Wpis z mikrobloga

#anime #animedyskusja
#wygnanime 3/14

Ranma ½ (1989), TV, 14-cour, 3 filmy, 2+6+3+1 OVA
studio Deen

Jednym z filarów mangi jako typu rozrywki jest niewątpliwie wielce czcigodna p. Rumiko Takahashi, która osobiście wymyśliła, bądź na stałe skodyfikowała pewne kulturowe kody, które czytając komiksiki (i oglądając bajki) same pchają się na talerz – jej to możemy zawdzięczać tsundere, haremowe romcomy, popularyzację absurdalnych nieporozumień jako metody na zamrożenie fabuły, czy stosunkowo mało już popularny w romcomach gender bender. Większość z tych wynalazków tyczy się bezpośrednio przedstawiania kobiet w fikcji, im dalej od nudnej yamato nadeshiko, tym bardziej w stylu autorki – co ciekawe, p. Rumiko niemal wcale nie pisze ani wampów, ani kobiet fatalnych.

Raczej daleki jestem od psychologicznych dywagacji nt. tego, dlaczego autorka pisze kobiety w ten konkretny sposób. Jak sama twierdziła przy okazji jakiejś pogadanki o Lum z Urusei Yatsura – wtedy chciała napisać osobowość daleką od własnej, aby udowodnić, że potrafi. Niemniej jednak, jej dziełka raz po raz eksplorują osobowości niestandardowe, a już szczególnie upodobała sobie dziewczyny na pierwszy rzut oka zachowawcze, jednak przy tym straszliwe choleryczki. Taką jest, rzecz jasna, Akane Tendo z Ranmy, klucz do właściwego odczytywania tej serii. Wszystkie momenty Ranmy, które nie są konkretnie o Ranmie, ani nie stanowią jakiegoś epizodu z życia postaci pobocznych, będą wracać stale do Akane.

Ranma Saotome, nasz bohater, to chwat nad chwaty, postać raczej staroświecko pisana. Silny, bystry, jednak leniwy junak, który nie przeżywa w zasadzie żadnych większych uniesień serca. Interesuje go wyłącznie utrzymywanie statusu najsilniejszego z wojowników w serii. Nie znaczy to, że Ranma czasem pojedynków nie przegrywa, jednak zdarza mu się to wyłącznie z dwóch powodów. Pierwszym jest komizm sytuacyjny – Ranma ½ to komedia o gigantycznej dozie slapsticku, i sam Ranma często zbiera po łbie, bo to zabawne. Drugim – Ranma arogancko lekceważy przeciwnika, i musi nauczyć się, jak go pokonać. Ta cecha wyróżniaja naszego bohatera, jest zwyczajnie zadufany w sobie, chociaż się z tym głośno nie obnosi. Bardzo źle znosi jednak obniżenie statusu, a szczególnie – niedobory atencji od płci przeciwnej.

Kołem zamachowym całej serii jest pojawienie się Ranmy i jego ojca w domu rodziny Tendo, która to rodzina prowadzi dojo stylu walki Musabetsu Kakuto-ryu (Nieograniczony Chwyt, a raczej – Zwycięstwa Jako-tako, gdyż to wyłącznie slogan dla walki absurdalnie nieczystej). Dojo nie ma następcy, jako że owdowiałemu Sounowi Tendo urodziły się trzy córki, zatem zgodnie z umową zawartą ze swym kolegą z młodości, starszym Saotome – jego syn, Ranma, wżeni się rodzinę Tendo i poprowadzi dojo. Najstarsza Kasumi jest dla Ranmy nieco zbyt dojrzała, środkowa Nabiki zupełnie nim niezainteresowana, stąd branką dla Ranmy musi być Akane właśnie, jego rówieśniczka, dziewuszka z pierwszej liceum. Postać ta wcale nie cieszy się dużą popularnością wśród żeńskiej widowni Ranmy i najwyższym wysiłkiem woli powstrzymam się od diagnozy.

