Wpis z mikrobloga

#dzienmasturbacji #stulejacontent #nofapchallenge #fappening #czytajzwykopem
Jeśli dziś naprawdę dzień masturbacji, to może się oderwiecie od pornosów i liźniecie trochę kultury wyższej. Wklejam fragment powieści "Kompleks Portnoya" Philipa Rotha, zaliczanej przez tygodnik TIME do 100 najważniejszych książek anglojęzycznych XX wieku. W Polsce wydana dopiero w 1986, w niektórych krajach jej dystrybucja była zakazana, ale nie wiem, czy do dzisiaj.

Maltretowałem swój obnażony, nabrzmiały członek w świecie skłębionych chustek do nosa, zmiętych ręczników papierowych i zaplamionych piżam, wciąż drżąc ze strachu, że ktoś mnie potajemnie śledzi i że mnie nakryje na tym obrzydliwym uczynku, właśnie gdy będę się gorączkowo spuszczał. Mimo to nie byłem absolutnie w stanie opanować rąk, kiedy mój ptak dawał o sobie znać w okolicy brzucha. W trakcie lekcji podnosiłem palce do góry, pytałem, czy mogę wyjść, biegłem korytarzem do ubikacji i dziesięcioma czy piętnastoma silnymi pociągnięciami brandzlowałem się na stojąco do pisuaru. W kinie w sobotnie popołudnia mówiłem kolegom, że wychodzę do automatu ze słodyczami... i zaszywałem się z tyłu na balkonie, gdzie puszczałem strugę nasienia do opakowania po batoniku. Na pikniku rodzinnym wydrążyłem raz jabłko, zobaczyłem, ku swojemu zdumieniu (i nie bez podszeptu stałej obsesji), jak wygląda środek, po czym pobiegłem do lasu, żeby dopaść jamy owocu, wyobrażając sobie, że ten chłodny, mięsisty otwór znajduje się w rzeczywistości między nogami owej mitycznej istoty, która zawsze mówiła do mnie „duży chłopcze”, kiedy błagała o to, czego żadna dziewczyna, jeśli wierzyć danym historycznym, nigdy dotąd nie zaznała.

- Och, wsadź mi to, duży chłopcze - wołało wydrążone jabłko, które waliłem jak idiota na tamtej majówce. - Chłopcze, duży chłopcze, och, daj mi wszystko, co masz - dopraszała się pusta butelka po mleku, którą trzymałem ukrytą w spiżarni w piwnicy, żeby się po szkole doprowadzać do szaleństwa swoim posmarowanym wazeliną fagasem. - Chodź tu, duży chłopcze, chodź do mnie - wyła jak oszalała wątróbka, którą w swoim obłędzie kupiłem pewnego popołudnia u rzeźnika, a następnie, może mi pan wierzyć albo nie, zgwałciłem za słupem ogłoszeń w drodze na lekcję przed bar micwą.

Pod koniec pierwszego roku liceum - i pierwszego roku masturbacji - odkryłem na spodzie penisa, tam, gdzie trzon styka się z główką, małą odbarwioną plamkę, którą nazwałem pieprzykiem. Rak. Doprowadziłem się do raka. Całe to ciąganie i szarpanie własnego ciała, całe to tarcie spowodowało nieuleczalną chorobę. A przecież nie mam jeszcze czternastu lat! Wieczorem przed zaśnięciem łzy same ciekły mi z oczu.

- Nie! - szlochałem. - Nie chcę umierać! Błagam, nie!

Ale ponieważ wkrótce i tak będę trupem, zabierałem się do dzieła i jak zwykle onanizowałem się w skarpetkę. Zacząłem brać ze sobą do łóżka parę brudnych skarpet, żeby mieć jedną w charakterze zbiornika przed snem, a drugą po obudzeniu.

Gdybym umiał się ograniczyć do jednego trzepania dziennie albo poprzestał na dwóch czy choćby nawet trzech! Ale żyjąc ze świadomością własnego końca, zacząłem wprost ustanawiać coraz to nowe rekordy. Przed posiłkami. Po posiłkach. Podczas posiłków. Zrywam się od stołu przy obiedzie, łapię się dramatycznie za brzuch - rozwolnienie! - wołam - dostałem rozwolnienia! - a kiedy zamykam za sobą drzwi łazienki, wkładam na głowę parę majtek, ukradzionych z bieliźniarki siostry, które zawsze noszę w kieszeni zawinięte w chustkę do nosa. Bawełniane majtki na twarzy wywołują tak galwaniczny efekt - podobnie jak samo słowo „majtki” - że trajektoria wytrysku osiąga nowy, zaskakujący pułap; strzelając z penisa niczym z rakiety, sperma trafia prosto w żarówkę pod sufitem, gdzie zawisa ku mojemu zaskoczeniu i przerażeniu.

W pierwszej chwili gwałtownie zasłaniam głowę, pewien, że szkło rozpryśnie się i buchną płomienie - poczucie zagrożenia, jak pan widzi, nigdy mnie nie opuszczało. Następnie jak najciszej wspinam się na kaloryfer i wycieram skwierczące gluty kawałkiem papieru toaletowego. Dokładnie przeszukuję zasłonę prysznica, wannę, kafelki na podłodze, cztery szczoteczki do zębów - uchowaj, Boże! - i kiedy już mam otworzyć drzwi, przekonany, że zatarłem za sobą wszelkie ślady, serce aż mi podskakuje na widok czegoś, co przyczepiło się niczym gil z nosa do czubka mojego buta. Jestem Raskolnikowem masturbacji - lepkie dowody winy są wszędzie! Czy również na moich mankietach? We włosach? W uchu? Nie przestaję nad tym rozmyślać, kiedy wracam do kuchennego stołu, nachmurzony i ze zbolałą miną (...)


Tu dalsza część fragmentu: link ale generalnie polecam całą z biblioteki, mówi nie tylko o masturbacji ale generalnie o wielu problemach młodego stulejarza - i większość z tego jest aktualna do dziś, choć powieść napisano w 1967.
  • 3
  • Odpowiedz
@seeksoul: edytowałem i wkleiłem dalszą część zdania. Chyba, że piszesz ogólnie o całości, nie o tym zdaniu. W sumie to tylko fragment, powieść dotyczy głównie trudnych relacji syna z matką i w ogóle konfliktowi z tradycyjnym systemem wartości w rodzinie.
  • Odpowiedz
@jankotron: Jest jeszcze druga książka, już tylko o fapfap, polskiego, anonimowego autora. Nie była chyba nigdy wydana oficjalnie, czytałem ją w postaci kserowanej broszury. Tytuł to "Książę Masturbacji", czy coś takiego. W sumie nie ma w niej za bardzo fabuły, tylko koleś spisał historię swojego nałogu - z którego był dumny - jak walił konia w pociągu, w szkole, wszędzie gdzie się dało, itd. Może ją kiedyś znajdę, i wrzucę
  • Odpowiedz