Wpis z mikrobloga

Wreszcie jest. Pierwszy remis w sezonie. Jeszcze tylko 13 kolejnych i może z 32 punktami uda się utrzymać.

Do rekordu ligowego nieco zabrakło, wynosi on 39 meczów i też należy do Legii (lata 1936-1948). Ostatni remis Legii w lidze to pamiętne 0-0 w Mielcu. Zresztą jej ostatnie pięć remisów w lidze to pięć bezbramkowych wyników. Licząc wszystkie rozgrywki, w tym sezonie było jeszcze 1:1 w Zagrzebiu i 2:2 w Pradze, a także remis w Superpucharze, ale paradoksalnie, doliczając mecze poza ligą, wychodzi 27 meczów z rzędu bez remisu, więc jeszcze więcej niż w lidze (21).

Do tego osiągnęliśmy już drugi remis w Niecieczy. Przypominam, że ostatni raz graliśmy tam z Sandecją, kiedy w doliczonym czasie punkt uratował Jarek Niezgoda, a w ostatniej minucie była nawet możliwość wygrania tego meczu. Jakże teraz brakuje korzystnego rozstrzygnięcia w ostatnich minutach, w tym sezonie udało się to z Florą i Spartakiem, co znowu pokazuje, że w Europie jakimś cudem się dało, a tutaj jednak nie…

W zasadzie to chyba najciekawsze rzeczy związane z tym meczem, bo dwa ostatnie zespoły Ekstraklasy dały widowisko dokładnie na miarę miejsc w tabeli, które zajmują. Chyba każdy jednoznacznie stwierdzi, że był to paździerz, ale nawet paździerz można stopniować. Dyspozycja i podejście Legii trochę się zmieniały z kwadransa na kwadrans. Zaczęliśmy mocno wycofani, bez najmniejszych prób pressingu wyżej niż w okolicach linii środkowej. Bruk-Bet czekał, aż wejdziemy na ich połowę, nie robiliśmy tego, oni trzymali tę piłkę i czekali, i tak upływał czas. Liczby po pierwszych 15 minutach są kompromitujące, ale lepsze to niż granie czegoś, czego ten zespół kompletnie nie umie. Dużo lepsze zespoły Legii przyjeżdżały do Niecieczy i teoretycznie przeważały, a potem wystarczał jeden czy dwa wylewy z tyłu i przegrywaliśmy.

W drugim kwadransie Legia lekko się przebudziła. Bruk-Bet, mimo posiadania piłki, nie stwarzał żadnego zagrożenia, ze strony Legii pojawiały się przynajmniej już jakieś próby. Głównie ze stałych fragmentów, ale to były top sytuacje, które powinny zostać wykorzystane przez Johanssona czy Sokołowskiego. Końcówka pierwszej połowy to czas, kiedy Legia już dość często odbierała piłkę na połowie przeciwnika i była w stanie nawet stworzyć coś z gry. Oczywiście to nadal były tylko przebłyski i zupełnie nic zachwycającego, ale obecnie u nas nawet celne kopnięcie do przodu jest ostatnio wydarzeniem. Oczywiście Pekhart nie wykorzystał sytuacji, którą rok temu strzeliłby z zamkniętymi oczami.

Druga połowa rozpoczęła się podobnie jak kończyła pierwsza, choć tutaj dominowały próby wyjścia z szybkim atakiem, a mniej było wysokiego pressingu. To kolejny fragment zwieńczony świetną sytuacją, tym razem Skibicki wreszcie był w stanie kopnąć w stronę bramki, ale na tym jego sukcesy się skończyły.

Nadal było kiepsko, ale powoli mecz się otwierał. Wtedy Vuković zdecydował się na zmiany, na pierwszy rzut oka nawet sensowne, ale one kompletnie nie wypaliły. Gra zupełnie siadła, a od czerwonej kartki Lopesa były już tylko rozpaczliwe próby utrzymania tego remisu. Wszołek nie zrobił zupełnie nic pozytywnego, choć w podstawowych statystykach wyglądał nieźle. Ciepiela z kolei stał się ofiarą wylotu Lopesa z boiska. Końcówka przebiegała tak, że już bardziej można było się cieszyć z braku porażki niż wkurzać na brak zwycięstwa.

Legia przez większość meczu wyglądała jak typowy zespół walczący o utrzymanie, mająca jednego doświadczonego zawodnika wyrastającego ponad resztę, która wyglądała raczej na ligowych wyrobników i zbieraninę grajków, których nikt nigdzie indziej nie chciał. Za pierwszą połowę nawet nie mam pretensji. Oddaliśmy pole i wyglądało to kiepsko, ale wreszcie postawiono na prostszy wariant, który przynajmniej nie przysporzył nam dodatkowych kłopotów. Potem, niejako widząc szansę w równie słabym przeciwniku, zawodnicy spróbowali trochę odważniejszej gry i okazało się, niespodzianka, że nie ma się czego bać. Ale druga połowa, poza początkiem, to już dramat i niestety nie pomogła nam właściwie w niczym.