Nie jest Ranma żadnym ciepłym kolegą, jednak ostentacyjnie nie w smak mu migdalić się z Akane, którą komicznie zbywa pomówieniami o paskudny charakter, mało kobiecości, brak jakiejkolwiek ręki do gotowania, wreszcie nieciekawą figurę (ostatni argument to chyba kwestia konwencji, bowiem anime konsekwentnie rysuje Akane równie śliczną, cycatą i dupiastą, co resztę bohaterek). Akane, rzecz jasna, jest wszystkimi powyżej, Ranma nie myli się wcale. To, jak wspomniałem wyżej, choleryczka o zupełnym braku cierpliwości do babskich robótek i niejednoznacznych sytuacji, której również nie uśmiecha się przybyły znikąd wybranek, która sama trenuje sztuki walki i łamie cegły z piąchy, a jednocześnie martwi się o to, by być chociaż trochę dziewczęcą. Gotuje straszliwie źle, i ma zazdrość cyca wobec swojego kawalera.

Co, jak to? Szanowni czytelnicy, pionki zostały rozstawione na szachownicy. Mamy mało zainteresowanego ożenkiem aroganta, mamy jego równie sceptyczną wybrankę o sporych kompleksach na punkcie własnej kobiecości, jak tu wsadzić kij w szprychy? Kochani, Ranma, pod wpływem klątwy, sam zmienia się w kobietę.

To drugi, ważniejszy filar serii, będący zarazem pretekstem do wprowadzania kolejnych postaci, stojących w opozycji albo do Akane jako wybranki dla Ranmy, albo do Ranmy samego, zadufanego w sobie i przekonanego o swojej sile. Ranma, pod wpływem ochlapania zimną wodą, zmienia się w kobietę. Jest jako kobieta śliczny i zgrabny, ma zdecydowanie lepszą figurę od Akane (i potężniejsze bimbały), i straszliwie drażni go ta przypadłość, bo jest jako kobieta fizycznie słabszy. Nie ma tu żadnej mowy o odkrywaniu swojej wewnętrznej kobiecości i innych queerowych dyrdymałach – dla Ranmy klątwa ta jest jednoznacznie klątwą, i najchętniej nie zmieniałby się w babę w ogóle. Ranma jest jednak Ranmą, a zatem – arogantem i chytrusem.

Mimo iż nie w smak mu zmienianie się w dziewczynę, to wielce ceni sobie fakt, że jest jako dziewczyna bardzo atrakcyjny – i źle znosi brak atencji również w tej formie, co wprowadza Akane w osłupienie. Nagminnie używa kobiecych wdzięków do wyzyskiwania spermiarzy i do wydostawania się z opresji, i nie czuje jakiejkolwiek żenady w zmienianiu się w dziewczynę, by zjeść sobie babski deser w lodziarni, bo chłopu takich pierdół zamawiać nie wypada. O ile Ranma w początkowej fazie serialu jest niemal pozbawiony wstydu, jako mężczyzna idealnie zaznajomiony z gołymi babami (bo sam widzi się w lustrze, kiedykolwiek ma kaprys się umyć), to zanika nieco ta wada w głąb seansu, być może pod wpływem Akane.

Ranma oskarża ją niedostatki w kobiecości, a mimo to utrzymuje ten nie-romans na odległość wyciągniętej ręki, i w zasadzie w ogień by za nią wskoczył, ale nigdy nie przyzna głośno, że mu się Akane zwyczajnie podoba. Ta męska odmiana tsundere bywa trudna do zniesienia, ale dobrze wpisuje się w to, jaka Akane jest wobec niego – która uważa Ranmę za chama, chorobliwego chytrusa, a wreszcie zboczeńca, choćby miał się zapluć w zapewnieniach, że to klątwa go takim uczyniła, a on jest zupełnie niewinny. W przeciwieństwie do Maison Ikkoku, w którym p. Rumiko, niezręcznie bo niezręcznie, ale doprowadziła do jakiegokolwiek progresu w stosunkach między Godaiem a Kyoko, tutaj wszystko zamarza właśnie na tym stadium, i zamarzniętym pozostaje na amen.

