W zeszłym roku postanowiłem podnieść swoje kwalifikacje zawodowe i zapisać się na studia informatyczne. Co prawda od kilku lat pracuję już jako programista, ale papierek zawsze dobrze mieć. Padło na studia zaoczne w WSB w Gdyni. Bez konkretnego powodu, po prostu blisko miałem. Na uczelnię dostałem się bez problemu i miałem nadzieję, że tok studiów będzie równie bezproblemowy. No niestety...
Zgrzyty pojawiły się już na pierwszym zjeździe, a mianowicie okazało się, że 1/4 studentów siedzi na podłodze bo uczelnia przyjęła jakieś 97 osób a największa aula wykładowa na oko mieści 70 może 80 osób. Wtedy jeszcze naiwnie myślałem, że może jakoś to będzie, bo wykłady obowiązkowe nie są, a sami wykładowcy zachęcali by osoby, które temat znają po prostu nie przychodziły i miejsca siedzące zwolniły tym co faktycznie mogą się czegoś z wykładu nauczyć.
Niestety, jak to na uczelniach zwykle bywa, ćwiczenia już są obowiązkowe. Niestety ćwiczenia to kolejne wielkie rozczarowanie, bo stanowisk komputerowych jest za mało, więc student albo ma własny laptop albo programuje na kartce papieru. Tu następuje kolejne wielkie rozczarowanie, ale i pojawia się światełko w tunelu, gdyż rektor uczelni wysyła wiadomość, w której informuje nas o tym, że przyjęli tylu studentów dla naszego dobra, aby każdemu z nas dać szansę studiowania na uczelni i pracują nad rozwiązaniem problemu sal ćwiczeniowych.
(To czy przyjęli 97 osób dla dobra studentów, czy dla dobra ich własnych finansów pozostawiam Wam do oceny.)
Genialnym rozwiązaniem uczelni okazało się utworzenie trzeciej grupy ćwiczeniowej. Czyli już nie 50 osób w grupie, a 30 kilka. Dalej coś mało tych komputerów w salach, ale już takiej tragedii nie ma. Czy to jednak rozwiązuje problem? No nie do końca. Każdy kolejny prowadzący ćwiczenia, z którym mamy zajęcia maluje coraz bardziej nieprzyjemną perspektywę sesji egzaminacyjnej i ogólnego systemu studiowania w mojej trzeciej grupie ćwiczeniowej, zwanej dalej trzecią grupą inwalidzką - jak to się na u nas na roku przyjęło. Oto kilka przykładów:
1) Prowadzący informują, iż nie mają miejsca w grafikach, więc wciskają nas jak mogą, a to znaczy, że możemy mieć zajęcia w dziwnych godzinach lub nawet w dni tygodnia (przypominam, jesteśmy grupą zaoczną, więc studia w poniedziałek o 18 dla większości z nas odpadają).
2) W czasie gdy grupa pierwsza i druga mają ćwiczenia we wcześniej zaplanowanym terminie, i już dawno część przedmiotów zaliczyła w listopadzie, bądź zalicza w grudniu, my mamy wszystko wrzucone na styczeń. Czemu? Bo nie możemy zaliczyć przedmiotu, który się nie skończył a grafika wykładowcy jest zapchany i przed styczniem nie da rady :)
3) Aby zmieścić się w terminie zapowiadane są ćwiczenia w dni tygodnia w formie platformy e-learningowej.
4) Zmiana grupy nie wchodzi w grę, bo - a jakże - część ćwiczeń grupy pierwszej i drugiej już się zakończyła i są po egzaminie, a my dopiero mamy pierwsze zajęcia.
Z ciężkim sercem postanawiam z uczelni odejść. Nie pasuje mi maraton sesji egzaminacyjnej w wersji hardmode-wszystk-na-raz, jak również odpada dla mnie studiowanie w dni tygodnia inne niż piątek bo tak się z szefem w pracy umówiłem.
1 grudnia 2017. Zaniosłem podanie o skreślenie z listy studentów, oraz podanie o anulowanie kary umownej 1000zł, gdyż moje odejście z uczelni następuje z winy Wyższej Szkoły Bankowej, która w mojej ocenie nie wywiązała się należycie z umowy.
18 luty 2018 . Jak poczta działa każdy wie. Niemal trzy miesiące po wysłaniu podania otrzymuję decyzję odmowną, która datowana jest na 23 styczeń 2018 (czyli dwa miesiące bo wysłaniu). Mam zapłacić karę za to, że uczelnia przyjęła studentów w ilości przekraczającej ich możliwości.
28 luty 2018 w zębach do dziekanatu uczelni niosę odwołanie od decyzji. Na 4 stronach opisuję dokładnie dlaczego nie byłem w stanie kontynuować nauki, choć bardzo tego chciałem. Trzydzieści razy podkreślam, że nastąpiło to z ich winy.
17 maj. Minął cały marzec, cały kwiecień, prawie połowa maja, niemal trzy miesiące od wysłania pisma. Zamiast odpowiedzi na moje pismo otrzymuję mail (nawet zbóje pocztą tego nie wysłali) wezwanie do zapłaty. Straszenie windykacją. Straszenie wpisem do krajowego rejestru dłużników. Po prostu wymuszenie na mnie zapłaty, choć sprawa odwołania jest dalej w doku bo na pismo nie odpisali.
Dziś, tj. 28 maj. Równo trzy miesiące od wysłania pisma. Odpowiedzi uczelni dalej brak a do "ostatecznego terminu" pozostało 3 dni. Nie płacę, niech windykują. A Was ostrzegam :)
Bonus. W 2014 roku też u nich studiowałem (ale co innego) i też rezygnowałem (tym razem z mojej winy). Na stronie uczelni podanie do dnia dzisiejszego widnieje jako nierozpatrzone :)
Komentarze (5)
najlepsze
Semestr zaczyna się w październiku ja podanie o rezygnację wysłałem w grudniu więc po dwóch miesiącach i około 2 zjazdy po tym jak utworzyli trzecią grupę czyli akurat po okresie w którym miałem możliwość pogadać z kilkoma wykładowcami.
Czemu znalezisko teraz a nie wcześniej? Dlatego, że do tej pory wymienialiśmy się pismami i chociaż szło to wolno, to szło. 11 dni temu wysłali mi straszaka o