Dwaj uczeni, norwesko-amerykański ekonomista Thorstein Veblen i izraelski biolog Amotz Zahavi, zupełnie niezależnie od siebie rozszerzyli rozważania nad ewolucją moralności o pewien fascynujący aspekt. Otóż altruizm można traktować jako "reklamę", sygnał dominacji i wyższej pozycji. Antropologowie posługują się czasem w tym kontekście określeniem "efekt potlaczu". Potlacz to element tradycji niektórych plemion północnoamerykańskich Indian zamieszkujących wybrzeże Pacyfiku; obyczaj, w ramach którego wodzowie plemion rywalizują ze sobą, urządzając rujnujące uczty, co w krańcowych przypadkach
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Kiedy #korwin wchodzi za mocno:

Podstawową zasadą embriologii jest zatem współpraca karteli genów przy budowie organizmu. W tej sytuacji pociągające byłoby przyjęcie, że dobór naturalny działa na zasadzie doboru grupowego, na poziomie selekcji między alternatywnymi kartelami. Byłby to jednak błąd, tak naprawdę mamy bowiem do czynienia z sytuacją, w której geny łącznie tworzące pulę genową gatunku w znacznym stopniu determinują kształt środowiska, w którym zachodzi konkurencja między allelami. Każdy z
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Rozum jest najgorszym wrogiem twojej wiary; w sprawach duchowych nigdy nie przychodzi z pomocą, zwykle jeno zwalcza Słowo Boże i każe wątpić we wszystko, czym emanuje Bóg

________________________________

Każdy, kto chce być chrześcijaninem, powinien wyłupić oczy własnemu rozumowi

________________________________

Rozum
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Bardzo wielu przedstawicieli naszego gatunku (w niektórych rejonach praktycznie sto procent) wyznaje przekonania, które rażąco wręcz sprzeczne są z potwierdzonymi naukowymi faktami, a przy okazji są też niezgodne z religijnymi wierzeniami innych. Ludzie nie tylko są do tych przekonań namiętnie przywiązani, ale poświęcają im własny czas i zasoby. Dla nich giną i dla nich zabijają. Czasem nas to szokuje, tak samo jak szokuje nas "samopoświęcenie" ciem. Zdumieni, pytamy: "Dlaczego?". Ale ja, przynajmniej tak twierdzę, zadajemy niewłaściwe pytanie. Być może zachowania religijne to ewolucyjny niewypał, nieszczęśliwy produkt uboczny jakiejś psychologicznej skłonności, która w innych okolicznościach jest (lub była kiedyś) pożyteczna. W tym ujęciu skłonnością czy zachowaniem, które zostało wyselekcjonowane u naszych przodków przez dobór naturalny, nie jest religia jako taka; to coś, co było korzystne pod innymi względami, a tylko przypadkowo zaczęło później przejawiać się w formie wiary. Zachowania religijne, reasumując, zrozumieć możemy dopiero wtedy, gdy należycie je nazwiemy.

Jeżeli jednak zachowania religijne są produktem ubocznym, to produktem ubocznym czego? Jaki jest ludzki odpowiednik mechanizmów nawigacji u ciem? Jaka pierwotnie adaptacyjna cecha doprowadziła do stworzenia religii? Poniżej przedstawię jedną z potencjalnych hipotez, ale chciałbym podkreślić, że to tylko jedna z możliwych propozycji (omówię też kilka cudzych pomysłów). W tym momencie ważniejsza jest dla mnie sama zasada, czyli to, by zadawać właściwe pytania, niż jakakolwiek konkretna odpowiedź.

Moja hipoteza dotyczy dzieci. Otóż ludzie, bardziej niż jakikolwiek inny gatunek, mogą przetrwać dzięki gromadzeniu doświadczeń przez wcześniejsze pokolenia, ale warunkiem przetrwania jest przekazanie tej wiedzy dzieciom, co daje im ochronę i gwarantuje pomyślność. Teoretycznie rzecz biorąc, dzieci na własną rękę mogłyby zdobywać wiedzę, by, dajmy na to, nie podchodzić za blisko urwiska, nie jeść tych podejrzanie wyglądających czerwonych jagódek albo nie wskakiwać krokodylowi na głowę. Nie ulega jednak wątpliwości, że dziecko, które zna takie reguły i z góry wie, co wolno, a czego nie — i wie też, że nie należy kwestionować wiedzy przekazanej przez starszych — ma ewolucyjną przewagę nad swoim rówieśnikiem, który dopiero musi się tego uczyć. Bądź posłuszny rodzicom, bądź posłuszny starszyźnie plemiennej (zwłaszcza gdy mówią coś poważnym i groźnym tonem), słuchaj starszych i nie pytaj, dlaczego. Ogólnie to całkiem przydatna zasada dla dziecka, tylko, jak każda zdroworozsądkowa reguła, czasem może mieć niezbyt przyjemne konsekwencje (obserwowaliśmy to u ciem).
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Ćmy wlatują w płomień świecy. To nie jest przypadek — to ćmia wersja samospalenia. Moglibyśmy nazwać ją, dość prowokacyjnie, "skłonnością ciem do samopoświęcenia" i zacząć się zastanawiać, w jaki sposób dobór naturalny mógł faworyzować tego typu zachowanie. Ja jednak sądzę, że — przynajmniej jeżeli chcemy znaleźć rozsądną odpowiedź — powinniśmy nasze pytanie przeformułować. To nie jest samobójstwo! To pozorne samobójstwo, które w rzeczywistości stanowi efekt uboczny (produkt uboczny) czegoś innego. Czego? Oto
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Nie tak dawno odbyła się w Cambridge konferencja poświęcona relacjom między nauką a religią, na której przedstawiłem argumentację określoną na powyższych stronach mianem "dowodu z ostatecznego boeinga". Miałem nadzieję, że uda mi się tam wywołać dyskusję wokół pytania o "prostotę" Boga. Łagodnie mówiąc, nieco się rozczarowałem. Było to jednak doświadczenie interesujące na tyle, że chciałbym się nim podzielić z moimi czytelnikami.

