Wpis z mikrobloga

Legia wyznaczyła na mistrza Pogoń, przegrywając z nią, a remisując wcześniej z Rakowem i Lechem. Tylko że coś poszło nie tak i Pogoń szanse na mistrzostwo ma minimalne, a Legia pozostaje bez punktów za ten mecz i wciąż bez zapewnionego utrzymania. Średni interes zrobiony w Szczecinie.

Nie da się do końca porównać tego sezonu z obecnym, mimo że w obu rozegraliśmy po 30 kolejek. Na razie jednak, upraszczając, zdobyliśmy w tym sezonie niewiele ponad połowę punktów w porównaniu z zeszłym (36 vs 64). Porażek jest 4 razy tyle (16 vs 4), a straconych goli prawie 2 razy tyle (41 vs 24). Liczba porażek już i tak jest tylko śrubowaniem tego samego rekordu, więc nie ma większego znaczenia. Osobiście wolę mieć 16 porażek i być na 10. miejscu niż 15 przegranych i 17. miejsce, skoro już niestety zostaliśmy postawieni przed takim wyborem.

Porażkę w Szczecinie mieliśmy raczej wkalkulowaną, ale nawet w sytuacji, gdy praktycznie nie gramy o nic, potrafiła zadziałać na nerwy. Już nawet w poniedziałek z Piastem byłem bardziej pogodzony z losem niż teraz. Legia przez długi czas nie grała jakoś wyjątkowo źle, w najgorszym razie była równorzędnym przeciwnikiem dla Pogoni, a w miarę upływu czasu była coraz lepsza. To potrafiliśmy już zagrać i w Częstochowie, i w Poznaniu, więc wielkiego dramatu nie było. Była za to czerwona kartka dla Pogoni i z naszej strony skończyła się wtedy gra. Ciężko to wytłumaczyć, ale wyglądało to, jakby zawodnicy Legii dosłownie odpuścili. Może chcieli wpuścić Pogoń na swoją połowę i skontrować, ale po pierwszej, raczej nie tak to się robi, jak próbowała Legia, a po drugie, należało po prostu kontynuować dobrą grę z początku drugiej połowy. Przecież to Pogoń, rzekomo przegryw, powinna wtedy być już całkowicie rozbita, a my powinniśmy to wykorzystać. Tymczasem stało się dokładnie na odwrót.

Byliśmy już w tym sezonie w sytuacji, w której przeciwnik, będący faworytem, otrzymuje czerwoną kartkę. Było to na początku rewanżowego meczu ze Slavią. Z jednej strony to wielka szansa na podjęcie walki, z drugiej presja – bo nagle oczekiwania są zupełnie inne, niż gdy jest się underdogiem, a po drugiej stronie nadal jest bardzo dobry zespół. Wtedy Legia sobie poradziła, bo jakimś cudem, co by się nie działo, w Europie niemal wszystko jej wtedy wychodziło. W lidze zaś wszystko toczyło się nie tak, jak powinno, tak też było dzisiaj. Jakie my gole tracimy, to przechodzi wszelkie pojęcie. W tym roku po raz pierwszy dostaliśmy więcej niż jedną sztukę, a czyste konto z tyłu to już odległe wspomnienie. Pierwszy gol jest absolutnie typowy, dokładnie jak w jesiennych meczach, drugi to podobny pech. Wszyscy na boisku się ślizgali, ale gdy robił to zawodnik Legii, to tracił piłkę w dogodnej sytuacji pod bramką, a gdy zrobił to Zahovic, to oczywiście wyszedł mu zaskakujący skuteczny strzał.

Każdy może powiedzieć, że Legia też strzeliła przypadkowo i będzie to prawda. Tylko że my nie mamy w składzie Grosickiego, Biczachczjana ani nawet Zahovica. Mamy Josue, ale on z rożnego może co najwyżej wymusić to, że piłka się korzystnie odbija, tak jak dzisiaj. Dla Legii normalne jest to, że inaczej niż szczęśliwie nie strzeli, bo w zwyczajny sposób już dawno tego nie zrobiła. Pogoń natomiast, mając lepszy skład z przodu, potrzebowała szczęścia. Nie było tak ekstremalnie jak w poniedziałek, kiedy Piast jak zwykle mając pół sytuacji, wygrał mecz, ale Pogoń w zasadzie też wyciągnęła maksimum, a nawet więcej niż powinna z tego meczu. Nam tymczasem nawet nie zostaje „but we had possession” jak jesienią, a 50 minut niezłej gry pójdzie szybko w niepamięć.

Przegrać z Pogonią w obecnym sezonie to nie wstyd, ale jakoś ten skład był w stanie przeciwstawić się zespołowi z podium, a w drugiej połowie miał świetne położenie, aby nawet wygrać. Legia kolejny raz potrafiła zmniejszyć różnicę, a jednak znowu przegrywa. Nie da się ukryć, że wszystko się rozregulowało po odpadnięciu z Rakowem. W Poznaniu jeszcze udało się utrzymać fason, a dwie porażki w tym tygodniu, mimo że spodziewane, to jednak są przygnębiające. W pojedynczych meczach nawet obecna Legia powinna być w stanie powalczyć, ale teraz zawodnicy wyglądają na kompletnie zblazowanych, jak jesienią. O realnej walce o utrzymanie raczej nikt głośno nie mówi, więc nie powinien to być powód ich zablokowania. Atmosfera tymczasowości i kończący się sezon już prędzej, wtedy wystawiałoby im jak najgorszą opinię. Jeśli nie w Legii, to grają o swoją przyszłość gdzie indziej, a na razie tego nie widać. Szczyt formy przyszedł mniej więcej wtedy, kiedy powinien, czyli na początek kwietnia. Było go widać z Lechią, powinien jeszcze przełożyć się na Puchar Polski, a jednak wtedy Raków nas stłamsił i z zawodników uszło już powietrze. Długo zatem to nie potrwało, więc nie ma się z czego cieszyć.

Aktualnie problemy w defensywie mocno się na nas odbijają. Nie ma jedynego prawego obrońcy i nie ma go kim zastąpić. Na lewej zawodnicy też często się zmieniają i żaden nie przekonuje, a przecież najgorszy z nich, czyli Mladenović, od dłuższego czasu znajduje się poza składem. Wieteska zjechał z dyspozycją na poziom zero i dobrze, że za tydzień będzie pauzował. Ostatnio tylko Jędrzejczyk w miarę solidnie wyglądał, ale on na bokach obrony niewiele był w stanie zdziałać. Wchodzi Abu Hanna po wielu miesiącach przerwy i wiadomo, że po takim czasie szału nie robi. W miarę byłem zadowolony z defensywy w ostatnim czasie, ale trzeba będzie się nad nią zastanowić, bo ostatnio błędów jest bardzo dużo. Być może przydałoby się także dodatkowe zabezpieczenie w środku pola ze strony Celhaki, ale on ostatnio też wyglądał bardzo słabo. Skład, na który postawił Vuković, i który punktował jeszcze niedawno, po prostu przestał istnieć, a nowi zawodnicy nie wnoszą tego samego.

W ofensywnej części linii pomocy mogliśmy dziś wystawić całkiem niezły na papierze skład. I tak jak uprawnione jest mówienie, że np. taka Pogoń jest od nas lepsza w ataku, wiele zespołów w lidze też, to jednak Verbic, Josue i Wszołek stanowią już jakąś wartość. Josue akurat zagrał słabiej niż z Piastem, kiedy moim zdaniem był niesłusznie krytykowany (powinien mieć wtedy 2-3 asysty, a że ich nie miał, nie było jego winą). Zagrał dobrze pierwszą połowę i potem zniknął, co już zdarzało się kilka razy w tym sezonie. Wszołek znowu pokazał się z dobrej strony, można mu przynajmniej było podać piłkę, a on dość często potrafił z nią coś zrobić. Verbic nadal bez konkretów, ale parę razy obiecująco ściął do środka, napędzając akcję. Wydawało się, że będzie raczej próbował w stronę linii końcowej, ale dość często pojawiał się w środku. Dla nas większym zmartwieniem powinno być to, jak tych dwóch skrzydłowych zatrzymać na przyszły sezon, bo bez nich leżymy, a czy uda się sprowadzić 2-3 lepszych, to bardzo wątpię.

