(Niestety dość długie. O dwóch najbardziej szalonych miesiącach w życiu, bezradności i pluciu ogniem.)
Dwa miesiące wcześniej miałem tylko jedną z dziesiątek rzeczy, które wypada ogarnąć przed ślubem - odpowiednią narzeczoną. Na szczęście za wszystkie inne - cytując klasyka -można zapłacić kartą MasterCard. A że w naszym przypadku swoją dość ochoczo - przynajmniej tak nam się wydawało - zaczęła wymachiwać firma Skoda, która zorganizowała konkurs „Inny ślub”, w ekspresowym tempie stanąłem na ślubnym kobiercu i zostałem mężem.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że długo musiałem upewniać się, czy to coś na palcu to na pewno obrączka.
2.07.2018. Rostów nad Donem. Akurat pracowałem przy meczu Belgii z Japonią, znajdowałem się w centrum mundialowej gorączki, gdy Weronika postanowiła przekonać mnie, że warto wziąć udział w internetowej zabawie, bo można zgarnąć 62 tysiące na ślub, który i tak mieliśmy w planach. Dość odległych, ale jednak. Haczyk? W teorii na tym etapie tylko jeden - trzeba ze wszystkim uwinąć się w miesiąc. Ale to mnie nie interesowało.
- Rób, co chcesz! - rzuciłem na odczepnego z dziwnym, niczym nieuzasadnionym przeświadczeniem, że zwycięzcy takich konkursów znani są już w momencie ich ogłoszenia. Albo jeszcze wcześniej.
Guzik prawda. Temat wrócił w naszych rozmowach może raz. Gdy w połowie lipca wylądowałem na Okęciu, dowiedziałem się, że jesteśmy w wielkim finale. Nieco ponad tydzień później, z nieocenioną pomocą mojego szefa, kolegów z pracy i znajomych, znaleźliśmy się wśród dwóch zwycięskich par.
Okej, nie od razu. Znaleźliśmy się wśród dwóch par, które uzyskały pod swoją pracą (bo trzeba było opisać wymarzony ślub i dodać filmik lub zdjęcie) zdecydowanie najwięcej głosów i zgodnie z regulaminem należała nam się wygrana. Sęk w tym, że wtedy organizatorzy - Skoda i agencja Isobar - nagle uznali, że nagrodę przyznają komuś innemu, a mianowicie jednej parze, która bierze ślub i drugiej, która organizuje odnowienie przysięgi.
Szok, szybki protest, w końcu przeprosiny oraz sprostowanie - na szczęście sprawę udało się załatwić w kilka godzin. Z pozoru to tylko nieistotna scenka (no, może dla nas, bo na pewno nie dla pary, która przez kilka godzin była zwycięska), ale dziś myślę sobie, że była to idealna zapowiedź tego, co czekało nas przez kilka najbliższych tygodni.
To chyba dobry moment, by powiedzieć, po cholerę w ogóle powstał ten tekst. Z trzech powodów.
Pierwszy - na pamiątkę. Po prostu.
Drugi - wielu znajomych i nieznajomych dopytywało, jak to wszystko wyglądało od środka, a najłatwiej odpowiedzieć właśnie w ten sposób. Skoro sam dobrnąłeś do tego momentu, to najwidoczniej też jesteś ciekaw.
Trzeci - mamy nadzieję, że ludzie startujący w przyszłości w podobnych konkursach nie powielą błędów, które niestety popełniliśmy.
Jedna rzecz nie ulega wątpliwości, więc chcemy ją wyraźnie podkreślić - choć był czas, że średnio dwa razy dziennie myśleliśmy, że lepiej było tego konkursu nie wygrywać, ostatecznie bardzo cieszymy się z tego, że wzięliśmy w nim udział. Skodo, wielkie dzięki, że dołożyłaś się do naszego ślubu i wesela, kłaniamy się w pas! Nie zmienia to jednak faktu, że kilka razy w trakcie całego zamieszania poczuliśmy się rozczarowani, a nawet oszukani. A za łzy mojej narzeczonej to już w ogóle należy wam się wszystkim kuksaniec prosto w szczepionkę.
Gdy wiesz, że masz do wydania 62 tysiące złotych na ślub, myślisz sobie, że będzie co najmniej fajnie. Potwierdzą wam to wszyscy kumaci, w szczególności ci, którzy musieli zaciągać kredyty, by dobić do takiej kwoty. Dziwaczną kwestią był regulamin, który zakładał, że sześć tysięcy ma zostać przeznaczone na nasze stroje, druga szóstka ma pójść na obiad dla dwudziestu osób, a pozostałe pięćdziesiąt koła zostanie przeznaczone na resztę, czyli na przykład na dekorację miejsca ceremonii, sali i tego typu sprawy.
