Wpis z mikrobloga

Czołem Miraski. Od pewnego czasu nie mogę zaznać spokoju ducha. Siedzi mi w głowie wiele rzeczy i chciałbym Was prosić o odpowiedź na pewne ważne dla mnie pytanie (pojawi się na końcu). Zanim je zadam chciałbym opisać swoją sytuację.

Studiowałem w Krakowie pewien kierunek (mniejsza o to jaki). Już w trakcie pierwszego semestru uznałem, że nie trafiłem z wyborem i uznałem, że przeniosę się na AM w Gdyni (od młodego chciałem iść śladami Taty i zostać mechanikiem okrętowym - w ostatniej chwili postanowiłem spróbować czegoś innego). Postanowiłem dokończyć jednak chociaż rok w Krakowie. Tak się zdarzyło, że na początku 2. semestru poznałem miłość swojego życia (możecie o tym myśleć co zechcecie, ale tak jest). Oczywiście wtedy zacząłem się wahać co do przenosin do Gdyni i mimo że było ciężko podjąć ostateczną decyzję - jestem teraz w Gdyni. Uznałem, że muszę patrzeć racjonalnie na życie i skoro taką decyzję podjąłem nie targany żadnymi emocjami to nie mogę dać się im teraz ponieść.

Z dziewczyną układa mi się nad zwyczaj dobrze - mimo odległości (została w Krakowie) widujemy się dosyć często, do tego właściwie codziennie rozmawiamy po kilka godzin na Skype i w ciągu dnia jesteśmy w ciągłym kontakcie. Nie jest kolorowo, nie będę ukrywał - na początku związku chciałoby się ciągle ze sobą przebywać, a my nie mamy takiej możliwości. Ale dajemy radę.

Sęk w tym, że przez to wszystko straciłem wiarę w pływanie. Pojawiły się wątpliwości, czy będę w stanie wytrzymać te pół roku w roku poza domem. A nawet nie wytrzymać (bo na pewno dałbym radę, jestem w stanie przystosowywać się do nowych sytuacji), ale czy tego chcę. Jedna rzecz, którą muszę nadmienić - dziewczyna nie wywiera na mnie żadnego nacisku, wszystkie moje rozmyślenia wypływają tylko ze mnie, nie są wynikiem "działania osób trzecich" :D

Po prostu - nikogo wcześniej nigdy nie kochałem - łatwo mi było wówczas stwierdzić "będę pływał", bo po pierwsze zarobki b. dobre, po drugie praca wydaje się być ciekawa, po trzecie pół roku urlopu w roku - to na pewno plusy. Ale teraz wszystko się skomplikowało, bo wcześniej nie rozważałem bycia z kimś na poważnie (planowałem życie samotnika - wyszło zupełnie inaczej :) )

I teraz pytanie do Was, drogie Mirki. Zwłaszcza miło by było usłyszeć opinie osób będących w poważnych związkach już jakiś czas (takie osoby mają odpowiednią perspektywę, bo uczucie już nie jest takie świeże). Co zrobilibyście na moim miejscu?

1. Zostali na AM i skończyli studia by później pływać. Plusy tego rozwiązania są między innymi następujące:

- aktualnie nie istnieje bezrobocie dla mechaników okrętowych, zarobki na początku są znośne a przy odrobinie szczęścia mogą być naprawdę b. wysokie (o ile branża oil&gas nie zacznie się załamywać)

- generalnie dążę do rozpoczęcia swojej działalności, ale potrzebuję do tego znacznych środków (mam kilka pomysłów od kilku lat). Ta praca daje możliwość odłożenia sporej sumy np. przez 10 lat i prawdopodobnie bardzo ułatwi mi te plany

- trudno o wypalenie związku przy pracy w systemie np. 2 miesiące na morzu/2 miesiące w domu

- dużo czasu wolnego w roku

- jeśli będzie naprawdę ciężko nam żyć w ten sposób, jako mechanik zawsze mogę starać się o pracę na lądzie (jednak nie chciałbym tego robić po studiach na AM)

Minus jest właściwie jeden (przynajmniej główny):

Pół roku w roku wyjęte z życia. Specyficzny tryb pracy, który obawiam się, że może być bardzo uciążliwy a wręcz nieznośny. I nie wiem czy można zbudować prawdziwą, pełnowartościową rodzinę przy takim trybie pracy. Boję się tego.

2. Spieprzali z AM i od pływania na rzecz innego "normalnego" kierunku. Tutaj dylematem jest to, że chcę mieszkać w Polsce, a wiadomo jak to obecnie wygląda u nas z pracą i płacami. Dlatego wybierając tę opcję mogę z dużym prawdopodobieństwem pożegnać się z planami otworzenia własnej działalności i z wysokimi zarobkami, w zamian zyskując spokój ducha na przynajmniej kilka lat i funkcjonowanie jak 98% społeczeństwa. Dodatkowo, jeśli miałbym wracać, na pewno wróciłbym do Krakowa, więc jeszcze kilka lat wspólnego studenckiego życia przede mną i dziewczyną. Jest to kuszące, bo teraz mam wrażenie, że trochę marnujemy młodość. Sam nie wiem co jest lepsze. Na obecną chwilę oczywiście wydaje mi się, że ta opcja jest o niebo lepsza, ale czy za 5-10 lat w związek nie wkrada się rutyna? Czy takie rozstawanie się i wracanie do siebie kilka razy w roku nie byłoby lepsze dla związku?

Skrótowo pisząc, poniżej tl;dr tych opcji.

1. Duża szansa na wysokie zarobki i dużo wolnego w roku (kosztem zerowego życia rodzinnego w czasie reszty roku).

2. Normalna praca, mniejsze zarobki, ale za to uczestniczenie w życiu rodzinnym każdego dnia.

Co Wy byście wybrali? Jak Wy widzicie tę sytuację?

Pozdrawiam wszystkich z #nocnazmiana :)

#kiciochpyta #pytanie #studia
  • 13
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@offtyper: Jeżeli nie naciska zostań. Masz perspektywy a do rodziny i dziewczyny możesz wracać w dłuższe weekendy, ferie, przerwy świąteczne. W dodatku nie zawsze idzie jak człowiek tego chce i związek może pójść w #!$%@?.
  • Odpowiedz
@Tichy: Z Ojcem gadałem, ale wiesz jak to jest. Spędził na morzu ponad 20 lat, trochę inaczej patrzy na życie, myślę, że morze zmienia ludzi (oczywiście nie uważam, że na gorsze ;) )
  • Odpowiedz
@offtyper: stary. nikt Ci nie pomoże. To twoje życie.

Ja miałem tak - z jednej strony studia o jakich marzyłem od dziecka (dostałem się). w drugim mieście poznałem laskę - i studia podobne, nieco trudniejsze (zawód też podobny tylko ciut bardziej hardokorowy). I czy załuję? Z dziewczyną już nie jestem - było super. Poznałem żonę, mam dzieci. Gdybym został przy pierwszym wyborze miałbym inne życie. Czy gorsze? Czy lepsze? Nie
  • Odpowiedz