Wpis z mikrobloga

#witoldjurasz #polska #rosja #ukraina

W swoich tekstach staram się od dłuższego czasu pisać o rosyjskim zagrożeniu i o tym, że celem Rosji nie jest ani Donieck, ani Kijów, ale demontaż architektury bezpieczeństwa euroatlantyckiego. Z drugiej strony byłem zdania, że straszenie wojną europejską jest w istocie celowym zabiegiem Kremla, który woli, by uznano, że Rosja „oszalała”, gdyż dla Zachód paradoksalnie gotów jest w takim wypadku do dalej idących ustępstw.


Byłem więc zdania, że Polska jest zagrożona, ale raczej politycznie i gospodarczo. Nie widziałem do tej pory bezpośredniego zagrożenia militarnego. Byłem zdania, że Kreml ograniczy się do działań wojskowych na Ukrainie. Ostatnio jednak aktywizacja rosyjskiego lotnictwa w rejonie Morza Bałtyckiego każe zastanowić się czy Moskwa nie zechce jednak podbić stawki. Logiczne byłoby w takim wypadku, aby kolejnym celem były państwa bałtyckie. Z moich rozmów z kilkoma bardzo dobrze poinformowanymi osobami wynika jednak, ze wcale nie jest to pewne i że we władzach RP rozważany jest scenariusz, w którym Rosja może pozwolić sobie na zbrojne prowokacje wobec naszego kraju. Nie chodzi oczywiście o żadną interwencję zbrojną, ale np. o prowokacje graniczne. Skądinąd szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego gen. Stanisław Koziej kilkukrotnie między wierszami dawał do zrozumienia, że takie właśnie zagrożenie wobec RP nie jest wcale nierealne.


W takim scenariuszu Rosja przystąpiłaby do działań ofensywnych wobec Polski niejako pomijając kraje bałtyckie, zakładając, że jeśli Polska nie zareagowałaby w adekwatny sposób, państw bałtyckich Moskwa nie musiałaby nawet atakować, gdyż te widząc, że nawet Warszawa nie umie się obronić, same – niejako automatycznie – „ułożyłyby” się z Kremlem.


Skądinąd jeśli byłem zdania, że Polska zbyt wolno reaguje na kryzys na Ukrainie to uzyskawszy wiedzę o powyższej ocenie zagrożeń tym bardziej nie rozumiem swoistego spokoju i nastroju luzu, który niezmiennie panuje w Warszawie. Następuje niepokojące rozejście się oceny zagrożeń i działań podejmowanych w reakcji na owe oceny, które – dodajmy – spływają do władz RP ze strony różnych instytucji państwa. Na szczęście kilka organów państwa, w tym również i ministerstw – zdaje się dostrzegać zagrożenie, ale niestety to nadal nie jest masa krytyczna, która w jakiś zasadniczy sposób odmieniłaby oblicze polskiej sceny politycznej.


Ca. trzy tygodnie temu występowałem w Polsat News wspólnie z p. Jarosławem Guzym. Na pytanie prowadzącej wywiad dziennikarki, co Polska powinna zrobić, gdyby na naszym terytorium pojawiły się „zielone ludziki” p. Guzy odparł „zabić”. Ja zaś niczego nie dodałem, bo też i niczego do dodania nie miałem. Aby to było jednak realne należy w szybkim tempie wzmocnić obsadę wschodniej granicy RP. Co więcej jestem zdania, że opracowane powinny być nowe zasady użycia ognia, które przesuwałyby decyzję o użyciu broni na szczebel operacyjny i upraszczały procedury jej użycia. Zarówna armia, jak i Straż Graniczna winny też otrzymać jasny przekaz, że w razie gdyby w wyniku uzasadnionego użycia siły ogniowej zginęły przypadkowe osoby nikt nie pociągałby żołnierzy i funkcjonariuszy do odpowiedzialności. Takie procedury winny być jawne, tak aby również potencjalny przeciwnik rozumiał, że Polska nie zawaha się zabić każdego, kto naruszy granice RP lub też przebywając na terytorium RP dopuści się czynów mających znamiona działań zbrojnych.


Bezpieczeństwo państwa w nieco dłuższej perspektywie to jednak coś więcej niż zasady użycia broni. To również dobre relacje z sąsiadami. W mojej ocenie potrzebne są odważne decyzje ws. relacji z Białorusią i próba przełomu w relacjach z Litwą. Paradoksalnie o przełom może być trudniej w relacjach z Litwą – to bowiem w Wilnie, a nie w Mińsku nacjonalistyczne resentymenty są czynnikiem w polityce. Nie wiem czy litewscy politycy dojrzeli do przełomu, ale wiem, że Warszawa mogłaby i powinna zrobić jedno – wyraźnie potępić tych przywódców mniejszości polskiej, którzy ośmielają się zakładać „gieorgijewską” wstążeczkę w czasie uroczystości państwowych na Litwie. Noszenie takiej symboliki jest nie tylko skandalem i głupotą – jest też jawnym sabotażem interesów narodowych tak Polski, jak i Litwy.


