Wpis z mikrobloga

No i zakończenie pierwszej księgi. Miało być epicko a wyszło jak zawsze :D

Rozdział 11

„Posiłki”

Noc minęła spokojnie. Nad ranem przyjechał konwój złożony z dwustu pięćdziesięciu ciężarówek. Łącznie dwa tysiące żołnierzy przybyło wesprzeć swoich wyczerpanych kolegów, zmęczonych zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Wielu z tych, którzy walczyli poprzedniego dnia, miało na dłoniach odciski od trzymania karabinów. W walce trwającej zaledwie kilkanaście minut wystrzelono około piętnastu tysięcy pocisków. Żołnierze przyjechali, nie wiedząc, jaki horror ich czeka. Po zbiórce i przekazaniu rozkazów od dowódcy międzynarodowej dywizji, generała Telesfora Wymiety, rozeszli się na nowo ustawione umocnienia. Chodzili z nisko pochylonymi głowami, bojąc się śmiercionośnej salwy z cmentarza. John zażądał spotkania z generałem Wymietą.

- Panie generale, chce się spotkać z panem niejaki John Wigmor. Jest to człowiek, który widział potwory jako pierwszy i powiadomił policję. Nie powiedział, czego chce.

- Wprowadzacie go – rzekł generał i po chwili czekania do namiotu wszedł młody chłopak. Gdy spostrzegł generała próbował mu zasalutować, lecz zrobił to tak nie udolnie, że Wymieta mimowolnie uśmiechnął się. Podał rękę Johnowi.

- To ty jako pierwszy widziałeś te stwory, tak? – zapytał.

- Tak, panie generale. Strasznie mnie to wystraszyło – odpowiedział Wigmor, stojąc na baczność. Wymieta zastanawiał się, czy wygląda tak groźnie, że cywile czują wobec niego respekt. Nie tylko John próbował zachowywać się jak żołnierz w towarzystwie Telesfora. Wymieta przypomniał sobie, jak na przyjęciu urodzinowym swojej jedynej córki wszyscy traktowali go ze śmiertelną powagą. Podsłuchał nawet, jak jeden młodzieniec zwraca uwagę koledze, który opowiedział generałowi dowcip.

- Zgłupiałeś? Przecież żołnierze się nie śmieją! – powiedział. Był to jeden z nielicznych momentów, kiedy Telesfor szczerze się śmiał. Od kiedy jego żona zmarła podczas porodu ich jedynaczki, rzadko miał wesoły nastrój.

- Tak – rzekł generał. – Przecież wtedy był tylko jeden. Ja sam nie chciałbym spotkać takiego gówna bez porządnej broni w jednej ręce i granatu w drugiej. Ale przejdźmy do sedna. Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać?

- Słyszałem wczoraj w domu strzały, dochodzące z waszych pozycji – odpowiedział John. – Pomyślałem, że może potrzebuje pan osób mogących pomóc – z powagą powiedział John.

- W takim razie, jak chciałbyś nam pomóc? – odparł poważnie dowódca.

- Chciałbym wcielić się do armii! – młody wręcz krzyknął to jedno zdanie. W jego głosie brzmiała nieskrywana duma. Generał pomyślał, że trzeba bardzo być obłąkanym, by z własnej woli pakować się w takie szambo.

- Jak widzisz, właśnie przybyło wsparcie – próbował spławić chłopaka z ambicjami żołnierza.

- Ale każda para rąk zdolna do walki nie zaszkodzi – Wigmor próbował przekonać Wymietę.

- A co na to twoi rodzice? – general próbował znaleźć jakiś sposób, by zniechęcić Johna.

- Nie mam rodziców, zresztą jestem dorosły i sam mogę decydować o własnym losie – nie ustępował Wigmor. Telesfor Wymieta miał już dosyć tej rozmowy.

- A miałeś kiedykolwiek broń w rękach? Czy umiesz ją chwycić tak, by nie zrobić sobie i innym krzywdy? – zapytał z westchnieniem dowódca sił międzynarodowych.

- Nie, ale widziałem w Call of Duty – odrzekł poważnie chłopak. Generał wybuchnął głośnym, szczerym śmiechem. Miał już powiedzieć chłopakowi, by spieprzał do domu i nie zabierał mu czasu, gdy usłyszeli strzały. Najpierw pojedyncze, a potem cały, głośny chór strzałów, śpiewających odę do śmierci. Generał wybiegł przed namiot, by zorientować się, co się dzieje. Z mroku cmentarza wyłaniały się sylwetki atakujących. Wrócił do namiotu po swoje dwa pistolety, z którymi nigdy się nie rozstawał. We wnętrzu namiotu nie było Johna. Pewnie wystraszony chowa się w jakimś kącie – pomyślał Wymieta. Podszedł do stołu, na którym powinna leżeć jego broń. Nie było jej.