Pierwotnie nasz najważniejszy dzień w życiu mieliśmy spędzić nad morzem. Może to i banał, ale taką decyzję podjęliśmy z dwóch względów - pragmatycznych, bo oboje pochodzimy z Pomorza i tam mieszkają nasze rodziny, a także z romantycznych, bo uwielbiamy plaże, nawet oświadczyłem się na jednej. Już przy pierwszym kontakcie dano nam odczuć, że jeśli chodzi logistykę, taki wybór lokalizacji będzie dość upierdliwy dla organizatora. Ale że jednocześnie zapewniono nas, iż wspominany, dziwnie skonstruowany budżet jest zdecydowanie płynny, uznaliśmy, że uczciwie będzie pójść na kompromis. Skoro oni zadeklarowali elastyczność, szczególnie zależało nam tu na liczbie gości, to my - tak na dobry początek współpracy - również zdecydowaliśmy się zmienić miejscówkę na wygodniejszą dla drugiej strony. Ślub odbył się nad wodą, ale w okolicach Warszawy.
Nie będę zanudzał was wszystkimi szczegółami organizacyjnymi, bo było ich szokująco wiele. Tak dużo, że siłą rzeczy opuściłem się w pracy, na szczęście w mojej redakcji rozumieli szczególne okoliczności. Naszym wsparciem w tym wyścigu z czasem miała być Kamila, jak nam powiedziano, jedna z czołowych organizatorek ślubów w naszym pięknym kraju, bywalczyni telewizji śniadaniowych, autorka publikacji na ten temat. Kamień z serca? Na początku tak. I spadał z niego z takim hukiem, że słyszała chyba cała Galeria Mokotów i okolica, bo gdy taki autorytet w dziedzinie mówi ci na pierwszym spotkaniu, że „dla niej my jesteśmy najważniejsi”, czujesz, że dostałeś więcej, niż oczekiwałeś. A to całkiem fajne.
Okrągłe słówka okrągłymi słówkami, ale na pierwszym spotkaniu było też wiele konkretów, które nastrajały pozytywnie. Trzy lokalizacje już zaklepane, jak na goniący termin w samym środku sezonu ślubnego to sporo, a wybrać możemy tę, która najbardziej nam się spodoba. Budżet? Wstępnie tyle na to, tyle na to, a na to tyle i mimo wyraźnego powiewu ekstrawagancji przy wydatkach, miły komunikat - wciąż zostaje tyle pieniędzy, że takimi sprawami jak liczba gości nie trzeba się przejmować. „Może nie zapłacimy wam za 150 osób, ale spokojnie, policzę, na ilu zostanie i niedługo dam wam znać” - usłyszeliśmy. Dowiedzieliśmy się też, jakie wydatki będą po naszej stronie: alkohol, nocleg dla naszych gości i ich ewentualna nadwyżka, jeśli zdecydujemy się zaprosić więcej osób, niż będzie miejsc opłaconych przez Skodę. Zdecydowanie uczciwy układ.
W tym czasie kalendarz był naszym największym wrogiem. Czekaliśmy na odpowiedź Kamili odnośnie gości, jednocześnie powoli ich zapraszając, bo i tak nagięliśmy już konwenanse, które mówią, że należy to zrobić z odpowiednim wyprzedzeniem. Wielu osobom, na których obecności nam zależało, nie udało się zmienić dawnych planów, ale wiedzieliśmy, na co się pisaliśmy. Nasz wedding planner była w tym czasie pomocna, bo i wybraną lokalizację mogliśmy odwiedzić wspólnie, i Weronika nie zostawała sama w pracach nad sukienką. Niezręczna cisza zapadała tylko wtedy, gdy dopytywaliśmy o klepnięty budżet.
I tak nam mijały kolejne gorące dni - i nie mam tu na myśli temperatury za oknem - na małych zwycięstwach i momentach rosnącej frustracji. Byliśmy w tym czasie tak zabiegani, że niestety przegapiliśmy moment, w których nasza bohaterka zrzuciła pelerynę i stała się czarnym bohaterem tej historii. Przynajmniej tak to wyglądało z naszej perspektywy, mamy nadzieję, że nikogo nie krzywdzimy. Liczba znaków zapytania zamiast skracania pozycja po pozycji, zaczęła rosnąć. Kontakt z Kamilą stawał się tak utrudniony, że czuliśmy się jak natręci, którzy zaczepiają na ulicy jakąś Bogu ducha winną osobę. Wszelkie prośby o spotkanie? Odrzucane. Telefony odbierane coraz rzadziej. Wymieniane wiadomości coraz bardziej zdawkowe i pisane na odczepnego.
