Wpis z mikrobloga

#bezpieczenstwowprzemysle #chemiczneopowiesci

Zmieniam – w ramach promocji chyba – instalację i awansuję na aparatowego. Trochę się tam później będzie działo, wiec potrzebny będzie króciutki opis, co to zacz, ta instalacja. Osuszanie powietrza pomiarowego, bo tak się to nazywało, zajmowała się – jak sama nazwa wskazuje, osuszaniem tegoż powietrza. Bo trzeba Wam wiedzieć, że w całym zakładzie, cała aparatura pomiarowa, zawory i etc. „napędzane” są powietrzem pozbawionym jakiejkolwiek wilgoci. Sercem tegoż wszystkiego, były dwie sprężarki powietrza „Centac”. Wtedy mi się jeszcze wydawało, że były one duże. Instalacja ta miała też jeden, duży plus – stała na odludziu i byliśmy pozbawieni tzw. niezapowiedzianych wizyt.

Załoga w składzie 3 neptyków. Jeden ciągle śpiący, w beretce z antenką, kufajce i wieku krótko przedemerytalnym. Dodatkowo, żeby było weselej, ciągle zmarznięty, więc nawet w lecie odkręcał na sterowni ogrzewanie (parowe!). Pseudonim robocze - mam na wszystko #!$%@?. Ręce opadały...

Poza nim - ja i kolega Janusz Ch. Dwóch baranów, którzy rozumieli się bez słów.

A teraz meritum.

Dwie sprężarki, które musiały być przełączane co jakiś czas, żeby przebieg godzin miały taki sam. Procedura uruchomieniowa była jak ta bułka z masłem. Na panelu sterowniczym, przełączyć sprężarkę w tryb biegu jałowego, uchylić lekko wodę do chłodzenia pomiędzy stopniami, odwodnić separatory wody itd. I teraz najgorsza robota. Wsiąść w posiadanie klucz wysokości ok. 2,5 m (w kluczu były dwa sworznie) i w dwójkę, bo klucz ciężki jak Grodzki, wsadzić te dwa sworznie w dwa otwory w osi silnika i poruszać (a było czym ruszać) silnikiem, a więc i całą sprężarka, w prawo i w lewo. Chodzi, rzecz jasna, o ruchy rzędu 10-20 cm. Próba miała na celu sprawdzenie, czy któryś z 4 stopni nie jest zablokowany.

Później już było łatwo – naciśnij start, odczekaj 30 sek aż sprężarka wejdzie na obroty, przełącznik w tryb „praca”, woda do chłodnicy oleju on i… można iść dalej śmieszkować.

Wszystkie punkty wykonane, więc dwa Janusze wielkiej chemii starują ustrojstwem. Przycisk „start” – poszedł pierwszy kurz z silnika (to był standard), więc nic nie widać. Ale… sprężarka coś dziwnie zaczyna pracować. A to już nie był standard… Nie dość, że hałasuje, to jeszcze dostała wibracji, co czuć po posadzce. Amperomierz spadł na 400 A, więc znak, że czas przełączać na „praca”, a tą druga sprężarkę wyłączyć. Ale hałas i wibracje są tak bardzo motzno, że nie wiadomo co robić.

I w tym momencie spoglądamy na siebie i po własnych oczach już wiemy – klucz! Klucza zapomnieliśmy wyciągnąć! No, #!$%@?, super. Taki prosty błąd a ile radości zaraz będzie, radości. Na nasze szczęście - zadziałały wszystkie możliwe prawa fizyki. Ścięło sworznie w tym kluczu, i nasz Challenger wystartował.

O jak on pięknie leciał… Najpierw odbił się od sufitu, odłupując kawałek żelbetonu, potem od posadzki, uśmiercając paręnaście płytek, i – że się tak wyrażę – poszedł był w #!$%@? przez ceglastą ścianę. I tyle go widziano.

Wibracje i hałas ucichły, więc i robota wykonana. Niby nic, a ile radości. Nasz przedemerytalny mentor nigdy się nie dowiedział, dlaczego ryliśmy przez następne 2 tygodnie.

W następnym odcinku będzie o – ciemność widzę, ciemność.

  • 9
  • Odpowiedz
@parapente: wybacz, przyczepię się do tego, czego zawsze się czepiam - żelbeton to niepoprawne określenie, prawidłowe nazwy to żelbet lub żelazobeton. Poza tym oczywiście mam nadzieję, że masz jeszcze parę historii w zanadrzu ( ͡° ͜ʖ ͡°).
  • Odpowiedz
@parapente: stary, jedna z lepszych historii, jakby nie zakwasy na brzuchu to pełnia radości a tak to dostarczyłeś mi mnóstwa bólu, bo nie mogłem śmiechu opanować :D
  • Odpowiedz