektywy wydawała się jeszcze większa. Dostałem chyba rozstroju nerwowego bo zacząłem chichotać jak głupek. Nie wiedzieć czemu pomyślałem, że może lepiej to będzie wyglądało, jeżeli powiem że to żart. “Tttaki żart, przepraszam” wyjąkałem. Babcia zrobiła minę, jakby się miała rozpłakać.
Chwyciłem dziewczynę za rękę, powiedziałem, że musimy już iść i pociągnąłem ją do wyjścia. Nie powiedziała ani słowa. Gdy byliśmy na zewnątrz gorączkowo zacząłem szukać kluczyka od samochodu, nie było go w spodniach, z impetem włożyłem rękę do kieszeni bluzy i od razu wiedziałem że to był błąd, gdy poczułem na palcach wilgotną maź… To był najgorszy dzień mojego życia.

  • 3