Kolejny raz zagraliśmy też bez napastnika, na którym można polegać. Rosołek już od pewnego czasu spędza minuty na boisku głównie dlatego, że musi z powodu przepisu. Na swojej ulubionej pozycji parę razy nawet zachował się tak jak trzeba, miał też sytuację, której nie wykorzystał, ale popełnił też wiele błędów. Oprócz tych technicznych, parę razy nie wbiegał tam, gdzie powinien w polu karnym. Jeżeli nie dołączał do niego Verbic lub ktoś z pary Sokołowski/Slisz, to pod bramką Pogoni mieliśmy zdecydowanie za mało zawodników. A próby dośrodkowań w końcówce, gdzie nikt z naszych nie miał przewagi wobec obrońcy, a wszystko było statyczne… tak, to są właśnie te bezsensowne wrzutki, których powinniśmy się wystrzegać.

Ten mecz był prawdopodobnie jedną z ostatnich przeszkód, aby ogłosić przejście Runjaicia do Legii. Nadal jednak nie ma niczego oficjalnego. Wielu jest przekonanych, że tak będzie, więc trochę się nad tym ruchem zastanawiałem. Oprócz tego, że pewnie nie dostałby w Legii takich warunków jak w Pogoni, to niepokoją mnie u Runjaicia te słabe finisze sezonu, w których przegrywa ważne mecze i kończy sezon niżej, niż się zanosiło. Sporo ważnych meczów przegrał, choć Legię punktuje regularnie, a i pokonał raz Raków w zeszłym sezonie. Mały minus za puchary europejskie, duży za krajowy. Natomiast wygląda na to, że wygrzebał Pogoń z wielkiego kryzysu, potem systematycznie poprawiał pozycję, ale do mistrzostwa, mimo świetnych warunków i składu, nieco brakuje. Dlatego może na odbudowę, której potrzebuje Legia, okazałby się w sam raz. Nadal jest jednak bardzo dużo niewiadomych odnośnie przyszłego sezonu. W poprzednich latach w klubie czekano z decyzjami, bo wszystko miało zależeć od zdobycia tytułu. Teraz nie gramy o nic, sezon jest prawie zakończony, a tutaj wciąż jest bardzo mało decyzji. Chyba że czekamy jeszcze na matematyczne utrzymanie, ale w to wątpię.

Skoro o tym mowa. W ten weekend już definitywnie padła szansa na 4. miejsce. Jeszcze po meczu z Lechią, kiedy mieliśmy 8 punktów straty, można było się łudzić, zwłaszcza, że jeszcze pozostawał puchar. Minęło kilka tygodni i jest już 16 punktów i brak nawet finału pucharu. Zakończyliśmy okres gry z czołówką. 5 punktów w 5 meczach i porażka w pucharze wygląda dość kiepsko, jak się na to spojrzy, ale były też niezłe momenty. Teraz czeka nas seria meczów z zespołami w naszym zasięgu (miejsca 8-13). One niby o niczym nie będą świadczyć, ale wypadałoby jednak coś w nich pokazać. Przede wszystkim trzeba nadal oglądać się do tyłu, bo zamiast załatwić sprawę samemu, wciąż musimy liczyć, że sporo zespołów za nami się powykłada. Zapewne tak będzie, ale lepiej samemu uspokoić sytuację. Teoretycznie idealna okazja ku temu za tydzień w Mielcu. Tylko obawiam się, że to może wyglądać tak jak zwykle z tym przeciwnikiem. Oni będą walczyć o życie, bo są świadomi swojego trudnego położenia. U nas za to kolejny raz może wystąpić element zlekceważenia, mimo że nie wygraliśmy z nimi żadnego z trzech ostatnich meczów. Coś czuję remis. Stal będzie umiała się bronić, a Legia, zmuszona do ataku pozycyjnego, będzie miała ogromne problemy. Jest natomiast w stanie zawieść nawet wtedy, gdy już nikt nie ma wobec niej szczególnych oczekiwań. Tak było ostatnio, a niedługo może się to powtórzyć.

#kimbalegia #legia