Wpis z mikrobloga

Mimo niewątpliwych wszystkich swoich zasług Lech Wałęsa ośmieszał urząd Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej. Nie zapominajmy jednak, że to prosty elektryk, którego hobby była pomidorówka i tak naprawdę on nie chciał, ale musiał. Szczerze jednak mam szacunek dla niego, bo był i jest autentyczny i z chęcią uściskałbym mu rękę. Potem mieliśmy Kwaśniewskiego, ten, choć miał problemy z alkoholem, to jednak był chyba najlepszym po '89 roku Prezydentem, jakiego mieliśmy. A później to już równia pochyła. Najpierw polityczne beztalencie Lech z cechami osobowości zależnej, co wprost — ponoć od dziecka — wykorzystywał jego brat socjopata. Obydwaj za dzieciaka już powinni trafić na wieloletnią terapię poznawczo-behawioralną i wtedy może mieliby szansę na wyzdrowienie. Nieważne. Następnie Komorowski, któremu zarzucano bycie żyrandolem, to choć był nijaki (no był, to fakt), to jednak do pięt w lizaniu dupy szefowi matczynej partii, swojemu następcy nawet nie dorastał. Andrzej Duda, przebił go po stokroć w tej dziedzinie. A jeśli już o nim mowa, to długopis nie dość, że najwyraźniej poszedł na prawo, bo — jak już wiemy — z matematyką... Wróć! Z arytmetyką (najprostszy dział matematyki), było mu nie po drodze, to nie dość, że i tu (w prawie) niczego wielkiego nie osiągnął, to razem z takim socjopatą Kaczyńskim, czy chociażby takim narcyzem Mentzenem itp. udowodnili ponad wszelką wątpliwość, że doktoraty w naszym kraju są gówno warte. Naprawdę szkoda, że jeszcze tyle czasu z tą "osobliwością" piastującą urząd głowy Państwa będziemy musieli się męczyć.

Btw. W oczekiwaniu na exposé nowego/starego premiera Pinokia Morawieckiego (jedynego Premiera tego kraju, prawomocnie skazanego za kłamstwo) oczekuję. Nie jestem pewien, kogo Endrju ostatnią swoją decyzją bardziej ośmieszył. Siebie, czy jego?

#polityka