Po pierwsze zmuszony jestem wyznać (to chyba właściwe słowo w tym kontekście), że konferencja była sponsorowana przez Fundację Templetona. Naszą publiczność stanowić miała grupa starannie wyselekcjonowanych dziennikarzy naukowych z Wielkiej Brytanii i USA, ja zaś byłem jedynym ateistą spośród osiemnastu planowanych mówców. Jeden z dziennikarzy, John Horgan, poinformował później, że on i wszyscy jego koledzy za udział w konferencji otrzymali po 15 000 dolarów (sumka całkiem przyzwoita), nie wspominając o zwrocie kosztów. W konferencjach naukowych uczestniczę od bardzo wielu lat, ale po raz pierwszy zetknąłem się z tym, by płacono publiczności — zwykle honoraria otrzymują prelegenci. Gdybym wiedział o tym wcześniej, nabrałbym pewnie jakichś podejrzeń — czyżby Templeton chciał użyć swoich pieniędzy, aby skorumpować dziennikarzy i skłonić do odejścia od zawodowej uczciwości? John Horgan miał najwyraźniej podobne wątpliwości, tak przynajmniej wynika z jego artykułu poświęconego tej konferencji Napisał w nim zresztą — ku mojemu głębokiemu zawstydzeniu — iż to moja obecność w gronie uczestników konferencji pozwoliła mu (i nie tylko jemu) przezwyciężyć początkowe obawy:

Brytyjski biolog Richard Dawkins (którego obecność sprawiła, że ja i paru moich kolegów uznaliśmy że cała impreza zasługuje na zainteresowanie) był jedynym spośród zaproszonych mówców, który wprost odrzucił wierzenia religijne jako niezgodne z nauką, irracjonalne i szkodliwe. Pozostali relerenci trzej agnostycy, jeden żyd, jeden deista i dwunastu chrześcijan (zaproszony muzułmański filozof odwołał przyjazd w ostatniej chwili) — prezentowali poglądy wyraźnie skrzywione na rzecz religii, a chrześcijaństwa w
  • 10
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Wujek_Mietek: Odniosę się tylko do ostatniego akapitu, bo to on podpada pod tag #filozofia.
Oczywiście, że nauka nie jest jedyną formą poznania. Poznanie może mieć charakter mistyczny tudzież religijny. Wszystko rozbija się tylko o poprawność udzielanych odpowiedzi, lecz z drugiej strony, jak wykazać, że wiedza mistyków jest błędna? Banalnie proste, kiedy ich twierdzenia dotyczą np. grawitacji, ale kiedy wychodzą poza aksjomaty naukowe?

Dawkins sam jest wierzący, choć
  • Odpowiedz
Ostateczny boeing 747

Dowód z nieprawdopodobieństwa to bardzo silny dowód. Pod tradycyjnym przebraniem dowodu z projektu jest to chyba najpowszechniej dziś stosowany argument mający przemawiać za istnieniem Boga, a warto dodać, że dla zdumiewająco dużej części wierzących jest to argument ostateczny i niepodważalny. Nie przeczę, argument to bardzo mocny i, tak przynajmniej sądzę, wręcz nieodparty, tyle że... za tezą dokładnie przeciwną, niż chcieliby teiści. Właściwie wykorzystany dowód z nieprawdopodobieństwa praktycznie nieodwołalnie prowadzi do wniosku, że Bóg nie istnieje. Statystyczną demonstrację niemal absolutnej niemożliwości istnienia Boga przeprowadzam zwykle pod nazwą: "Ostateczny boeing 747 — gambit".

Sam pomysł wziął się od Freda Hoyle'a. Nie dałbym głowy, czy Hoyle rzeczywiście coś takiego kiedyś napisał, ale tak twierdzi — i nie ma powodów, by mu nie wierzyć —jego przyjaciel Chandra Wickramasinghe. Otóż anegdotka głosi, iż Hoyle stwierdził, że prawdopodobieństwo powstania życia na Ziemi jest równie duże, jak szansa, że huragan wiejący nad złomowiskiem doprowadzi do stworzenia boeinga 747. Do tej metafory podłączyli się później różni osobnicy, którzy zaczęli ją odnosić również do ewolucji złożonych organizmów, czyli do obszaru, w którym jej użycie jest już najzupełniej nieuzasadnione. Oczywiście, szansa na stworzenie w pełni sprawnego konia, pszczoły czy ostrygi za pomocą losowego mieszania elementów jest znacznie mniejsza niż boeinga. Tyle że, jak w pigułce, mamy tu ilustrację ulubionego dowodu kreacjonistów; jest to argument, którym posłużyć się może wyłącznie ktoś nie rozumiejący podstaw teorii ewolucji: ktoś, kto uważa, że o doborze naturalnym decyduje ślepy traf, przypadek, podczas gdy w rzeczywistości (jeśli terminu "przypadek" używamy we właściwym znaczeniu), jest dokładnie przeciwnie.

Kreacjonistyczna
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Wujek_Mietek: Tylko plan, gdyz duchy, reinkarnacja oraz zjawiska paranormalne są prawdą. Miliony ludzi doswiadczyli niezwykłego i nie były to złudzenia ani halucynacje, urojenia, zwidy, DMT czy LSD. Lewitacje , latajace przedmioty, bez platform linek, sznurow, ciecz ktora nie byla fejkiem, analiza wykazała, ze nie jest to substancja pochodzenia orgaicznego ani nieorganicznego. Przypadek kobiety, która podczas śmierci klinicznej wyszła z ciała i podeszła do przewodu wentylacyjnego na holu zobaczyla buta w
  • Odpowiedz
Kolejny ukochany przez Behe'ego przykład nieredukowalnej złożoności to układ immunologiczny. Oddajmy w tym momencie głos sędziemu Jonesowi:
Podczas przesłuchania stron zapytano profesora Behe'ego o jego twierdzenie z 1996 roku, że nauka nigdy nie znajdzie ewolucjonistycznego wyjaśnienia powstania tego układu. Przedstawiono mu pięćdziesiąt osiem recenzowanych publikacji, dziewięć książek oraz kilka rozdziałów z podręczników na temat ewolucji systemu immunologicznego; jednakże profesor Behe nadal upierał się, że i tak nie jest to wystarczające świadectwo na rzecz teorii ewolucji i że nie jest ono "dość dobre".

Behe, przepytywany podczas pensylwańskiej rozprawy przez Erica Rothschilda, głównego doradcę wnoszących oskarżenie, musiał przyznać, że nie przeczytał większości spośród pięćdziesięciu ośmiu przywołanych wyżej publikacji. Nic dziwnego — immunologia jest dość skomplikowaną dziedziną wiedzy. Trudniej już wybaczyć, że Behe odrzucił takie badania jako "bezowocne". Oczywiście, można uznać je za "bezpłodne", jeśli czyimś celem jest mącenie w głowie laikom i propaganda wśród polityków, a nie odkrywanie prawdy o otaczającym nas świecie. Po wysłuchaniu Behe'ego Rothschild powiedział coś, co chyba najlepiej wyrażało odczucia wszystkich uczciwych ludzi znajdujących się wówczas na sali sądowej:

Na szczęście są uczeni, którzy poszukują odpowiedzi na pytanie o pochodzenie układu odpornościowego [...]. Ten układ stanowi naszą obronę przed niszczącymi i śmiertelnymi chorobami. Naukowcy, którzy są autorami przywoływanych tu przez nas książek, przez lata krążyli w ciemności, nikt nie płacił im za publikacje czy wykłady. Ale to oni pomagają nam zwalczać choroby i leczyć ludzi. W przeciwieństwie do nich profesor Behe wraz z całym ruchem inteligentnego projektu nie robi nic dla postępu nauki i wiedzy medycznej. Jego przekaz dla przyszłych pokoleń naukowców brzmi: "nie zajmujcie się tym" .
  • 6
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@bluberr: @Wujek_Mietek: widzę, że mój przykład z ekspansją był nie najlepszy. Lepsze byłyby przykłady pytań na które jeszcze nie mamy odpowiedzi jak powstanie życia czy problem świadomości, czy inne mniejszego kalibru problemy. Założę się, że gdyby zadać pytania na ich temat Carrollowi czy innemu poważnemu naukowcowi nie usłyszelibyśmy odpowiedzi w stylu "Well, why not?" i sami nie byliby usatysfakcjonowani taką odpowiedzią z innych ust. Natomiast na to jedno
  • Odpowiedz
No i to nie prawda, że "nie ma nawet zalążków teorii". Co niecoś mamy.


@Vivec: Parę hipotez z tego co wiem w żaden sposób nie dających się zweryfikować.

A skoro już poruszona została kwestia Boga to odnoszę wrażenie, że podobną odpowiedź na ten temat Carroll również nie uznałby za dobrą.

Bo zgodnie z brzytwą Ockhama nie ma ona sensu, skoro jest prostsze wytłumaczenie spełniające te same kryteria.
  • Odpowiedz
Jest jedna jeszcze droga kuszenia, bardziej nawet najeżona niebezpieczeństwami. To choroba ciekawości. To ona pcha nas, byśmy starali się poznać tajemnice natury, nawet te, które są poza naszym rozumieniem, o których wiedza na nic nam się nie zda i o których człowiek nie powinien nic wiedzieć

Święty Augustyn

#dawkins, #bogurojony, #bogurojonynadzis, #teologia, #religia, #ateizm,
  • 17
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Wujek_Mietek:

Czyli coś, dlaczego medycyna w średniowieczu się nie rozwijała.


Medycyna w średniowieczu rozwijała się choć nie tak szybko jak współcześnie(no ale każda epoka porównana do naszej wygląda blado). Np. od XII wieku do końca średniowiecza wykonano więcej sekcji ludzkich ciał niż w cywilizacjach starożytnej Grecji i Rzymie razem
Vivec - @Wujek_Mietek: 

 Czyli coś, dlaczego medycyna w średniowieczu się nie rozwi...

źródło: comment_JLotxmTx8CRWCoqREiqnDzFUWNikeKxB.jpg

Pobierz
  • Odpowiedz
@Wujek_Mietek: trudno brać na poważnie człowieka który uważał, że Galileusz stanął przed inkwizycją, bo uważał, że Ziemia jest kulą...

Government is just as infallible too when it fixes systems in physics. Galileo was sent to the inquisition for affirming that the earth was a sphere: the government had declared it to be as flat as a trencher, and Galileo was obliged to abjure his error. This error however at length
  • Odpowiedz
@Vivec: No i co z tego? Jeden lapsus ma przekreślać cały dorobek osoby?
Mimo iż chodziło o heliocentryzm, a nie o płaskość ziemii, to sens wypowiedzi pozostaje taki sam.
  • Odpowiedz
Anegdota Dawkinsa o tym jak wiara wynika z niewiedzy:
Jeden z najmądrzejszych (i bardziej dojrzałych) moich znajomych z pierwszych lat studiów — chłopak głęboko wierzący — wybrał się kiedyś na wycieczkę na szkockie wyspy. W środku nocy jego i jego przyjaciółkę wyrwał ze snu straszliwy głos: to był głos samego szatana, tak diaboliczny, że nie mieli co do tego żadnych wątpliwości. Mój przyjaciel nigdy nie zapomniał przeraźliwego dźwięku i to wspomnienie było jednym z powodów, dla których zdecydował się przyjąć święcenia. Ja też zapamiętałem jego opowieść, bo bardzo mnie poruszyła. Kiedyś, później, przywołałem ją, kiedy siedzieliśmy sobie z grupą zoologów w oksfordzkiej knajpce "Pod różą i koroną". Przypadkiem dwóch z nich było ornitologami. Obaj wybuchli śmiechem "Burzyk północny!", wykrzyknęli chórem. Jeden z nich qyjaśnił nam potem, że okrzyk godowy brzmiący zaiste jak szatański skowyt sprawił, że w wielu rejonach świata i w różnych językach burzyki nazywa się " diabelskimi ptakami".

Wielu ludzi wierzy w Boga, ponieważ sądzą, że osobiście, na własne oczy, ujrzeli kiedyś jego obraz—bądź anioła czy dziewicę w błękitnej poświacie, albo że on kiedyś do nich przemówił. Dowód "z osobistego doświadczenia" dla ludzi, którzy wierzą, że przeżyli zdarzenie o podobnym charakterze, jest najbardziej przekonujący. Słabiej jednak przemawia do tych, którzy dysponują pewną wiedzą psychologiczną.

Ktoś mówi, że osobiście doświadczył obecności Boga? Cóż — są tacy, co twierdzą, że widują różowe słonie, ale na nich jakoś nikt nie zwraca uwagi. Peter Sutcliffe, zwany "Rzeźnikiem z Yorkshire" tłumaczył, że to Jezus przemówił doń i kazał zabijać kobiety—dziś ma dożywocie. George W. Bush powoływał się na "głos Boga", gdy uzasadniał inwazję na Irak (szkoda, że głos ten w swej łaskawości nie objawił mu również, że w Iraku nie ma broni masowego rażenia). W szpitalach dla psychicznie chorych znaleźć można wielu różnych pacjentów: jedni uważają się za Napoleona albo Charliego Chaplina, część wierzy, że cały świat sprzysiągł się przeciwko nim i spiskuje, inni wreszcie, że potrafią przekazywać własne myśli bezpośrednio do głowy drugiego człowieka. Nie sprzeciwiamy się im, ale nikt nie traktuje tych wewnętrznych przekonań poważnie, przede wszystkim dlatego, że mało kto je podziela. Doświadczenia religijne są inne tylko pod jednym względem: przyznaje się do nich bardzo wielu ludzi.
  • 21
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@RSjabber: Czyli:

"Zbadaj jakikolwiek fragment pseudonauki, a odnajdziesz tam nie więcej niż koc, pod którym można schować głowę, kciuk, który można possać, czy babciną spódnicę, pod którą można się skryć

Isaac Asimov
  • Odpowiedz
Argumenty na rzecz istnienia Boga podzielić można na dwie główne kategorie — a priorii a posteriori. Pięć dowodów Tomasza z Akwinu to klasyczne rozumowanie a posteriori, opierające się na uprzednim badaniu realnego świata. Najsłynniejszy z dowodów apriori (czyli takich, jakie, z grubsza rzecz biorąc, formułujemy, nie wychylając nosa z wygodnego fotela) to tak zwany dowód ontologiczny, zaproponowany po raz pierwszy przez świętego Anzelma z Canterbury w roku 1078 i od tego czasu wielokroć i przez licznych filozofów powtarzany na najróżniejsze sposoby. Dość dziwnym w argumentacji Anzelma może wydawać się to, iż pierwotnie dowód jego nie był skierowany do ludzi, lecz — w formie modlitwy — zaadresowany bezpośrednio do samego Boga. (Ktoś, co prawda, mógłby pomyśleć, że jakakolwiek istota zdolna do wysłuchania skierowanej do siebie modlitwy nie potrzebuje raczej, by ją przekonywano o własnym istnieniu, ale cóż...)

Możemy zatem, twierdzi Anzelm, wyobrazić sobie istotę tak doskonałą, że nic doskonalszego od niej w naszym umyśle zaistnieć już nie może. Nawet ateista może wyobrazić sobie takie najdoskonalsze ze wszystkich stworzeń (choć zaprzeczy jego istnieniu w realnym świecie). Ale — to wracamy do Anzelma — istota nieistniejąca w prawdziwym świecie niejako ex definitione nie jest doskonała. Zatem mamy sprzeczność i — Eureka, Bóg istnieje!

Pozwólcie że przetłumaczę tę infantylną argumentację na lepiej pasujący do niej język, język dzieci bawiących się w piaskownicy:

Założę
  • 5
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Wujek_Mietek:
Głównym założeniem tego dowodu jest twierdzenie, że byt jest doskonalszy od idei. Taka niejasne założenie samo w sobie wymaga dowodu.
Kolejną wadą jest, że na podstawie tego dowodu można udowodnić istnienie wszystkiego, gdyż nadaje on moc twórczą gramatyce.
  • Odpowiedz
Kolejnym prominentnym luminarzem czegoś, co można by nazwać chamberlainowską szkołą ewolucjonistów, jest filozof Michael Ruse. Ruse wielokrotnie aktywnie angażował się w walkę z kreacjonizmem, zarówno piórem, jak i na sali sądowej. Utrzymuje, że jest ateistą, ale w artykule opublikowanym w "Playboyu" pisze tak oto:

[...] wszyscy, którzy kochamy naukę, musimy uświadamiać sobie, że wróg naszego wroga jest naszym przyjacielem. Tymczasem ewolucjoniści nierzadko oddają się obrażaniu swoich potencjalnych sojuszników. Zwłaszcza świeccy ewolucjoniści-ateiści więcej czasu poświęcają atakowaniu życzliwie do ewolucji nastawionych chrześcijan, niż przeciwstawianiu się kreacjonistom. Kiedy Jan Paweł II oficjalnie udzielił poparcia darwinizmowi, Richard Dawkins zdobył się jedynie na to, by oświadczyć, że papież jest hipokrytą, że nie może być szczery, jeśli chodzi o naukę, a wreszcie, że on, to jest Dawkins, wolałby mieć już do czynienia z uczciwym fundamentalistą.


Z czysto taktycznego punktu widzenia mógłbym uznać, że Ruse operuje tu (powierzchowną, co prawda) analogią do walki z Hitlerem: "Winston Churchill i Franklin Roosevelt nie lubili Stalina ani komunizmu, ale, chcąc pokonać Hitlera, uświadomili sobie, że muszą współdziałać ze Związkiem Sowieckim. Ewolucjoniści wszelkiej maści też, na podobnej zasadzie, muszą zjednoczyć siły, by zniszczyć kreacjonizm". Ostatecznie jednak przyjąłem, że lepiej opowiedzieć się po stronie mojego szacownego kolegi, genetyka Jerry'ego Coyne'a z Chicago, który napisał, że Ruse:

[...]
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Wiecie, że kiedyś zbadano, czy modlitwa za chorych jest skuteczna? Mirkom z tagu #mirkomodlitwa polecam samo badanie: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/16569567. Jest tam skrótowy opis badania i wyników.

