Wpis z mikrobloga

#pasta #ogorek #biegunkacontent

Słyszeliście o bitwie trzech gówien? Nie? No to posłuchajcie.
Pewnego razu, po kolejnej libacji alkoholowej udałem się z rana do sklepu w celu zakupu wody po ogórkach kiszonych.
Słyszałem o jej magicznych właściwościach, toteż chciałem zobaczyć ile prawdy jest w tym co mawiają, a mawiali wiele.
Niweluje ból głowy, uzupełnia witaminy, odnawia utracone kończyny, walczy z inflacją i wypuszcza Cyberpunka bez bugów i ze wszystkimi obietnicami.
No przyznać musicie, CV wysokich lotów, a więc co ja, szary biedak mogłem mieć do stracenia?
Po wejściu do swej nory kreta, otworzyłem ów wywar i zacząłem pić. Czułem jak me ścianki przełyku odradzają się, chłodna i pyszna woda delikatnie
muska mój żołądek, dając mi jednocześnie olśnienie. Nagle życie nabrało sensu, WF na pierwszej lekcji nie wydawał się złym pomysłem, całki są przydatne,
a Redzi naprawią jeszcze CP2077. Wszystko będzie dobrze, rzekłem sam do siebie i uchylając po raz ostatni kielich życia, odruchowo złapałem się za brzuch.
Nawet nie zwróciłem uwagi jak słoik upada i tłuczę się na podłodze w kuchni, bo ja już byłem w kiblu. Ledwo usiadłem, a rozpoczął się festiwal sraki.

Z groty saurona wylewała się rzeka gówna, ciśnienie było tak mocne, że słyszałem jak muszla klozetowa po prostu pęka. Grzmoty i błyski wydobywające się
z mojej dupy, brzmiały niczym stu Thorów wprost z Avengersów #!$%@?ących się nawzajem po łbach.
W pewnym momencie hektolitry sraki były w takich ilościach wydalane, że musiałem spłukiwać wodę
na bieżąco. Raz za razem spłukiwałem, czyszcząc do sucha zbiornik z klozetówką, raz za razem moja dupa nie dawała za wygraną.
Czułem jak brąz miesza się z bielą, czerń z błękitem, a życie ze śmiercią. Waleczna woda kolejno pozbywała się najeźdźców z dupy.
Czułem się jak Bóg, Pan stworzenia, król wszystkiego co żywe, Alfa i Omega.
Bitwa w pewnym momencie rozszalała się na dobre, najpierw atak przypuścili wprost z czeluści Duppnahelfaimu srakkeni, tak ich nazwałem - nowe, szybkie i zwinne jednostki.
Kolorowały mój mały klozetowy ocean, ale ten nie dawał za wygraną, w czeluściach kibelhaimu dźwięki bitwy były tak donośne, że dało się je usłyszeć nawet w pokoju obok. Srakkeni,
czując, że bitwa będzie przegrana jeśli czegoś nie zrobią, postanowili użyć wszystkich sił, ostateczny atak i to właśnie on miał wszystko odmienić.
Powołali nowe jednostki do życia, upgradowani srakkeni, zostali nazwani Kakkarokkami. Kakkarokkowie używali mieczy i tarcz, rzucając się wprost z Duppnahelfaimu na pole bitwy.
Walka nabrała tempa, kibelhaim nie pozostał dłużny, użył swoich jednostek - kloppenów.
Gruz sypał się z Duppnahelfaimu niczym Polska gospodarka, raz za razem uderzając i chlapiąc mą dupę "pocałunkiem posejdona".
Kloppeni, srakkeni i Kakkarokkowie bili się, toneli, chłepcząc klozetówkę i wyjąc w konwulsjach, walcząc o dominację mojego kibla.
Raz za razem uderzenia fal i rzut niagary po naciśnięciu magicznego przycisku topiły i na nowo rodziły nowe jednostki.
Duppnahelfaim wiedział, że to koniec, więc ostatnim zrywem użył Grzmotu Hefajstosa aby rozgonić jednostki przeciwnika.
Grzmot był tak potężny, że rozbryzł wszystko po ścianach kloppenhaimu, domy, rodziny i wszystko co żywe zostało zniszczone.
Co kiedyś istniało, istnieć przestało, bo zalało je kakao - Gal #!$%@?.
Nadszedł Sraknarok zmierzch gówna i dupy, sraka przeciw srace powstanie, nastanie czas miecza i topora, czas rozwolnenia i czas biegunki.
A gdy ten czas dobiegnie końca, to nikt z wydalonych, nie zobaczy słońca - czy jakoś tak.
Gdy wszystko się skończyło, zmyłem resztki zwłok jakie pozostały po bitwie z wrót Duppnahelfaimu,
a na koniec jebłem pomnik z papieru toaletowego. Spłukałem to wszystko w nadziei,
że już nikt nigdy nie zobaczy podobnej jatki. Ku potomnym - można by rzec.
Tak oto, bitwa trzech gówien się zakończyłam, Sraknarok przeminął, a w kloppenhaimie nastał nowy dzień.
Koniec.