Ustawienie z wahadłami nie działa, jak raz na kilkadziesiąt minut Mladenović dojdzie do czystej pozycji do dośrodkowania, to już jest sukces. Z prawej strony nie dzieje się zupełnie nic, więcej od Johanssona i Wszołka był w stanie tam dać Rose, kiedy po prostu pobiegł przed siebie z piłką. Jeżeli już chcemy grać bokami, to trzeba zrobić tam miejsce, a żeby to się stało, to trzeba skoncentrować jak najwięcej zawodników w środku pola i tam wyprowadzić przeciwnika, nomen omen, w pole. Niestety obecny środek pola to największy problem Legii. Jeden Josue, znowu cofający się pod obrońców po piłkę, bo nikt inny nie jest łaskaw jej wyprowadzić, to dramat. To znaczy, sam Josue nie jest problemem, a zawodnicy wokół niego. Sokołowski i Slisz wręcz uciekają od piłki, a oprócz bocznych obrońców, to zwykle środkowi pomocnicy mają najwięcej kontaktów z piłką w ciągu meczu. Oni grają dokładnie odwrotnie, a tak nie da się nic zrobić.

Znowu można odnotować, że praktycznie jedynym, regularnie wybiegającym do podań Josue, był Skibicki, ale skuteczność jego zagrań niestety zaprzepaszczała cały ten wysiłek. Zawodziły absolutnie najprostsze elementy, takie jak przyjęcie piłki. Ale tak naprawdę i tak to jest lepszy występ od większości pozostałych, którzy w ogóle nie brali na siebie odpowiedzialności. Może dosłownie kilka razy obudził się Sokołowski, ale to jest tyle co nic. Jest on o tyle rozczarowaniem, że nie jest obciążony poprzednią rundą, a u Fornalika w Piaście funkcjonował co najmniej przyzwoicie. Prawdopodobnie, gdyby wrzucać zawodników pojedynczo do innych, dobrze działających drużyn, to oni by się tam sprawdzali, ale nie w Legii – obecnej na pewno, a może i w ogóle w Legii jako takiej.

Natomiast nie jest dobrze, jeżeli pozytywem musi być zawodnik, który chociaż próbuje dojść do podań, a praktycznie wszystkie psuje. Josue w drugiej połowie też spuścił z tonu. Dlatego w zasadzie jedynie występ Miszty jest jakimkolwiek plusem po tym meczu, co też wiele mówi, skoro chodzi o bramkarza. Dla mnie to duża pozytywna niespodzianka, bo nie popełnił żadnego błędu, przez moment nie dał poczuć niepewności, chwytał piłki nawet pod presją i po gwizdku – to proste rzeczy, ale jesienią miał duże problemy z podstawami, a nawet gdy zagrał dobrze z Leicester, to miał wtedy dużo szczęścia. Tutaj zapracował na wysokie noty, a do jazdy obowiązkowej dodał jeszcze dwie świetne interwencje, które uratowały nam ten remis. Tego było nam potrzeba w poprzednich meczach i pokazuje, dlaczego dopiero teraz taki mecz remisujemy, a nie przegrywamy.

Oprócz wielu problemów, które są w Legii od dawna i dobrze je znamy, obecnie widać też inny. Wyrazem tego, jak zawodnicy nie radzą sobie z obecną sytuacją, jest sposób, w jaki przegrywają stykowe i bezpańskie piłki. Brakuje zdecydowania do tego stopnia, że nawet po odbiorze, gdzie piłka jest bezpańska i wystarczy tylko podejść i ją zgarnąć, zamiast tego dochodzi do ostrego faulu i rzutu wolnego dla Bruk-Betu z niebezpiecznej pozycji. Legioniści zbierają teraz mnóstwo kartek, często nie są w stanie czysto powstrzymać rywala, są o ułamek spóźnieni. Zastanawiam się, czy forma fizyczna sprawia, że w poprzednich meczach takie pojedynki po prostu odpuszczali, bo byli aż tak spóźnieni, teraz są już spóźnieni trochę mniej, więc ryzykują, ale i tak nie odbierają czysto piłki… Może jednak ta dyspozycja fizyczna pójdzie w górę i czas reakcji będzie jednak pozwalał wygrywać więcej takich stykowych piłek. Bo na razie, gdy do takich sytuacji dochodzi, to zbyt często je przegrywamy, a kartki lecą jedna za drugą. Choć akurat brak Slisza, Lopesa i Johanssona z Wisłą nie będzie wielkim osłabieniem. To będzie wreszcie wymuszenie zmiany w środku pola, na którą Vuković nie chciał się decydować, a teraz będzie już musiał.

Niepokoi mnie jeszcze brak Muciego, bo mimo że zawodzi tak jak prawie wszyscy, to jednak ma możliwości, żeby błysnąć i może nawet być decydującym dla wyniku spotkania. Tak naprawdę, nie mamy zbyt wielu opcji. I tak trzeba już sięgać po Kastratiego, gdzie efekty mogą być podobne jak ze Skibickim, ale trzeba kombinować, bo na razie obecny pomysł przyniósł nam 4 punkty w trzech meczach z zespołami z naszego poziomu. Nie jest to wiele, a jeśli nie dojdą następne, to będzie już po prostu strasznie. W meczu w Niecieczy nawet naiwnie próbowałem zauważyć jakieś oznaki rozumu i godności człowieka w tej drużynie, ale realnie patrząc, znowu nie dostaliśmy poważnych fundamentów pod robienie sobie nadziei. Nawet nie wiemy, czy rzeczywiście mamy jakoś rozwiązany problem na pozycji bramkarza na następne kolejki. Powrót Josue pod kątem kreatywności oczywiście nieco poprawił, ale też wiedzieliśmy, że to może wyglądać jak w Niecieczy – nawet jeżeli on rzuci kilka otwierających piłek, to i tak może nic nam to nie dać. A co do następnego meczu, Wisła będzie teraz zagadką i nie jest powiedziane, że musi nam być z nimi łatwo, a atmosfera szykuje się na mocno gęstą…

#kimbalegia #legia
  • 1
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach