Wpis z mikrobloga

Tak jak pisałem wcześniej Grześ był wybitnym strategiem jeśli chodzi o dobór ofiar do swoich żartów. Choć czasem zastanawiałem się ten wieczny dzieciak poprostu nie zdawał sobie sprawy jak jego niewinne i głupie żarciki eskalowały i przemieniały się tragikomedie.

Tym razem wybór padł na szefa kompanii.


Tak więc Grześ przeniknął na kompanię i podrzucił sztuczne gówno na wycieraczkę pod kancelarią szefa. Po czym się dyskretnie oddalił. Niezbyt lotny dowcip.

A żołnierskim trybem życie się toczy, szef przybywa na kompanię, odbiera meldunek od podoficera po czym udaję się w kierunku swojej kancelarii. I tu konsternacja. No nie. Szef nie znał takiego słowa. Poprostu eksplozja #!$%@? i innych epitetów. Podoficer obsrany! Dyżurny prawie mdleje bo z szefem w takim nastroju nie ma żartów.

No i się zaczęło. Na pierwszy ogień podoficer. Bo dyżurny jakimiś na szybko skołowanymi patykami już ewakułował gówno z kompanii. Podoficer do degradacji. Szefo poprostu złapał go za pagony i wyrwał je z munduru. A musicie wiedzieć, że jak szef ci podarł mundur to nie ma co liczyć, że wyda nowy.Więc podwójnie #!$%@?. I do aresztu. Dyżurny wrócił i... do aresztu. Kompania postawiona do apelu na parapecie. Wielkie sprzątanie. Na kompanii syf!!! Odwołane zajęcia i szefa: "gówno((sic!) obchodzi dzienny rozkład zajęć" Tylko kto nasrał na wycieraczkę? Podejrzenie padło na kompanijnego psa a w zasadzie sukę, ulubienice wszystkich żołnierzy(bez żadnych seksualnych podtekstów - pies czy suka to prawdziwy przyjaciel jak jesteś sam na służbie). A szef już pobiera broń z magazynu i decyduje, że pies idzie do odstrzału. Jak go znam zrobił by to a potem kazał by go sobie upiec i zjadłby na oczach całej kompanii. Tak był wkurzony i byłby do tego zdolny. Jednak kilku kompanijnych ogarniętych ziomków w porę ukrywa psa w najdalszym zakątku jednostki na kilka dni, przekonując szefa, że pies zbiegł ;) Po tej akcji widziałem kilku żołnierzy z zaczerwienionymi oczami. Tak, płakali za psem. Naprawdę ten pies był kochany. Nawet jak chodził, znaczy chodziła i się puszczała a potem mieliśmy pełno małych ślicznych szczeniaczków to zawsze żołnierze brali je sobie do domu i nie dawali po cichu "zutylizować".

No to mamy już dwóch w areszcie i wyrok na psa a kompania szoruje kompanię na wyjściowo.

I na to wszystko przybywa Grześ, obejmuje przyjacielsko ramieniem szefa i mówi:"Andrzeju*, ale mnie się wydaje, że to nie mógł być pies. Za duże. No normalnie wyglądało jak ludzkie!!!" Kolejna eksplozja i kolejny apel oraz zapowiedź, że sprzątanie do odwołania a szefo zostaje na kompanii dopóki winny się nie zgłosi po dobroci. Mijają godziny, zbliża się wieczór "szefowa" zaczyna wydzwaniać tak, że centrala powoli robi się czerwona. Zreszta dyżurny na centrali też bo musi wysłuchiwać wrzasków żony szefa a ten z koleji wszystkie połączenia odrzuca. W końcu szef nie wytrzymuje, zdejmuje bogu ducha winnego centralistę i do aresztu. Kompania nadal na szmacie aż do godzin porannych gdy wreszcie szefowi para uszła a ktoś mu doniósł, że to był tylko głupi żart ze sztucznym gównem. Ten dzień jak zresztą wiele innych przeszedł do historii jednostki aczkolwiek nie był pisany wielkimi zgłoskami. Szef odwołał areszt dla wszystkich, podoficer został przywrócny do stopnia, tylko biedny dyżurny szorował jeszcze do końca służby kible za to, że nie upilnował kompanii przed głupim żartem.

A Grześ odszukał gówno, schował do kieszeni gdyż już palnował kolejną aferę.

*Tak Andrzej - jak ten z yutuba. Andrzejów było u nas jak psów i czasami sie zastanawiałem czy wystarczyło mieć na imię Andrzej i zapuścić sarmackiego wąsa by dostać dowódcze stanowisko. Dla wszystkich nieandrzejów przeznaczone były mało znaczące etaty.

#przygodysierzanta
  • 5
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach