''Na rogu siedemnastej ulicy'' by Chris Hog powieść noir
Rozdział II Przeciągając sprawę
Central Park mógł poczekać, musiałem zebrać myśli. Dryhole nie powiedział mi zbyt wiele. Astra skręciła w główną aleję pełną klubów nocnych i staroświeckich pubów. Deszcz dalej mocno zacinał, wieczorne niebo co jakiś czas przeszywała odległa błyskawica. Zaparkowałem w bocznej uliczce, poprawiłem kapelusz i pieluchomajty, rozejrzałem się dookoła. "Salty Pedro" - obskurna knajpa wyglądała jak przystań dla takich jak ja, tutaj pewnie nikt nie zadaje pytań, zwłaszcza detektywowi. Niech będzie. W środku nie było zbyt tłoczno, w rogu ktoś przygrywał leniwie na fortepianie. Nogi od razu powiodły mnie do kontuaru. Barmanowi brakowało kilku zębów co spostrzegłem gdy uraczył mnie fałszywym, służalczym uśmiechem. - Siemano siemano! - miał meksykański akcent. - Maślanka. Z podwójnym cukrem. Maślanka wszędzie smakuje tak samo, zarówno w luksusowych lokalach takich jak słynny w całym Nowym Jorku Zodiak, tak i tutaj. Pianista zagrał stary przebój "My city is Whitestock". Gdy ostatnie nuty rozbrzmiały mi w uszach wyszeptałem sam do siebie: - Zagraj to jeszcze raz stary, zagraj to jeszcze raz...łeeeeeeech! - Jakże zacny kawałek, prawda? Słowa barmana wyrwały mnie z odrętwienia, spojrzałem na szklankę - była pusta. To był dla mnie znak, że czas się zbierać, jednak miałem tu do zrobienia coś jeszcze. Coś niepokojącego działo się w mojej dupie. - Gdzie jest łazienka? Fortepian umilkł. Barman wyprostował się i spochmurniał, spojrzał mi głęboko w oczy z powagą i rozdrażnieniem. - Tutaj wypróżniamy się WYŁĄCZNIE na zewnątrz - wskazał mi ręką okno. Spojrzałem przez nie, na smaganym ulewą zapleczu baru dostrzegłem drewnianą budkę z której wychodziła właśnie jakaś starsza kobieta z fioletową pręgą pod okiem. Westchnąłem. A więc trzeba będzie wyjść na deszcz. Ten cholerny, bezlitosny deszcz. #kononowicz #noir #olgierdano
powieść noir
Rozdział II
Przeciągając sprawę
Central Park mógł poczekać, musiałem zebrać myśli. Dryhole nie powiedział mi zbyt wiele. Astra skręciła w główną aleję pełną klubów nocnych i staroświeckich pubów. Deszcz dalej mocno zacinał, wieczorne niebo co jakiś czas przeszywała odległa błyskawica. Zaparkowałem w bocznej uliczce, poprawiłem kapelusz i pieluchomajty, rozejrzałem się dookoła. "Salty Pedro" - obskurna knajpa wyglądała jak przystań dla takich jak ja, tutaj pewnie nikt nie zadaje pytań, zwłaszcza detektywowi. Niech będzie.
W środku nie było zbyt tłoczno, w rogu ktoś przygrywał leniwie na fortepianie. Nogi od razu powiodły mnie do kontuaru. Barmanowi brakowało kilku zębów co spostrzegłem gdy uraczył mnie fałszywym, służalczym uśmiechem.
- Siemano siemano! - miał meksykański akcent.
- Maślanka. Z podwójnym cukrem.
Maślanka wszędzie smakuje tak samo, zarówno w luksusowych lokalach takich jak słynny w całym Nowym Jorku Zodiak, tak i tutaj. Pianista zagrał stary przebój "My city is Whitestock". Gdy ostatnie nuty rozbrzmiały mi w uszach wyszeptałem sam do siebie:
- Zagraj to jeszcze raz stary, zagraj to jeszcze raz...łeeeeeeech!
- Jakże zacny kawałek, prawda?
Słowa barmana wyrwały mnie z odrętwienia, spojrzałem na szklankę - była pusta. To był dla mnie znak, że czas się zbierać, jednak miałem tu do zrobienia coś jeszcze. Coś niepokojącego działo się w mojej dupie.
- Gdzie jest łazienka?
Fortepian umilkł. Barman wyprostował się i spochmurniał, spojrzał mi głęboko w oczy z powagą i rozdrażnieniem.
- Tutaj wypróżniamy się WYŁĄCZNIE na zewnątrz - wskazał mi ręką okno. Spojrzałem przez nie, na smaganym ulewą zapleczu baru dostrzegłem drewnianą budkę z której wychodziła właśnie jakaś starsza kobieta z fioletową pręgą pod okiem. Westchnąłem. A więc trzeba będzie wyjść na deszcz. Ten cholerny, bezlitosny deszcz.
#kononowicz #noir #olgierdano