Wpis z mikrobloga

#mojdzienwpracy

naukowiec, biofizyka. (biofizyka taki miks zazębiających się fragmentów matematyki, statystyki, fizyki, chemii, informatyki i biologii).

wstaję o 10-11, piję herbatę, idę do pracy. Albo nie idę, jesli nie mam siły.
Zaczynam przeglądać RSSy z nowymi publikacjami. Zaczynam programować jeśli mam co (python, java, czasami C/fortran, raczej małe projekty które mają działać szybko, czy przeliczać różne bzdetki w niestandardowych formatach, ale zazwyczaj zawieszasz się nad samym rozwiązaniem problemu, jeśli program jest skomplikowany to nie zawsze nawet wiesz co ma wyjść [do ew. odburaczania] i musisz to sobie wyobrażać jako proces/przepływ/równania który ma sens w jakichś granicach, tj. zgodnie z teorią; nie jakieśtam śmiszne testy jednostkowe).

Jeśli nie mam co pisać to zastanawiam się co robić, próbuję zrozumieć o co chodziło autorowi (w nauce często jest tak, że masz skrótowo napisany artykuł i musisz ogarnąć tę całą nienapisaną teorię), poczytam jakąś książkę na temat którego nie rozumiem, abo rozumiem nie do końca. Zastanawiam się nad nowymi projektami.
Ewentualnie piszę jakieś projekty o grant/odpisuje na maile/piszę publikację/poprawiam publikację/pomagam ludziom z labu/odpisuję na recenzję/testuję kod.
Czasami jakieś nudne seminarium (podobnie konferencje, które miały sens w erze przedinternetowej), które uważam za stratę czasu, bo prelengent zwykle chce jak najlepiej wypaść zamiast jak najlepiej wytłumaczyć swój pomysł laikowi (w nauce zwykle dziedziny są tak pofragmentowane, że możesz być biofizykiem pracującym nad RNA i zupełnie nie wiedzieć o co chodzi biofizykowi pracującym np. nad teorią pól siłowych).

Większość bardziej ambitnych pomysłów albo nie wychodzi, albo wychodzi nie tak fajnie jak się wydawało, albo grzęznie się na jakimś etapie i np po dwóch latach coś do łba wpada i się kontynuuje. Wyniki w pracy naukowca polegają na tym, że publikuje się artykuł i czeka (kilka-kilkanaście lat) na statystyki cytowań - im więcej ludzi cytuje tym praca bardziej wartościowa, ale to też nie reguła [np. w matematyce, czy niepopularnych dziedzinach]. Stara się również publikować w czasopismach o dużym impact factorze (współczynnik ilosci cytowań do ilości opublikowanych artykułów przez czas). Tak że wymyslasz sobie coś, piszesz i później nie wiesz czy to się komuś przyda, czy nie [tobie się oczywiście przyda, bo mamy publish or perish]. Artykuł musi jeszcze przejść proces recenzji (zwykle trzech niezależnych naukowców), który jest zazwyczaj dość drobiazgowy ale dzięki temu bardzo pouczający i wartościowy.

Raz w tygodniu prowadzę zajęcia. Do domu wracam po 6 godzinach, wtedy jem, trochę posłucham muzyczki, jakieś pierdoły zwane życiem i dalej siedzę przed maszyną - jesli odpocząłem to kontynuuję czytanie/myślenie[hehe]/programowanie/pisanie. Idę spać, jeszcze poczytam jakąś beletrystykę do odchamienia. I tak w koło macieju. Czasami w ogóle nie przychodzę do pracy, bo z racji tego że to nauka teoretyczna to raz że mogę to robić gdziekolwiek, a dwa że myślenia/kombinowania nie da się przyspieszyć siedząc w pracy (a zazwyczaj i tak pomysły przychodzą pod prysznicem, czy na papierosie).

Jestem zatrudniony na umowę na czas określony za najniższą krajową (dziękuję Ci, Polsko), resztę szekli dostaję z grantów. Granty są raz na 1-3 lata, jeśli jesteś młody to jest ich więcej. Jeśli >35 to bardziej się boisz (szczególnie jeśli masz rodzinę, ale spokojnie - naukowcom to nie grozi, zwykle i tak cały wolny czas poświęcają na myślenie/naukę i nie kontaktują się zbyt często z płcią przeciwną, a jesli nawet to nie wiedza o czym z nimi gadać), bo istnieje obawa że zostaniesz ze swoją najniższą krajową na czas określony.
Choć tego nie lubię i nie wykorzystuję to mam w zasadzie nieograniczone możliwości podróżowania po świecie - konferencje są w wielu różnych ciekawych turystycznie miejscach (od panamy po islandię, od australii po władywostok), tak że jesli ktoś lubi podróże to może sobie nieźle pozwiedzać za pieniądze podatników.
Inne zalety - o ile nie masz dużo dydaktyki to masz dość swobodny czas (choć w praktyce i tak myślisz o nauce od rana do wieczora, trochę tak jakbyś sam prowadził działalność). Możesz też na kilka miesięcy pomieszkać za granicą w ramach pracy u kogoś w labie. Najlepsza sprawa to jednak to, że robisz rzeczy które cię jarają, sam sobie wymyślasz co chcesz robić (w pewnych ramach), masz nadzieję, że to się komuś przyda, zmienisz świat, zrozumiesz go bardziej. Satysfakcjonująca praca, choć czasami żałuję że nie jestem januszem który po 8h pije hehe piwko przed telewizorem, wie co jutro zrobić i wie że to zrobi, wie że może liczyć na jakąś podwyżkę i że ma taką umowę że może sobie spokojnie finansowo zaplanować najbliższe 5-10 lat.
  • 3
Satysfakcjonująca praca, choć czasami żałuję że nie jestem januszem który po 8h pije hehe piwko przed telewizorem, wie co jutro zrobić i wie że to zrobi, wie że może liczyć na jakąś podwyżkę i że ma taką umowę że może sobie spokojnie finansowo zaplanować najbliższe 5-10 lat.


@fbt11: Nie ma takich januszy a jak są (są, znam) to nie sączą piwka po robocie.
Podoba mi się taka praca.
@fbt11: Bardzo fajnie napisane. Aż mi się przypomniał jeden z młodszych doktorków na uczelni. Dawno, dawno temu powiedział mniej więcej to samo, tzn. w dużo większym skrócie, ale pewnie gdyby mógł to powiedzieć anonimowo to jego słowa brzmiałyby jak wyżej.
@fbt11: czyli

- niewiele robisz
- to co robisz i koledzy robia to sciema ktora moze sobie siedziec 20 lat w papierze ale jest zaplacone
- zaplacone jest marnie

nie robisz przypadkiem po cichu jako zdalny dev gdzies na zachod? przynajmniej bys sie nie nudzi a i kasa by wpadla, do tego czasem nawe na wykopie bylo ze sa 2-3 dniowe zlecenia w fortranie za dobre pieniadze