Wpis z mikrobloga

#norweskidziennikindeed
Zjechałam na święta na moją bazę, niestety na domku mamy słabiuśki internet, plus, nie bardzo mam czas pisać.
Zaczęliśmy robotę tydzień wcześniej, bo już 9 marca, więc zaraz minie miesiąc od kiedy zaczęłam ten nowy etap. Emocje trochę opadły, ogarnęłam mniej więcej co się dzieje wokół mnie i można to wszystko podsumować. :)

Nowa przygoda pod hasłem Nord-Trøndelag zaczęła się w lekkich nerwach, ponieważ czekały nas 4 godziny drogi, i prosto z trasy musieliśmy zjechać do pracy, a dopiero potem do domku. Pierwsza w życiu przeprawa promem Flakk-Rørvik - trochę się bałam, ponieważ od dziecka mam chorobę lokomocyjną i nie wiedziałam jak zareaguję. Mówiąc ogólnie, nie było źle, nie zauwazyłam nawet, kiedy wystartowaliśmy, jednak po pięciu minutach zaczęło mi się kręcić w głowie. Jedyne szczęście, że przeprawa trwa tylko 20 minut, więc nudności nie zdążyły się rozkręcić na dobre. ;)

Pierwszy dzień w nowej pracy był bardzo męczący i stresujący, pracuję w firmie zajmującej się ubojem i patroszeniem łososia. Nie jest źle, krew, flaki i inne atrakcje nie brzydzą mnie aż tak, jednak pojawił się problem innego rodzaju. Mianowicie, zdarza się, że na ręczne patroszenie spadają nam żywe ryby. Jak to się dzieje?
Łosośki wyjeżdżają na taśmie na zabijanie, gdzie są rażone prądem przez takie specjalne packi, a następnie przecina im się skrzela, co by się na spokojnie wykrwawiły. Zdarza się jednak, że ktoś stojący na zabijaniu zaśpi, bądź się zagada i wtedy zaczyna się zabawa, ponieważ niezabita ryba w drodze do maszyn patroszących zdąży się ocknąć i zaczyna tańczyć. Nie ma kłopotu, gdy jest to jakiś maluszek, problem pojawia się, gdy trafi się jakiś 10kilowy potwór, którego trudno utrzymać.
W każdym razie, żywa ryba musi być wrzucona na ręczne patroszenie, gdzie musisz ją ciachnąć, następnie odczekać aż się wykrwawi, i obrobić. W praktyce to jednak wygląda tak, że patroszy się nieraz te ryby na żywca, czego ja nie byłam w stanie zrobić. Rozumiecie, jest coś takiego jak empatia, a mi Bozia niestety dała jej w nadmiarze. ()
Przełamałam się dopiero jakiś tydzień temu, po tym jak wytłumaczono mi, że może być problem, gdy brygadzista zauważy, że boję się zabić te ryby. Jednak nadal nie jest to dla mnie coś tak obojętnego, jak dla innych pracowników.

Ogólnie rzecz biorąc, teraz gdy już wiem z czym to się je, jestem bardzo zadowolona z pracy. :) Ludzie w firmie są przesympatyczni (z paroma wyjątkami, ale o tym za chwilkę), niemal sami Polacy i Norki, jeden Litwin, jeden Anglik, dwoje Niemców. Trzeba mieć oczy dookoła głowy, bo nigdy nie wiesz kto akurat zamierza Ci zrobić jakiś żarcik. Rozwiązywanie fartuchów i oblewanie wodą jest na porządku dziennym, śpiewamy, tańczymy, śmieszkujemy w najlepsze. Jest wesoło, jedynym problemem są Niemcy - facet i kobieta, są chamscy, wredni, napuszeni i nikt ich nie lubi. Facet prawie pobił jedną dziewczynę z roboty, a kobieta nazywa Polaków świniami, do tego łazi po hali jak władczyni i bezczelnie zagląda mi w ryby, czy je dobrze czyszczę - nawet brygadzista nie robi takich rzeczy! Na szczęście robia na innej zmianie niż ja, więc nie spotykam ich za często. ;)

Panuje tam ciekawy system pracy - na początku każdego tygodnia dostajemy rozpiskę z planem pracy, i co 20-30 minut zmieniamy stanowiska. Na dobrą sprawę nie zdążysz się dobrze zmęczyć, nawet gdy trafisz na pakowanie. ;) Nie ma nadgodzin, raz jebnęliśmy nockę, z ostatniej niedzieli na poniedziałek - tylko dlatego, aby mieć wolną środę, i do tego zapłacili nam +25% stawki za godzinę, czyli ponad 200 nok brutto.

Teraz kwestia domku. Firma załatwiła nam całą chatkę na 5 osób, dom o dość wysokim standardzie położony w malowniczym miejscu, nad fiordem, wokół w promieniu kilometra, czy dwóch nie ma żywej duszy, tylko my. #azylboners jak cholera! Internet słaby, nie ma zasięgu sieci komórkowej (co jest dziwne, bo podobno rok temu zasięg był), mamy tylko siebie, norweską telewizję i filmy na DVD. I wiecie co? Nie mogło być lepiej!! Dobraliśmy się jak w korcu maku, trzy dziewczyny i dwóch chłopaków, wszyscy jestesmy w podobnym wieku, wszyscy wyluzowani, naprawdę nie mogę narzekać. Wiadomo, są czasem jakieś spięcia, ale jakoś to wyjaśniamy, a imprezy, które wyprawiamy już stają się słynne. :D Najlepiej niech o naszych układach świadczy fakt, że mimo iż każde z nas ma swój pokój, to często ściągamy materace do salonu i śpimy wszyscy razem, jak na jakimś obozie; jadamy też wspólnie posiłki.

Polecam taki styl życia, Mirasy!
Pobierz i.....d - #norweskidziennikindeed
Zjechałam na święta na moją bazę, niestety na domk...
źródło: comment_yMmDaJmyi6RtlAbifKnU2SDSkFKOI4uK.jpg
  • 7
@indeed: Zazdroszczę. W 2007 roku miałem jechać do Norwegii pracować w wakacje coś przy krowach. Niestety coś tam nie wypaliło i poszedłem na studia. Przez cały ten okres i obecnie myślę dalej nad wyjazdem do Norwegii. Mam sporo literatury do nauki tego języka, ale jakoś ciężko mi się za to zabrać. W tym roku już coś muszę z kopyta ruszyć w tej kwestii i wybywam do Norwegii. Oczywiście tag leci do
@szancik: Nawet nie wiem czy mamy termometr szczerze mówiąc. ;P Nie jest jakoś szczególnie zimno, do roboty chodzę już w zwykłej kurtce skórzanej i jest ok. No chyba, że wieje, wtedy to i zimówka nie pomaga.