15.08.2018, nieco ponad dwa tygodnie do ślubu. Dla wszystkich Polaków święto, a dla nas podwójne, bo wjechał budżet, tak długo wyczekiwany gość.
Najpierw nasze szczęki zatrzymały się gdzieś w połowie wysokości pomiędzy buzią a podłogą, bo wszelkie wcześniejsze ustalenia zostały spuszczone w kiblu. A później opadły do samej ziemi, gdy Kamila zaczęła udawać, że nic się nie stało, bo od początku ustalaliśmy, że tak to będzie wyglądało. Pal licho wszelkie wcześniejsze zapewnienia! Czar nie tyle prysł, co został przykryty przez bezczelność.
Liczba gości, dla której de facto zrezygnowaliśmy z wymarzonego ślubu nad morzem, gdy właśnie to spełnianie marzeń było ideą konkursu? Zredukowana do początkowych dwudziestu. Obrączki? Jak sobie załatwicie, to będą! A musicie wiedzieć, że z reguły proces ten trwa cztery tygodnie. Makijażystka i fryzjerka? Wasza sprawa, choć wcześniej nawet zostaliśmy poinformowani, kto będzie za to odpowiadał. Tort, transport gości - podobnie.
Tu nawet nie chodziło o pieniądze, bo oboje pracujemy i mamy rodziców, którzy zawsze nas wspierają. Chodzi o - jakkolwiek górnolotnie to zabrzmi - zwykłą ludzką przyzwoitość i kilka innych zasad, którymi sami kierujemy się w życiu. I o czas, bo już na wstępie mieliśmy go mało, a w tym momencie skazywano nas na chodzenie od drzwi do drzwi i proszenie o pomoc (przypominam - środek sezonu ślubnego). Nawet nie mogliśmy zacząć od zaraz, bo tak jak wspomniałem - było święto.
Dość nieoczekiwanie na tym etapie sprzymierzeńca w naszej walce znaleźliśmy w osobie Piotrka, który koordynował projekt i kontaktował się z nami z ramienia agencji Isobar. Nie udało mu się co prawda namówić Kamili na spotkanie, ale załatwił wzrost liczby gości do 60 - przy grubo ponad stu zaproszonych, dobre i to - a także przywrócenie części pozycji do budżetu. Jak w tym starym dowcipie z portfelem - niesmak pozostał, ale nie da się ukryć, że wróciliśmy z dość dalekiej podróży.
Niestety nie na dobre, bo pojawiały się kolejne problemy. A to bez żadnej konsultacji z nami Kamila podała hotelowi zawyżoną liczbę naszych gości, a tam stanowisko było jasne - skoro informacja już poszła na kuchnię, to mamy zapłacić za puste krzesła. Nie zapłacicie? To zrobicie sobie wesele w mieszkaniu. Na szczęście udało się to Kamili wyprostować, choć nie obyło się bez łez. Zapomniała też o torcie czy zapłacie za garnitur, na szczęście pamięć wróciła wcześniej niż dobę przed weselem.
Pięć dni przed nim - przez absolutny przypadek - wyszło, że możemy zapomnieć o dekoracji sali. Raz - znów zrobiono z nas idiotów. Dwa - takie rzeczy załatwia się raczej pięć miesięcy przed ślubem, a nie pięć dni. Trzy - na co dzień to miejsce było zwykłą salą konferencyjną, a przystaliśmy na nie tylko dlatego, iż w obecności Kamili zobaczyliśmy zdjęcia, które dowodziły tego, że można je odpowiednio przygotować. I właśnie tak miało być. No i cztery - to kolejny punkt ze sporego przecież budżetu, który został przerzucony na nas. Łączna kwota, którą wydaliśmy, zaczęła wyglądać tak, że nabieraliśmy przekonania, iż lepiej byłoby, gdybyśmy ten ślub zorganizowali na spokojnie sami.
Pewnie wielu z was musiało się w życiu zetknąć z korporacjami i innymi cwaniakami, więc wiecie, że najgorsza w takich sytuacjach jest bezradność. Gdy powiedzieliśmy, że to nie fair, iż nie chcą zapłacić za dekorację sali, a chcą kręcić w niej swoją reklamę, usłyszeliśmy od Piotrka, że mają takie możliwości, iż… ogarną to sobie w postprodukcji. Gdy wskazywaliśmy, że to jedna z rzeczy, o której pokryciu mówi regulamin, powiedziano nam, że przyjrzy się temu ich prawnik. Z trzech dni czekania na odpowiedź zrobiły się już cztery miesiące. Ciągle cisza.
