Wpis z mikrobloga

#tinder

Usuwałam konto na Tinderze przynajmniej trzy razy. Za każdym razem jestem zniesmaczona tym secondhandem ludzkich twarzy, licytacją na wzrost i szlachetność garnituru. Typologia mężczyzn korzystających z tej aplikacji jest dosyć prosta i niezbyt zachęcająca, ale jednak za każdym razem ciekawość zwycięża i wracam. No i ten jeden raz było warto. Oglądałam kiepski film Almadovara z brązowym kaskiem farby do włosów na głowie i przerzucałam gdzieś w między czasie twarze, gdy napisał do mnie chłopak z miasta oddalonego o kilkanaście tysięcy kilometrów. Rozmawialiśmy pół nocy o bezsenności, szukaniu sobie miejsca na świecie (on też zawsze chce być gdzieś indziej, niż jest), chciwości doznań. O tym, jak dorosłe życie sprawia, że stajemy się nieznośnie praktyczni oraz że czas jest jedną z najpoważniejszych chorób świata. Dawno nie odbyłam z nikim tak inspirującej konwersacji, jak z jakimś obcym Peruwiańczykiem żyjącym na stałe w Londynie. Globalizacja jest jednak spoko.
źródło: comment_qd8yvA7VV5dchAq4mqjUGMRt60SIhz0x.jpg
  • 13
@silverm: Nie ma chyba nic smutniejszego niż wykorzystywanie terminologii ekonomicznej w przypadku relacji damsko-męskich. Nie wierzę w żadną podaż, ani popyt, ale rozumiem, ze Tinder to portal matrymonialnej licytacji żerujący na pierwszym wrażeniu. Niemniej każdy robi, co chce, nikt nie każe chłopakom fotografować się w lustrze z gołą klatą. Może i robią ten szajs, żeby zaruchać, ale nie mają w tym za grosz poczucia obciachu ;) Podobnie zresztą jak dziewczęta z