Wpis z mikrobloga

Wreszcie finał Pucharu Polski. Piszę tu od dość dawna, a przez te niecałe 8 lat miałem tylko dwie możliwości pisania o tym meczu z udziałem Legii, w 2016 i 2018. W 2015 ulało mi się bowiem po meczu z Lechem w rundzie finałowej, a było to tydzień po wygranym finale PP przeciwko temu zespołowi.

W tym sezonie Legia w pucharze przeplata pewne zwycięstwa meczami ekstremalnie trudnymi, a także szczęśliwie zakończonymi. Mogło nas nie być już po pierwszej rundzie przeciwko Bruk-Betowi, jak również po 1/8 finału z Lechią. Tu było niby o tyle lepiej, że groziła nam dogrywka, a jeszcze nie odpadnięcie, ale kto wie, co by było, gdyby KKS strzelił.

Przyznam szczerze, że nie oglądałem ani jednego meczu KKS-u w tym sezonie. Żałowałem tego, bo gdy mnie to omijało, to okazywało się, że przegapiłem bardzo ciekawe mecze z Widzewem, Górnikiem i Śląskiem. Te dwa pierwsze były podobno całkowicie szalone, za to ten trzeci to pewne i bezdyskusyjne zwycięstwo nad zespołem z Ekstraklasy. Przypomina mi się to dlatego, że w drugiej połowie można było zobaczyć, że coś w tym było. Chwaliliśmy Lechię Zielona Góra za to, że próbowała grać z nami w piłkę, ale oni nie wystawili nas na taką próbę jak KKS Kalisz.

Czasami granie z beniaminkiem w lidze albo w pucharze z zespołem z czołówki niższej ligi, będącym na fali, może być problematyczne. Ich entuzjazm potrafi zatrzeć różnicę poziomów. Jednak bez przesady. Nie powinno to wyglądać aż tak źle jak w drugiej połowie. Na tym tle pierwsza część wyglądała niemal idealnie, bo wtedy nie pozwoliliśmy KKS-owi na wiele, a sami mieliśmy kilka okazji na podwyższenie wyniku. Warto zauważyć powrót wariantu z bardzo ofensywnym skrajnym stoperem. Ribeiro grając w przeszłości na lewej obronie czy wahadle nie miał zbyt wielu takich akcji, jakie przeprowadził w tym meczu.

Jak zwykle w takiej sytuacji staram się próbować zrozumieć, dlaczego tak to wyglądało. Trener zasłaniał się graniem trzy dni po meczu z Rakowem. Z drugiej strony jednak sam wystawił niemal najmocniejszy skład, więc musiał liczyć się z ryzykiem zmęczenia. Mnie ten skład zaskoczył pozytywnie, jednak im dalej w mecz, tym mniej było widać, że jest on szczególnie poważnie traktowany, bo podstawowi zawodnicy kompletnie się pogubili. Niespodziewanie pomogły zmiany. Żeby być uczciwym, nie cała druga połowa była totalnie zła. Prawdziwe kłopoty były przez około 20 minut, a także bliżej samej końcówki. To wtedy nie robiliśmy chociaż minimum, żeby zatrzymać KKS, za to przez pozostały czas drugiej połowy przynajmniej to minimum było.

Ten mecz skłania też do przemyśleń, jak to jest możliwe, że ci sami zawodnicy są w stanie w pięknym stylu ograć faworyta w Ekstraklasie, ale potem sami dają się zdominować drugoligowcowi. Patrząc na to od innej strony – jakim sposobem KKS Kalisz zaprezentował się lepiej niż Raków Częstochowa przeciwko temu samemu zespołowi. Jak widać nie jest to takie proste, a porównywanie meczów ze sobą czasami wręcz nie ma sensu. Chciałoby się to ubrać w jakąś całość, ale każdy mecz to nowa historia i to, co działo się trzy dni temu, może już nie mieć żadnego znaczenia.

W tych najsłabszych momentach meczu mam pretensje nie tylko o rozpaczliwą obronę, ale i brak próby ukrócenia tych sytuacji. Oczekiwałbym od Josue, który potrafi pociągnąć za sobą zespół w trudnym momencie, aby to właśnie wtedy utrzymał piłkę i dał defensywie chwilę wytchnienia. On potrafił podobnie znikać w drugich połowach, kiedy nie było to aż tak jaskrawo widoczne, jak np. z Radomiakiem. Oczywiście od innych też należy wymagać. Kilka razy mieliśmy piłkę i można było uspokoić przebieg meczu, zamiast tego następowały proste błędy, które napędzały rywala. Dobrze, że Miszta i Augustyniak mieli tego dnia szczęście. Nie ma co ukrywać, że ono też jest potrzebne. Pamiętajmy, że Czarek ma już swój udział w dojściu do tego etapu, przede wszystkim meczem z Lechią, więc każdy z bramkarzy sporo już wniósł w tym sezonie.

Z innych pozytywów na pierwszy plan wysuwa się gol Strzałka. Małymi krokami, ale Igor cały czas dokłada od siebie coraz więcej, wcale nie występując dużo. Ja wiem, że to Polsat, ale Cezary z pazurem zdążył go jeszcze przed golem skrytykować, że za bardzo znika w meczach, podczas gdy on w tym sezonie zagrał 235 minut, czyli tak naprawdę 2,5 meczu. Jak na tak krótki okres, zdążył już zrobić dużo i właściwie niczego nie zawalić. Nie chcę wnioskować przedwcześnie, ale dwie poważne luki w składzie zostały uzupełnione – mamy skutecznego napastnika w postaci Pekharta, a w środku pomocy mamy dodatkowe możliwości, bo także Sokołowski lekko się poprawił. Ustabilizowała się też defensywa, w której zaczyna wyróżniać się Augustyniak, a Ribeiro kilka razy był już cichym bohaterem. Nie mam oczywiście na myśli dzisiejszego meczu, bo tu wiele rzeczy było na odwrót. Jednak na razie udało się kilka problemów doraźnie rozwiązać. W tej chwili największym problemem wydaje się brak porządnych alternatyw na wahadłach, choć dziś, jako się rzekło, było na odwrót i Baku z Johanssonem trochę uspokoili sytuację.

Ten mecz przypomina nam, że Legia nie jest jeszcze gotową drużyną. Ma nieustanne problemy z zabiciem meczu, zamiast tego wyciąga pomocną dłoń do rywala, co kiedyś może się zemścić. Jednak każdej niegotowej drużynie życzę takich wyników. Licząc wszystkie rozgrywki, to szóste kolejne zwycięstwo i siedemnasty mecz bez porażki. Niewiele zabrakło, aby wszystkie z ostatnich sześciu zwycięstw były bez straty gola. Raz można mieć szczęście, jak dzisiaj, ale tyle razy to już nie jest przypadek. W pewnym sensie doszło też do pewnego przełamania w Pucharze Polski, do którego nawiązałem na początku. Wciąż niczego nie wygraliśmy, ale sezon i tak układa się powyżej oczekiwań.

Polecę jeszcze jednym banałem, mianowicie kolejny raz przekonaliśmy się, że w piłce wszystko jest możliwe. W związku z tym nie można wykluczyć nawet sensacji w drugim meczu półfinałowym. W podobnej sytuacji byliśmy na początku marca. Raków grał wtedy z Motorem w pucharze i z Pogonią w lidze. To były jedne z ostatnich szans na to, aby się wyłożyli, a bylibyśmy pierwsi w kolejce do wykorzystania tego. Teraz są to już niemal dosłownie ostatnie szanse. Jeżeli Raków pokona Górnika Łęczna i Radomiaka, pozostanie nam tylko ponowne wspięcie się na wyżyny w pucharze i liczenie na cud w lidze. Jeśli jednak nie poradzi sobie w którymś z tych meczów, będzie jeszcze ciekawiej. Mamy ten komfort, że możemy na to patrzeć, będąc już w finale i to powinno być głównym przesłaniem na dziś.

#kimbalegia #legia
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

Dobrze, że Miszta i Augustyniak mieli tego dnia szczęście.

Rzeczywiśćie. W przyszłym sezonie, może tak się ułoży drabinka w pucharach, tak jak w tym roku i będzie szansa na polski finał w Lidze Mistrzów ( ͡º ͜ʖ͡º)
  • Odpowiedz