W odniesieniu do Ukrainy Polska powinna już teraz zadbać, by w razie bardzo prawdopodobnego wznowienia działań zbrojnych w Donbasie, Zachód natychmiast wzmocnił sankcje wobec Rosji. Opór Niemiec nie jest skądinąd już tak silny, jak był jeszcze niedawno. Polska dysponuje ponadto jeszcze kilkoma argumentami, których do tej pory jeszcze w dialogu z A. Merkel nie używała, a które mogłyby okazać się skuteczne.


Cieszy fakt, że przyśpieszyły procedury przetargowe w polskiej armii np. w zakresie śmigłowców wielozadaniowych i uderzeniowych. Ze swej strony dodałbym jednak, że w obecnej sytuacji liczy się każda jednostka sprzętu, która pozwala na likwidację sprzętu i siły żywej przeciwnika. Tym samym optowałbym za pilną modernizacją i przedłużaniem resursu posiadanego sprzętu produkcji sowieckiej (o ile możliwe jest jego utrzymywanie bez dostaw części z Rosji). Jestem zdania, że śmigłowce Mi-24 świetnie uzupełniałyby te, które Polska zamierza kupić. Podobnie jestem zdania, że zasadnym jest wydłużenie resursu Su-22 – wątpię bowiem w to, by było nas realnie stać na zakup kolejnych F-16, czy też F-35.


Istotne jest posiadanie zdolności ofensywnych – w tym kontekście cieszy finalizowanie zakupu pocisków manewrujących JASSM, których posiadanie zmusi potencjalnego przeciwnika do wzięcia pod uwagę, że Warszawa może dokonać uderzenia na kluczowe, strategiczne instalacje drugiej strony. Aby jednak pociski te wystrzelić trzeba mieć pewność, że nasze F-16 nie zostaną uziemione pierwszego dnia ew. konfliktu. Palącą sprawą jest więc zakup sprawnego systemu obrony przeciwrakietowej.


W mojej ocenie kluczowe jest, aby Polska za wszelką cenę zdołała uzyskać wzmocnione gwarancje bezpieczeństwa ze strony USA, w tym również obecność w Polsce baz USA. Jeśli ceną za to miałoby być przepłacenie za sprzęt to jest to cena warta zapłacenia. Warto też aby Polska – skoro sama nie umie skutecznie lobbować za swoimi interesami – zaczęła robić to za pieniądze. Może czas wynająć profesjonalnych lobbystów w Waszyngtonie?


Formą wzmacnia naszych relacji z USA byłby też udział Polski w ew. operacji lądowej Waszyngtonu przeciwko Państwu Islamskiemu. Pomijam już to, że w wyniku istnienia PI w Iraku wkrótce, po raz pierwszy od kilkunastu wieków, może w ogóle nie być chrześcijan, ale nasz kraj nie powinien przerzucać się z jednej przesady (koncepcji armii ekspedycyjnej) do drugiej („nasza chata z kraja”) – można przecież wysłać np. siły specjalne, tym samym z jednej strony biorąc udział w operacji, a z drugiej – nie tracić na nią zbyt dużych kwot. Co więcej – siły specjalne – w razie zagrożenia – można szybko przerzucić z powrotem do kraju. Grunt, żeby tym razem nasze relacje z Waszyngtonem oprzeć na zasadzie wymiany, a nie na zasadzie „gentlemen’s agreement”.


Aby Polska była bezpieczna trzeba przede wszystkim zbudować sprawne państwo, profesjonalny korpus urzędniczy, czy też wreszcie ustalić choćby minimalny consensus w sprawie polityki zagranicznej. W to, że tak się stanie za bardzo nie wierzę, więc poniższy tekst poświęciłem głównie aspektom stricte militarnym, ale warto pamiętać, że nawet jeśli zrobimy wszystko, co dzisiaj jest realne, to nadal będzie to mniej niż powinniśmy zrobić. Mniej niż możemy zrobić.
  • 6
@Zircon: chodzi o podstawową wygodę czytającego

Formą wzmacnia naszych relacji z USA byłby też udział Polski w ew. operacji lądowej


raczej włąsnie lotniczą, bo wojska lądowe doszlifowaliśmy w Iraku i Afganistanie