Jeśli zaczynasz coś ćwiczyć, najważniejsza jest motywacja, cel który chcesz osiągnąć. Kiedyś zauważyłem ciekawą rzecz; im więcej ćwiczyłem na worku bokserskim, im większą czułem w sobie siłę, tym większą ważność siebie czułem. Już wiedziałem że mogę silnego byka znokautować z miejsca, co też wstyd przyznać miało miejsce (nie z mojej winy). Wraz z tym uczuciem - pychy, nazywajmy sprawy po imieniu, wzrastał poziom lęku że ktoś mnie mimo wszystko pokona. Miałem świadomość ze jest wielu gości, którzy bez problemu by mnie zlali, gdyż zawsze jest większa ryba w stawie (jak mówi ludowa mądrość).
Wtedy więcej ćwiczyłem, ale im więcej wkładałem w to wysiłku, tym lęk stawał się większy. W efekcie wychodzenie na ulicę stawało się koszmarem, ponieważ oczekiwałem ataku. Jaka jest szansa na atak? Niewielka. Ale jeśli wiesz że ktoś może zabrać Ci poczucie siły które latami wypracowujesz, stawka tak mocno wzrasta, że boisz się bezustannie o te właśnie uczucie. Jeśli niesiesz w dłoni kurze jajo, jesteś na luzie, ale jeśli byłoby to kryształowe, bardzo drogie "jajko" - już by Ci do śmieszków nie było. Tak samo jest z uczuciem siły, które będąc słabym wypracowujesz - im więcej go masz, tym bardziej kruche i podatne na atak się wydaje. Człowiek trzyma się go panicznie, gdyż szuka w nim ucieczki od doświadczonej w dzieciństwie upokarzającej słabości.
Jeśli więc ćwiczysz dla pięknego ciała, zdrowia, wzbudzenia podziwu bądź zazdrości innych ludzi, udowodnienia sobie że jesteś lepszy, twardszy niż inni - tak naprawdę pracujesz nad zwiększeniem swego lęku. Im więcej idzie w to wysiłku, tym większy strach, a wraz z nim nieuchronnie choroby, przykre zdarzenia w "realu". Nie da się tego oddzielić, bo są to dwie strony tej samej monety.
Cóż więc czynić? Na pewno nie przerywać ćwiczeń. Trzeba zmienić motywację, uczynić ją duchową, niematerialną. Jeśli ćwiczę na worku, to tylko po to by się wyładować, poczuć lepiej - a dzięki temu móc mocniej i namiętniej dziękować Boskości, sile która jest obecna w tym świecie, jedynemu źródłu z którego warto pić.
Biegasz? Grasz w nogę? Wspinasz się? Trenujesz boks, zapasy? Rób to dla Boga, by nie inwestować swej energii w zmienne, przemijające rzeczy. To nie jest wskazanie religijne (każda religia to zorganizowana diabelska machina, zakrywająca prawdziwego Boga), a jak najbardziej życiowe i logiczne. Im mniejsze poczucie bycia lepszym, ważniejszym czy zdolniejszym w jakiejkolwiek dziedzinie (materialnej, psychicznej, duchowej), tym mniejszy lęk przed utratą tego - a zawsze można to stracić, w każdej chwili.
Gdy więc czynisz swe wysiłki dla Boga, nie wzrasta Twoja ważność i lęk, co przekłada się na zdrowsze, radośniejsze i szczęśliwsze życie. Jednocześnie nie musisz czuć się nikim; w pewnym sensie, z metafizycznego punktu widzenia jesteś cząstką Boga. I nie możesz zrobić nic, by ten stan upiększyć, wzbogacić. Możesz robić tysiące pompek, biegać maratony, ale i tak lepszy nie będziesz od tego co w sobie masz.
Komentarze (2)
najlepsze