A w jeszcze większym skrócie: tak, jeżeli chory wie o tym, że ludzie się za niego modlą. Skutkowało to wystąpieniem komplikacji u 59% badanych, gdy w przypadku gdy pacjenci nie wiedzieli, że ludzie się za nich modlą współczynnik wyniósł 52% a przy tych, za których się nie modlono: 51%.

A dla bezbożników: oto co ma do powiedzenia na ten temat Dawkins:
Zabawne — choć może raczej należałoby powiedzieć rozczulające — badanie nad cudami przeprowadzono w ramach tak zwanego Wielkiego Eksperymentu Modlitewnego (Great Prayer Experiment). Pytanie brzmiało: czy modlitwa pomaga chorym w powrocie do zdrowia? Modlenie się w intencji ozdrowienia, w prywatnych domach i w publicznych miejscach kultu, to praktyka powszechna. Francis Galton, kuzyn Darwina, był pierwszym, który próbował przy wykorzystaniu metod naukowych sprawdzić, czy taka modlitwa jest skuteczna. Galton stwierdził, że skoro co niedziela we wszystkich anglikańskich kościołach całe kongregacje modlą się za zdrowie rodziny aktualnie panującego monarchy, to, jeśli modlitwa działa, familia królewska powinna być w zdecydowanie lepszej kondycji niż reszta z nas, za których modlitwy takie w najlepszym razie zanoszą
  • 4
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Michau_michau: Czyli jak możesz przeczytać. Względem tego, że nikt się za Ciebie nie modli:

1. Jeżeli ktoś się modli, ale o tym nie wiesz, to ryzyko względem niemodlenia się jest 1.02 (2% większe) a na 95% mieści się w przedziale 0.92-1.15 (taka jest szacunkowa dokładność pomiaru)
2. Jeżeli ktoś się za Ciebie modli i o tym wiesz: 1.14 (14% większe) z 95% przedziałem ufności w granicach 1.02-1.28

Przynajmniej przy wszczepieniu
  • Odpowiedz
Dosyć dobry komentarz, że wiara i nauka wzajemnie się uzupełniają i nie zachodzą sobie w drogę:
_Kościół rzymskokatolicki na przykład z jednej strony opowiada się za NOMĄ*, z drugiej jednak właśnie zdolność do czynienia cudów uznaje za podstawowy warunek kanonizacji. Zmarły niedawno król Belgii jest kandydatem na ołtarze zapewne ze względu na swój sprzeciw wobec aborcji. Władze kościelne przeprowadzają właśnie bardzo szczegółowe dochodzenie mające na celu wskazanie przypadków cudownych uzdrowień, jakie nastąpiły wskutek wznoszonych do niego pośmiertnie modłów. Nie żartuję! Taka jest procedura stosowana wobec wszystkich świętych. Wyobrażam sobie, że może być to nieco krępujące dla przedstawicieli lepiej wykształconych kręgów kościelnych. Choć z drugiej strony dlaczego te dobrze wykształcone kręgi pozostają nadal wewnątrz Kościoła, jest dla mnie równe zagadkowe, jak problemy, w których lubują się teologowie.

* NOMA, utworzony od słów "Nie Obejmujące się Magisteria":

Podsumowując — i trochę się powtarzając—magisterium nauki zajmuje się rzeczywistością empiryczną: z czego wszechświat jest stworzony (fakty) oraz dlaczego działa tak, a nie inaczej (teorie). Magisterium religii dotyczy kwestii ostatecznego sensu, znaczenia oraz wartości moralnych. Owe dwa magisteria ani się nie pokrywają, ani nie wyczerpują wszystkich dziedzin (wystarczy wspomnieć magisterium sztuki oraz sens piękna). By zacytować stare powiedzenie, nauka zajmuje się wiekiem skał, religia — skałą wieków; nauka studiuje, w jaki sposób niebo chodzi, religia —jak dojść do nieba ._
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Pomyślmy sobie na przykład, że za sprawą jakiegoś zupełnie nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności archeologia sądowa uzyskałaby kopalny materiał DNA jednoznacznie dowodzący, że Jezus rzeczywiście nie miał biologicznego ojca. Czy wyobrażacie sobie, by na taką sensację religijni apologeci zareagowali jedynie lekceważącym wzruszeniem ramion i spokojną konstatacją: "A kogóż to obchodzi! Przecież dowody naukowe kompletnie nie mają zastosowania do kwestii teologicznych. To inne magisterium! My zajmujemy się pytaniami ostatecznymi i wartościami moralnymi. Ani DNA ani żaden inny naukowy argument nie ma jakiegokolwiek związku z naszą domeną".

