Wpis z mikrobloga

#gownowpis #gownofelieton #zalesie

Moja rodzina należy do takich co odcięła się w pewnym momencie od ogólnie pojętego społeczeństwa i preferuje swoje własne towarzystwo. Czy to dobrze czy źle...nie wiem. Ale nie umiem sobie wyobrazić, żeby się z kimś na mieście spotkać. Po prostu jest to dla mnie tak abstrakcyjny pomysł, że na serio nie wiem o czym z innymi ludźmi mam rozmawiać.

Chociaż sięgając głębiej w mojej pamięci są sytuacje, gdzie i ja chodziłem z ludźmi czy z dziewczyną na spacer do parku czy do kawiarni. Tylko że za każdym razem miałem to poczucie, że nie wiem co ja tam robię. Nawet będąc z moją ex (którą kochałem na zabój) jak chodziliśmy na piesze spacery to za każdym razem miałem odczucie jakbym nie pasował do danego miejsca.

Kiedyś, za czasów młodszych słusznie minionych, z jednym ziomkiem bujaliśmy się starym polonezem po okolicznych wioskach by na końcu podjechać gdzieś na jakieś zadupie, zapodać na głośnikach polskie reggae i po prostu rozmawiać. Rytmy starszego Vavamuffin głoszące prawdę o wysłuchaniu drugiego człowieka zdawały się odbijać od gościa, który nawijał o sobie i swoich problemach, a gdy przyszła na mnie kolej…to szybko zwijaliśmy się do domu.
Ta tendencja utrzymuje się do teraz. Ludzie często zwierzają mi się ze swoich kłopotów sami nie słuchając moich. Tak wiem nie mają obowiązku tego robić. Ale na szczęście ja też nie mam obowiązku tego robić. A zrozumienie tego zajęło mi długie lata. Na szczęście mając 31 lat na karku i będąc mną ludzie przestają już w ogóle o cokolwiek pytać. Uwielbiam ten stan choć czasami, jak rodzina dalsza się zbiera, to pytania o dziewczynę się pojawiają. Ja zawsze odpowiadam, że jeszcze nie zwariowałem, żeby sobie utrudniać już i tak skomplikowane życie.

Jestem okropnie fałszywą osobą. W robocie (tak wiem mówi się w pracy, ale obiecałem sobie, że nigdy tego pracą nie nazwę) zawsze wygadany robiący z siebie klauna tylko po to, żeby ludzie nie zadawali pytań. A po pracy to mam wielki problem z kimkolwiek pogadać na jakikolwiek temat bez uważania tego drugiego za jakąś niedogodność, która szybko zniknie z mojego czasu dla siebie.

Brzmi jak egoizm? Może, tylko jest on pozbawiony jakichkolwiek animozji czy nienawiści do innych osób. No może jest w nim pewna subtelna nutka niezrozumienia pewnych pretensji społeczeństwa. Jestem osobą poukładaną, stroniącą od innych osób. Nie mam potrzeb bliskości aż takich by się z kimś wiązać, ba, nie mam nawet tak wielkiego popędu seksualnego.

Dlaczego więc wszystkim to tak przeszkadza, że jestem sam? I dlaczego ci sami ludzie, którzy tak ochoczo nakłaniali mnie do pozostania w swoich przekonaniach czy ci którzy po prostu mnie ignorowali, teraz nagle mają pretensje do mnie o to kim jestem?
Nie wiem, może gdy chciałem być częścią waszego społeczeństwa to mnie odtrąciliście. A ja po prostu zrozumiałem swoje miejsce w szeregu i przestrzegam tych ustaleń. To czemu nagle próbujecie to zmienić?
  • Odpowiedz