Byłoby kłopotliwym dla autorki naruszać tę niepisaną umowę, że Ranma i Akane pozostają w swoim zasięgu, ale za nic w świecie nie ośmielą się przyznać wzajemnie, że im na sobie zależy. Byłoby kłopotliwym, gdyż komediowa formuła serii domaga się zachowania status quo. Ileż jednak można oglądać leniwego Ranmę, który obija się w domu rodziny Tendo i szuka okazji do bitki, podczas gdy Akane podejrzewa go o chamstwo i perwersję? P. Rumiko robi to, co wychodzi jej bardzo dobrze – poszerza stawkę, niemal nieustannie poszerza ją o, przede wszystkim, alternatywnych amantów i dla Akane, która zasługuje lepiej, niż na bucowanego Ranmę, i dla Ranmy, któremu należna jest lepsza wybranka, niż chłopczycowata Akane. I wreszcie dla Ranmy-dziewczyny, która też ma swoich adoratorów, ku zgrozie wszystkich uświadomionych.

Autorka wspaniale wpisuje nowe postacie w tłum, i kilkuodcinkowe wątki wprowadzające kolejnych bohaterów to bezsprzecznie wyżyny ranmowskiej formuły. Ma dobre wyczucie proporcji i prawie zawsze nowi wpasowują się bezboleśnie w szerszy kontekst, do tego nieustannie zalewani jesteśmy postaciami epizodycznymi, które pojawiają się raptem na chwilę. Jakościowo, z tymi drugimi akurat bywa różnie. Największym problemem Ranma ½ jest jednak fakt, iż ten tłum dobrze dodanych do fabuły postaci rzadko ma cokolwiek ciekawego do roboty już po wprowadzeniu. Nie ma jakiejkolwiek dynamiki między nimi, i wszelkie próby naruszenia status quo są natychmiastowo obracane w żart. Nie ma też poza wprowadzeniami postaci prawie żadnych arców choćby i dwuodcinkowych, można je zliczyć na palcach jednej dłoni.

Stąd, gdy postać pojawi się już w serii w takiej czy innej formie, to w takiej właśnie pozostanie na wieki. Seans przez to wygląda na zamrożony w czasie, co mimo wszystko jest naturalniejsze, niż w silącym się na progres Maison Ikkoku, gdzie przez wymienianych w fabule kilka lat scenariusza nie zmienia się wizualnie nic. W Ranmie, uwierzcie lub nie, zmienia się aż jeden detal, konkretnie włosy Akane. Myślę, że komentarz Ranmy nt. jej nowej fryzury to dobra cezura dla zamknięcia wątku obwąchiwania się dwójki narzeczonych, a rozpoczęcia już wiecznego wątku ich tsundere pożycia. Dobra to też cezura dla obecności Ranmy-dziewczyny – od tej pory pojawiać się będzie niemal wyłącznie dla żartu, w bardzo zaburzonej proporcji. ¾ seansu dominuje Ranma-mężczyzna.

Czy to źle? P. Hayashibara jako Ranma-dziewczyna gra swoje nieczęste i raczej komediowe partie bardzo fajnie, ale Ranma-mężczyzna od p. Yamaguchiego (którego to była zresztą pierwsza poważna rola) też wychodzi spoko. Mało tu naprawdę nieudanych pokazów mikrofonowych, są nimi prawie zupełnie postacie-filtry, wymienione przeze mnie nieco niżej w tekście.

Celowo nie wymieniłem kolejnych amantów Akane i Ranmy, jako że de facto nie są kluczowi dla istnienia tej formuły, chociaż istotnie dodają jej najwięcej pieprzu. Zachęcam do obejrzenia ich w akcji, ale wcale nie spieszę zachęcać do oglądania całego serialu. O co chodzi, już wyjaśniam.
Ranma ½, już pomijając kwestię monotonii kolejnych wątków, to seans produkcyjnie bardzo wymagający wobec widza. Dostał cancel po pierwszym sezonie, dacie radę uwierzyć? Ja bym nie dał. Jedynie pierwszych osiemnaście odcinków Ranmy wyprodukowano zgodnie z oryginalnymi wytycznymi, ze świetną animacją, w formie pełnej werwy i polotu. Bardzo dobrze się je ogląda. Następnych 143 odcinków to już Nettou-hen, czyli kontynuacja emisji serialu, o zdecydowanie bardziej ograniczonym budżecie. Nettou-hen najczęściej bywa taki sobie, a częstokroć zwyczajnie brzydki. Różnica jest porażająca.

Wyliczyłem trzy odcinki, które osiągnęły poziom animacji pierwszego sezonu – odc. 102, 110, i 127. Stosunkowo łatwo zauważyć, który odcinek będzie nieco ładniejszy – charakterystycznie zmrużona brew bohaterów to najwidoczniej znak autorski zdolniejszych rysowników w ówczesnym studio Deen. Seria wreszcie zalicza niewielki redesign w ścisłej końcówce, który przenosi się na filmy i OVA – łatwo poznać po ciemniejszych oczach i włosach bohaterów, i nieco innym kształcie fryzury Akane.

Drugim krzyżem dla potencjalnych widzów Ranma ½ jest chorobliwa tendencja zarówno autorki, która te postaci napisała, jak i scenarzystów, którzy wybrali je do adaptowania, do umieszczania wprost filtrów na widza – osobiście naliczyłem cztery, które odbierały mi smak życia, gdy pojawiały się na ekranie, umieszczone w mniej-więcej równych odstępach na przestrzeni serialu.

Na samym początku Nettou-hen, w jednych z najbrzydszych odcinków tej serii w ogóle, tuż po wznowieniu emisji, jesteśmy bombardowani łyżwiarką Azusą, jazgotliwą kleptomanką, i jej obleśnym partnerem. Osłupiałem oglądając, zapewne dawni widzowie przed telewizorami jeszcze bardziej. Później pojawia się sprośny dziadek Happosai, mistrz starszych Tendo i Saotome, który potrzebuje dobrych kilkudziesięciu odcinków w serii by stać się postacią znośną, aż tu kolejny przybywa na pohybel widza dyrektor liceum. Pod sam koniec seansu, do stawki dołącza równie okropny Gosunkugi, kolega z klasy Ranmy. Bajka zwyczajnie grzęźnie pod wpływem tych postaci.

Trzecim krzyżem jest fakt, że jest to adaptacja niepełna, do tego poprzetykana wymyślonym na kolanie fillerem – już pomińmy fakt, że w Ranma ½ nie ma jakiejkolwiek progresji w relacjach między bohaterami, bo to możemy zrzucić na karb komediowej formuły i braku ciągłości między odcinkami. Inaczej niż w serii Gintama, nie ma uczciwej rotacji bohaterów, byśmy raz po raz wracali do różnych twarzy. W momencie pojawienia się jednej nowej, najczęściej będziemy zasypywani tą jedną, aż nie spowszednieje. Czym to jest spowodowane? Moim zdaniem, to kwestia czysto produkcyjna, i dialogi nagrywano pod możliwości rozchwytywanych aktorów, a nie pod jakikolwiek ciąg logiczny. Moją tezę umacnia fakt, że odcinki bywają przetasowane, i zapowiedzi kolejnego odcinka to zaledwie sugestia, bo bywa, że zapowiadany pojawi się trzy odcinki później. Mimo tych fikołków, Ranma ½ ma wyłącznie jeden recap. Dzięki Bogu.

Pierwsza część Ranma ½ to wciąż dobra zabawa. Pod względem jakości animacji, absolutna topka medium. Jeżeli ktokolwiek ma problem ze strawieniem tych pierwszych osiemnastu odcinków, to po prostu nie pasuje mu styl p. Rumiko, i jestem w stanie to zaakceptować. Nettou-hen to jednak nie lada wyzwanie, i jedynie niekiedy opłacalne – bajka to seans tego typu, który wspomina się wspaniale, ale ogląda częstokroć boleśnie. To bardzo, bardzo staroświecka komedia, chociaż przełomowa w kilku aspektach dla anime jako takiego. Jednym słowem, tylko dla wygłodniałych ćpu- koneserów.

Równolegle do ostatnich odcinków serii wypuszczono trzy filmy kinowe, z czego dwa to godzinne historie oryginalne, a jeden to, wybaczcie, po prostu puszczona w kinie OVA, adaptacja jednego z późniejszych rozdziałów mangi. Muszę się głośno poskarżyć na te filmy. Pierwszy, mimo aspektu 16:9, nie jest drastycznie ładniejszy od serialu, do tego niemal jedna trzecia jego długości zmarnowana jest na cokolwiek nudną sekwencję podróży na łódce. To historia przygłupiego księcia, który prawie odbija Akane Ranmie, gdyż jadł ze smakiem jej beznadziejną kuchnię. Ten żart, powtarzający się nagminnie na przestrzeni serialu, naprawdę nie miał prawa być filarem udanego filmu, i nie był – to kiepski pokaz.

Drugi film to fanserwis plażowy, pełen dygających cycochów od początku do końca, sexy kreacji wieczorowych i powrotu do starego dobrego Ranmy w babskiej postaci, który nie może uwierzyć, że się komuś nie podoba. Trochę tu niekanonicznego szczucia na pomniejsze pairingi, które przecież nie mają prawa istnieć w rumikolandii, gdzie wszystkie bohaterki muszą być ściśle ranmoseksualne. Końcówkę tych pierdół umila nam funkowa muzyka. Ten film mi się nawet podobał, ale jego główne przymioty mają charakter prawie wyłącznie spermiarski.

O trzecim nie chce mi się nawet pisać. Otwiera go sekwencja z najlepszą dziewuszką, i to bardzo miło z jego strony, ale reszta odcinka to ranmowa sztampa.

Ranma ½ ma co najmniej kilka kompilacji OVA, z czego część to recapy, fabularyzowane lub nie, część to zaledwie teledyski, część to drobne exclusivy na rzecz tej czy innej telewizji. Interesują nas wyłącznie OVA stanowiące nowy, odrębny content, zwykle na podstawie mangi. Jest tego 11 odcinków w trzech zbiorkach: 2 odcinki cyklu Reawakening Memories, 6 odcinków luźno zebranych w zbiorku Ranma OVA, 3 w zbiorku Ranma SUPER. Ostatni odcinek SUPER został wydany w roku 1996, stąd łącznie Ranma ½ emitowano siedem lat, i na ich przestrzeni seria zmieniła się bardzo, bardzo niewiele – niemal wyłącznie wizualnie. OVA odzyskują te wyżyny animacji, które miała pierwsza część siedem lat temu, mimo zaliczenia lekkiego redesignu po drodze. Naprawdę, nie są to złe odcinki – przeciwnie, są bardzo poprawne, a część nawet dobra. Oglądało mi się je spoko, mimo że raczej z obowiązku.

Serial wieńczy wydany w 2008 special, It’s a Rumic World!, z okazji pięćdziesięciolecia pracy p. Rumiko. Nie oglądajcie go. Tych dwanaście lat między OVA a specjalem zrobiło swoje, i jest to zupełnie inne studio Deen, zupełnie inny serial Ranma ½, i zupełnie inni aktorzy. Szczególnie ci ostatni to bolesna zmiana. W międzyczasie kilka osób z oryginalnej obsady po prostu zmarło, a żywi brzmią starzej. Zamrożone w czasie są chyba tylko głosy Ranmy-dziewczyny (p. Megumi Hayashibara) i trójki pretendentek do ręki naszego bohatera. Nawet sama Akane to już nie to samo. To przykry pokaz, i mogłem go sobie oszczędzić.

tl;dr – pierwszych osiemnaście odcinków uczciwie polecam, reszta to ciężki kawałek koneserskiego chleba i lepiej wypada na kompilacjach scenek na YT, niż w rzeczywistości. OVA można zobaczyć z ciekawości, poza tą z 2008.

serial – 2/10
filmy – 2/10
OVA – 2/10
tobaccotobacco - #anime #animedyskusja
#wygnanime 3/14

Ranma ½ (1989), TV, 14-cour, ...

źródło: 804be2373cf86f680fc78c1b09ef4ade

Pobierz
  • 1
  • Odpowiedz