Oczywiście to tylko żart. Gotów jednak jestem pójść o dowolny zakład, że gdyby coś takiego się zdarzyło, trąbiono by o tym na prawo i lewo. NOMA jest popularna, gdyż dowodów na rzecz prawdziwości Hipotezy Boga nie ma. Gdyby tylko jakieś, choćby najsłabsze, się pojawiły, różni propagatorzy religii bez chwili wahania wyrzuciliby całą NOMĘ przez okno. Co bardziej wyrafinowani teologowie pewnie by je przemilczeli, choć oni też chętnie snują opowieści o cudach na użytek mniej wyrafinowanych bliźnich, by poszerzyć grono współwyznawców. Mam zresztą wrażenie, iż takie potwierdzone cuda są dla wielu wierzących ważnym czynnikiem wzmacniającym siłę ich religijnych przekonań, a cuda — z definicji — nie są niczym innym, tylko pogwałceniem praw natury.

_* NOMA, utworzony od słów "Nie Obejmujące się Magisteria":

Podsumowując
  • 4
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Wujek_Mietek: Trochę z dupy to założenie, bo jeśli zostałby uzyskany materiał DNA Jezusa, to oznaczałoby, że Jezus nie zmartwychwstał. Poza tym udowodnienie że nie miał Ojca też chyba jest niemożliwe. Można ustalić ojcostwo bądź jego brak porównując materiał genetyczny. Nie można na podstawie DNA stwierdzić - on nie miał Ojca.
  • Odpowiedz
Trochę z dupy to założenie, bo jeśli zostałby uzyskany materiał DNA Jezusa, to oznaczałoby, że Jezus nie zmartwychwstał.


@Daxxx: Chociażby krew na całunie turyńskim? Albo ślina z kielicha z ostatniej wieczerzy, jeżeli by odnaleziono? Albo cokolwiek innego - jest wyraźnie napisane:

za sprawą jakiegoś zupełnie nieprawdopodobnego zbiegu okoliczności

Poza tym udowodnienie że nie miał Ojca też chyba
  • Odpowiedz
Wielu ludzi wierzących mówi tak, jakby to na sceptykach spoczywał obowiązek udowodnienia nieprawdziwości głoszonych przez nich dogmatów, a nie na wierzących ciężar dowodu. Oczywiście, to pomyłka. Gdybym stwierdził, że gdzieś tam, pomiędzy Ziemią a Marsem, krąży wokół Słońca po eliptycznej orbicie porcelanowy czajniczek, nikt nie byłby w stanie zakwestionować prawdziwości tego twierdzenia (oczywiście musiałbym być wystarczająco przewidujący, by dodać, że czajniczek jest zbyt mały, by dało się go dostrzec nawet za pomocą
  • 4
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Gdybym stwierdził, że gdzieś tam, pomiędzy Ziemią a Marsem, krąży wokół Słońca po eliptycznej orbicie porcelanowy czajniczek, nikt nie byłby w stanie zakwestionować prawdziwości tego twierdzenia (oczywiście musiałbym być wystarczająco przewidujący, by dodać, że czajniczek jest zbyt mały, by dało się go dostrzec nawet za pomocą najpotężniejszych teleskopów).


@Wujek_Mietek: Gdybyś tak twierdził, to nie byłoby to twierdzenie naukowe. Warunkiem koniecznym twierdzenia naukowego jest jego naukowa weryfikowalność. Tak samo Bóg jest
  • Odpowiedz
@saracenxc: Po pierwsze: jest to cytat z książki "Bóg urojony" Dawkinsa.
Po drugie: masz gdzieś albo tag "nauka" albo w tekście słowo "nauka"? Nie - to Ty a priori założyłeś, że jest to wywód naukowy, a jest on teologicznym wywodem pokazującym, że wiara w Boga jest równie logiczna, co wiara w czajniczek Russela. Albo w romboidalny świat trwający w kosmosie między szczypcami dwóch gigantycznych zielonych homarów o imionach Esmeralda i
  • Odpowiedz
Jeśli dojdziesz ostatecznie do tego, że nie ma Boga, zachętą do cnoty i odwagi niech będzie dla ciebie radość i przyjemność, jaką dawało ci samo myślenie, i miłość innych, którą ci ono zapewni

(...)

Odrzuć wszelkie lęki niewolniczych i służalczych przesądów, które słabsze umysły utrzymują na klęczkach. Osadź rozum mocno na jego siedzisku i pod jego osąd oddawaj każdy fakt, każdą opinię. Śmiało kwestionuj nawet istnienie Boga, albowiem, jeśli jakikolwiek Bóg istnieje, bardziej cenić sobie musi hołd rozumu niż ślepego lęku.


Thomas Jefferson
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

(...)twierdzenie, że Stany Zjednoczone nie są krajem "chrześcijańskiego narodu", podkreślone zostało mocno i dobitnie już w porozumieniu pokojowym z Trypolisem, przygotowanym w roku 1796 za prezydentury Jerzego Waszyngtona, a podpisanym rok później przez Johna Adamsa:

Jako że rząd Stanów Zjednoczonych Ameryki pod żadnym względem nie opiera swych zasad funkcjonowania na religii chrześcijańskiej, nie ma w sobie żadnej wrogości wobec praw, religii i spokojności wyznawców religii Mahometa. Deklarujemy w tym miejscu, że Stany nie włączą się w żadną wojnę ani żaden akt wrogości przeciw jakiemukolwiek narodowi muzułmańskiemu, a strony niniejszego traktatu zgodnie oświadczają, że harmonii panującej między naszymi krajami nigdy nie zakłóci jakikolwiek spór wynikający z odmienności przekonań religijnych.

Pierwsze zdanie tego traktatu wzbudziłoby zapewne wielkie oburzenie dzisiejszej waszyngtońskiej większości. Tymczasem — co wykazał Ed Buckner — w momencie jego podpisywania nie protestowali ani politycy, ani opinia publiczna, traktat zaś ratyfikowano bez jednego głosu sprzeciwu.

To swoisty paradoks, że Stany Zjednoczone, założone jako świeckie państwo, dziś są najbardziej religijnym krajem w całym chrześcijańskim świecie, podczas gdy Anglia, z oficjalnym Kościołem, którego przywódcą jest panujący monarcha, znalazła się na przeciwnym biegunie. Bardzo często jestem pytany, dlaczego tak się stało, i nie potrafię podać odpowiedzi. Gdybym miał formułować jakieś hipotezy, to być może przyczyna tkwi w tym, że Anglicy w pewnym momencie poczuli się zmęczeni religią, a to wskutek przerażającej historii wojen religijnych, w których na zmianę to protestanci, to katolicy brali górę i natychmiast zabierali się za wyrzynanie przeciwników. Co zaś do Ameryki, pamiętać trzeba, że jest to naród imigrantów. Jeden z kolegów zwrócił mi uwagę, że emigracja oznaczała oderwanie od komfortu i stabilności, jaką wcześniej imigrantom z Europy zapewniała na przykład wielopokoleniowa, rozszerzona rodzina. Być może dla ludzi, którzy raptem znaleźli się niemal sami na zupełnie obcej sobie ziemi Kościół stał się substytutem utraconych krewnych. To ciekawa hipoteza i warta głębszych badań. Nie ulega zresztą wątpliwości, że nawet dziś wielu Amerykanów ze swego lokalnego kościoła czyni ważny element własnej tożsamości i że dałoby się w tym doszukać pewnej analogii do roli rozszerzonej rodziny.
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Bardzo często jestem pytany, dlaczego tak się stało, i nie potrafię podać odpowiedzi. Gdybym miał formułować jakieś hipotezy, to być może przyczyna tkwi w tym, że Anglicy w pewnym momencie poczuli się zmęczeni religią,


@Wujek_Mietek: myślę, że ma na to wpływ też już po prostu tradycja i pewien sposób życia. Polska też jest krajem teoretycznie religijnym, ale obecnie większość z tej religijności to bardziej farsa, pewne przyzwyczajenie do tego, że
  • Odpowiedz
Jefferson drwił sobie z doktryny, jak to określił, "trzech Bogów", przy okazji krytyki kalwinizmu. Tymczasem jeszcze dalej w tym nawracającym flircie z politeizmem poszedł Kościół rzymskokatolicki, tu mamy już wręcz inflację boskości. Do Trójcy dołącza bowiem Maria, "Królowa Niebieska", bogini w każdym aspekcie poza samym mianem, która, choćby jako adresatka modlitw, niewiele ustępuje samemu Panu Bogu. Panteon powiększa też cała ogromna rzesza świętych, których moc wstawiennicza czyni niemal półbogami, jako że zdaniem wiernych (i samego Kościoła) warto się zwracać do nich o pomoc w ramach przypisanych im specjalizacji. W witrynie "Catholic Community Forum" potrzebujący mogą znaleźć listę 5120 świętych i przyporządkowane im domeny. Listę otwiera święty Afron, patron strażników więziennych, zamyka zaś święta Zyta, której specjalnością są panny służące .

Nie możemy też pominąć czterech Chórów Anielskich i dziewięciu książąt tychże; po kolei: Serafiny, Cherubiny Trony, Panowania, Cnoty, Potęgi, Księstwa, dalej Archaniołowie (to szarża najwyższa) i wreszcie zwykli Aniołowie, do którego to grona należy na przykład nasz najbliższy przyjaciel, wiecznie nad nami czuwający Anioł Stróż. Co mnie osobiście najbardziej zadziwia w katolickiej mitologii, to nawet nie jej niewyobrażalna kiczowatość, ale raczej szokująca nonszalancja, z jaką ludzie ją wzbogacają o najdrobniejsze detale. To doprawdy bezwstydna wynalazczość.

Papież Jan Paweł II stworzył więcej świętych niż wszyscy jego poprzednicy przez ostatnie siedem stuleci razem wzięci, szczególną sympatię żywił zaś do Dziewicy Maryi. (...)

Jak
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

@Wujek_Mietek: Hmm, zawsze wydawało mi się że Archaniołowie to tylko ciut wyżej od Aniołów, a nie zaraz najwyższa szarża. Trony i Panowania mają z pewnością bardziej imponujące imiona.
  • Odpowiedz