Wpis z mikrobloga

333 317 + 406 = 333 723

Taki wpis wymaga osobnego komentarza :D generalnie trasa wyrysowana w październiku ale sporo poprawiłem ostatnio (chyba na gorsze wyszło xD). Miało być mniej więcej po równo lubuskiego i dolnośląskiego. Choć nie obyło się bez problemów technicznych, bo już po pierwszych kilometrach di2 zastrajkowało i nie chciało zmieniać przełożeń (raz pokazywało 70, raz 0 % na liczniku). Parowanie z apką na chwilę pomagało by w pewnym momencie w ogóle się wysypało. Ostatnia deska ratunku to odłączenie na chwilę kabelka od tylnej przerzutki, na szczęście załatwiło sprawę., ale generalnie nadal nie wiem o co chodzi bo zdarzyło się to już drugi raz i za każdym razem po myciu roweru. I na co to komu było, te elektroniczne przerzutki to zdradliwe som synek. Na tych perypetiach straciłem z pół godziny ale później już wszystko grało (ehe xD). O ile pierwsze 130km weszło bardzo spoko, bo asfalty znane i kolejny raz zahaczona kolej na rower (bardzo polecam jak ktoś będzie w miał okazję, z grubsza 50km spokoju i krótki przejazd przez miasto) o tyle po tym czasie zaczyna się dramat. Przejazd przez Nowogród Bobrzański i już problem na wjeździe do miasta bo jest mega problem w ogóle wbić się z podporządkowanej na krajówkę. Jakimś cudem udaje się wcisnąć, szybki zjazd przez most do miasta i kieruję się na jednostkę wojskową. Co mnie podkusiło do dzisiaj nie wiem. Wiedziałem że na pewno będzie kawałek nowego asfaltu, wiedziałem że będzie trochę kostki i że będą płyty betonowe. Ale że wszystko będzie fest #!$%@?, żodyn się nie spodziewał. Minąwszy asfalt zaczęły się dziurawe płyty, ręce bolały od samego patrzenia. Kiedy udało się już przebrnąć to nawet zrobiła się sensowna droga, dojeżdżam do zakładu karnego, obok biegają jakieś dwie kobiety i patrzą jak na debila. No co, jadę sobie nie? Dosłownie minutę później dowiedziałem się o co im chodziło. Znowu płyty i w jeszcze gorszym stanie niż wcześniej. Chrystusie, co za męka. Chyba z 5km dziur, lawirowanie z prawej do lewej, po piachu, skakanie, cuda na kiju. Kiedy dojeżdżałem do zakrętu pomyślałem sobie "no wreszcie asfalt" ale zaraz zaraz co to, o nie o boże, o #!$%@? xD tak to kostka. Ale nie jakaś tam porządna ułożona po przekątnej, nie nie. Taka z kamienia polnego. I kolejne 5 km tułania się i #!$%@?. Tak mnie wytelepało jakbym spędził tam pół dnia. Średnia spadła moment z 29 do 27.8. Później nie było dużo lepiej, przez kolejne 40km nie udało się znaleźć po drodze sklepu, udało się dopiero w sławnych Lipinkach Łużyckich (tych od styrty). Bidony uzupełnione i można jechać. Kolejne 40-50km z grubsza bez szału, asfalty słabe a kiedy pojawiał się niemal świeży to krył się za tym podstęp - z dupy pojawiała się kostka, najgorzej kiedy człowiek leci rozpędzony ponad 40 i wjeżdża się w taki gruz z całym ładunkiem. Kilka razy się tak zdarzyło i mega męczyło. Kolejny przystanek gdzieś na 230km, szybki postój pod dino na jakiejś randomowej wiosce i lecim dalej. Względnie spokojnie zrobiło się dopiero po wjeździe na wojewódzką która wprowadziła mnie w dolnośląskie rejony. Ruch średni i porządny asfalt, więc i średnia delikatnie wzrosła. Dopiero w okolicy A4 zrobiło się tłoczniej, zjeżdżające i wjeżdżające tiry trochę irytowały. Ale po chwili można było odbić na mniej ruchliwą drogę i tak się dokulałem do okolic Lubania. Tutaj spodziewałem się dobrych asfaltów i takie też były, spora część trasy wyszła mi po ER-4 i ER-6, świetne asfalty, znikomy ruch i piękne widoki. Trochę tylko przeszkadzał wiatr, ale tego się spodziewałem. Powoli zbliżał się trzysetny kilometr i myślami byłem już w domu ("jeszcze tylko setunia"), tak mijały kilometry do okolic Bolesławca a tam zaskoczenie - piękna DDR po obwodnicy, a później poprowadzona ścieżka po byłej linii kolejowej aż w okolice Iwin skąd bardzo dobrze było widać Zamek Grodziec. Całość coś koło 15km. Ale koniec tego dobrego, trzeba było zjechać i kierować się na A4 a później już znane rejony. W końcówce udało się znaleźć jeszcze trochę sił by dokręcić do średniej 28. Ogólnie wyszło całkiem nieźle, choć najbardziej to bolały chyba barki i ręce po tej patatajce. Spalone ponad 7200 kcal. A i byłbym zapomniał - klucz do takich dystansów to przede wszystkim jedzenie węgli. Dość powiedzieć że zżarłem prawie 700g samego cukru (w bidonach 120g rano + 180g w proszku do rozrobienia + cukier ze słodyczy). Ciężko było taką ilość w siebie wcisnąć ale się udało. Z konieczności właściwie mało przerw na odpoczynek, tylko szybko pach pach do sklepu i lecę dalej. Wyjazd chwilę przed 5 i powrót przed 21, więc wyszło nie najgorzej. W porównaniu do analogicznego dystansu sprzed 2 lat urwałem blisko godzinę.

#rowerowyrownik #szosa #400km

Skrypt | Statystyki
dablju_ - 333 317 + 406 = 333 723

Taki wpis wymaga osobnego komentarza :D generalnie...

źródło: sXAPgnbj8G7-SqjkdST7JUR6nE9e9tx1EigNt1sQDmQ-2048x1536

Pobierz
  • 2