- Cholerny dzieciak! – zaklął dowódca.

John czekał na odpowiedz generała, gdy nagle ciszę przerwały strzały. Wymieta wybiegł z namiotu zobaczyć, co się stało. Wigmor zauważył dwa pistolety leżące na stole. Wziął je, po czym wyszedł tylnym wyjściem z namiotu. Nie spodziewał się zobaczyć takich okropieństw. Przeciwnik wyłaniał się z cmentarza i podążał w stronę ludzi. Była to horda nieumarłych. Szli powoli potykając się o siebie wzajemnie. John chciał wejść na cmentarz i zobaczyć, co jest przyczyną nagłego wysypu potworów. Przebiegł paręset metrów do miejsca, z którego nie wychodziły stwory, i wszedł na cmentarz. Mimo, że była dwunasta po południu, na cmentarzu panował taki mrok, że John prawie nic nie widział. Gdy jego oczy przywykły do ciemności, zaczął rozglądać się i spostrzegł przy kaplicy cmentarnej pomarańczowe światło. Ruszył w jego kierunku chowając się za nagrobkami. Słyszał krzyki ludzi i odgłosy strzałów. Gdy zbliżył się do źródła światła, coś przebiegło mu między nogami. Podskoczył przestraszony i rozejrzał się wokół. Za swoimi plecami usłyszał ciche mruczenie. Odwrócił się i spojrzał na źródło dźwięku. Jego oczom ukazał się kot w stanie zaawansowanego rozkładu. Zielone, zgniłe mięso mieszało się z resztkami czarnej sierści. Kot powoli zaczął zbliżać się do Wigmora. Gdy był blisko niego, John kopnął go w głowę, która odpadła i potoczyła się w ciemność. Nie wiedział, co robić dalej. Rozejrzał się dookoła i zobaczył bladą poświatę przez otwarte na oścież drzwi kaplicy cmentarnej. Podszedł do czegoś, co wydzielało światło. Wszędzie rozpościerał się mrok, jednak jedno miejsce nie było nim pochłonięte. Nikogo nie widział, nikogo nie słyszał, ale czuł wyraźnie czyjąś obecność. Zbliżył się do czegoś w kształcie jaja. Miało z dwa metry wysokości i pięć szerokości. Dopiero teraz John zrozumiał, co to jest. Był to portal, przez który prawdopodobnie przechodziły potwory. Skąd? Z Piekła? Z innego miejsca na globie? Z innego wymiaru? A może… Jego domysły przerwał ryk jakiegoś silnika. Dźwięk dobiegał z portalu. Wybiegł z kaplicy, schował się za nagrobkiem i czekał na to, co wyłoni się z łącznika między światami. Czekał niecierpliwie, aż nagle zaczęła się wyłaniać lufa, gąsienice i reszta czołgu. Pojazd wyjechał z portalu wyburzając ścianę kaplicy. John postanowił, że musi natychmiast powrócić do obozu i powiedzieć generałowi o tym, co zobaczył. Odwrócił się i spostrzegł potwory idące ku niemu. Wyciągnął dwa pistolety wzięte ze stołu kwatery głównej i zaczął siać kulami przed siebie zbierając plon w postaci zabitych przeciwników. Próbował zrobić sobie ścieżkę za pomocą kul, lecz każdego zabitego potwora zastępował inny. Musiał uciec w inny sposób. Odwrócił się, ale za nim również pojawili się wrogowie. Rozglądał się, jednak był otoczony z każdej strony. Nie wiedział, co robić, a pętla wokół niego zacieśniała się coraz bardziej. Strzelał w zbliżających się przeciwników. Nagle pistolety wydały dźwięk, który zmroził mu krew w żyłach. Oznaczał on jedno: brak amunicji. John rozglądał się rozpaczliwie w poszukiwaniu jakieś broni. Zobaczył deskę leżącą obok jego prawej nogi. Podniósł ją i walił w zbliżające się coraz bardziej potwory. Gdy jeden z nich podszedł do niego na wyciągnięcie ręki, John podniósł deskę ponad głowę i… Zapadła ciemność.

#fireonthegraveyard
  • 3