Pożar próbowano ugasić konewką - tak patrzymy na fakt, że zdecydowano się udekorować nam stoły. A i tu chwilę przed ślubem wyszło, że ich łaska nie objęła krzeseł. Ostatecznie dzięki dobrej woli osób, do których uderzyliśmy, ogarnęliśmy to we własnym zakresie, choć zadowoleni z efektu nie byliśmy. Dawno przestaliśmy się łudzić, że odpowiedzi od prawnika jeszcze się doczekamy.
Ślub był bardzo ładny - zaniedbania tej kwestii nikomu nie zarzucimy. Nawet jeśli tylko przy okazji, bo w całym konkursie chodziło przecież o fajne obrazki, z których Skoda zrobi sobie kampanię, zapewniono nam wspomnienia, do których będziemy wracać ze łzami w oczach. Już nie będą wyrazem bezradności, będą wyrazem wzruszenia. I nie jest w stanie tego zepsuć każde kolejne niedociągnięcie. Ani fakt, że spóźniliśmy się na własny ślub, bo musieliśmy kręcić reklamę. Ani to, że pokaz fajerwerków, który nam wciśnięto (uznaliśmy, że lepsze to niż wjazd panny młodej na ślub skuterem wodnym, na co przez moment nalegano), został bez naszej wiedzy zastąpiony przez plującego ogniem łysego kolesia, którego odruchowo nazwałem Pazdanem. Ani to, że fotografa zapewnionego przez organizatora zapamiętaliśmy tylko z tego, że przeprosił nas za przyjście w krótkich spodenkach. Innych powodów nie było, bo wbrew ustaleniom zwinął się jeszcze przed pierwszym tańcem. Śmialiśmy się później, że było mu głupio z powodu stroju. I niestety po kolejnej batalii zobaczyliśmy efekty jego pracy - równie dobrze mógłbym poprosić szwagra, by robił zdjęcia telefonem.
Rozpisałem się, przepraszam. Dla tych, którzy postanowili przejść do puenty, podsumowanko. Nie twierdzimy, że Kamila jest złym organizatorem ślubów, bo pewnie gdybyśmy płacili jej my, a nie Skoda, przychyliłaby nam nieba. Niepotrzebne było udawanie, że jest inaczej. Nie twierdzimy, że agencja Isobar nie potrafi organizować kampanii i konkursów, bo klient, który zobaczy produkt finalny, być może będzie zadowolony z ich pracy. Niepotrzebne było porywanie się z motyką na słońce, bo powiedziano nam, że ten skomplikowany konkurs zaplanowano już wcześniej, wszystko zostało utrudnione przez RODO i zmiany, ale postanowiono hardo nie rezygnować z terminu ślubu. Nie twierdzimy w końcu, że spotkała nas wielka krzywda ze strony firmy Skoda, bo pomysł był naprawdę fajny, a za pieniądze, dzięki którym tak wyglądał nasz najważniejszy dzień w życiu, jesteśmy wdzięczni. Nawet jeśli nie do końca wiemy, na co zostały wydane.
Komentarze (15)
najlepsze
Ma znaczenie jak to sie stalo ze to wy wygraliscie.
Szmata - bo oszukałeś.
Dziad - że ze swoich nie wydałeś
Konkurs mial wygrać kto inny, stano i koledzy napedzili glosy na was wykorzystujac popularnosc weszlo/stana i twoja. To nieuczciwy handicap. A póżniej naciskał przy waszym odwołaniu się. Mogl przeciez zrobic afere i zaszkodzic organizatorom.
Ale po przeczytaniu tego tekstu porzygałem się. Przypadkiem wygrałeś konkurs na ślub za 62 tys. ???? Jak Wałęsa 3 razy w totka wygrał, zawsze gdy w domu krucho było z kasą. Szmata jesteś i Stano też, skoro ci w tym dopomógł swoimi kontaktami. Szmata i dziad. Weź to lepiej skasuj, bo Kotleszka ze swoimi fake komentarzami przy tobie to porządny facet. A
W sumie nie wiem, po co odpowiadam komuś, kto wyzywa mnie od szmat i rzuca takimi wyssanymi z dupy oskarżeniami, ale już #!$%@? xd