Aktywne Wpisy
Darthal +28
Wyobrażacie sobie w ogóle leżeć razem z dziewczyną, gdy ona jest przytulona do was, oglądać jakiś film na netfliksie, całować się w między czasie, dotykać, spać razem czując jej ciało obok. To uczucie że ona was kocha, pożąda was, stara się. Przecież to musi być coś zajebistego.
#samotnosc #przegryw
#samotnosc #przegryw
kvvach +260
Niniejszy wpis będzie recenzją 10-letniego już avant-gard black metalowego albumu francuskiego zespołu Deathspell Omega - Paracletus. Podejrzewam, że dla wielu z was gatunek ten nie zapowiada niczego przyjemnego w odbiorze. Proszę jednak, aby się nie zrażać i dać temu dziele szansę, gdyż - jak pisał Hume - mimo, iż nie ma reguł mówiących co jest "w dobrym smaku", to można wskazać reguły pozwalające powiedzieć który smak jest lepszy, a jest nim smak krytyka pozbawionego uprzedzeń, bogatego w doświadczenia, które umożliwiają mu porównywanie dzieł [1]. Zachęcam więc, aby eksponować się na nowe doświadczenia, np. poprzez wysłuchanie omawianego albumu.
Przed wydaniem niniejszego dzieła, zespół miał już na koncie 2 inne albumy studyjne (i nie tylko te dwa), które wraz z recenzowanym tworzą trylogie, zachęcającą słuchacza do metafizycznych przemyśleń. Każdy z nich zdobył uznanie, jednak to Paracletusa uważam za najlepszego.
Zespół wydaje się budować spójny przekaz ideologiczny, objawiający się w tekstach pełnych nawiązań do filozofii, teologii i literatury, czy w samych okładkach lub broszurach dołączanych do albumu. Nie będziemy jednak zagłębiali się w przekaz zespołu, a osoby zainteresowane tym tematem odsyłam do wywiadów [2] [3].
Pierwszy raz styczność z Deathspell Omega miałem niemal rok temu, gdy po długiej ciszy wydał najnowszy album zatytułowany The Furnaces of Palingenesia. Widząc, że zbiera dość przychylne oceny, postanowiłem zapoznać się z nim, a później i z całą twórczością zespołu. Kilka razy wracałem do wspomnianego albumu czy też do FAS - Ite, Maledicti, in Ignem Aeternum, jednak to Paracletusa wysłuchałem najwięcej razy, a z każdym kolejnym podobał się on coraz bardziej. W przeciwieństwie do wielu innych tworów swojego gatunku, jest dość dobrze wyprodukowany (ten najnowszy jest jeszcze lepszy pod tym względem), bogatszy kompozycyjnie i emocjonalnie oraz bardziej zapada w pamięć. Nie jest on jednak powszechnie znany, dlatego postanowiłem się nim podzielić, pisząc tę recenzję.
W krótkim Epiklesis I wprowadzani jesteśmy do albumu dość lekką, zachowawczą perkusją i powtarzającym się, niezłym riffem gitarowym. Następna piosenka (Wings of Predation) jest już znacznie bardziej energiczna, szybsza i bardziej "chaotyczna". Gitara raczej mniej melodyjna, aż do 2:47, odkąd słuchamy bardzo ładnej melodii w towarzystwie spokojniejszej perkusji. Przy Abscission album osiąga swoje ekstremum fajności, dając nam złożoną kompozycję, pełną zwinnych przejść między poszczególnymi segmentami utworu (np. bardzo eleganckie w 0:30), z których każdy jest dość wyrazisty emocjonalnie, m. in dzięki wokalom. Dobrze zapamiętamy z niej również riffy gitarowe. Przed połową piosenki pojawia się chwila wzniosłości z ładnym śpiewem, po której zaś zbudowane napięcie spada i wracamy do wcześniej wprowadzonej melodii. Po czwartej minucie pojawia się chwila ciszy, a za nią słychać błyskotliwą, strzelającą z werbla perkusję i znów piękne, wzniosłe, nawołujące wokale, przy których kończy się piosenka. To co po niej dostajemy to chwila spokojnej, melancholijnej melodii i melorecytacja w jednym z najładniejszych języków (tj. francuskim rzecz jasna), w piosence Dearth. Chwila ta nie trwa jednak zbyt długo i utwór nabiera napięcia, wraca growling, a pod koniec tempo rośnie i dość nagle przechodzimy do kolejnego trochę chaotycznego, gęstego utworu Phosphene, który oscyluje między szybką perkusją i niemelodyjną gitarą, a momentami wolniejszymi, mniej napiętymi (poza tym, w okolicach 1:15 możemy usłyszeć komiczne wręcz wrzaski). Najlepsze jest jednak zakończenie utworu, zawierające wyborny chóralny śpiew ("Among these foetid marshes.."), melancholijną melodie, z której płynie pustka i beznadzieja, soczysty, pełen jadu wokal i pod koniec odrobina instrumentów dętych. Jeden z najlepszych momentów na albumie. Kolejna piosenka (Epiklesis II) jest już znacznie spokojniejsza, zawierająca wpadający w ucho riff, a później znów ten soczysty wokal i pod koniec więcej instrumentów dętych. Ładna. Kolejne piosenki zapadają już mniej w pamięć, nie mniej jednak oczywiście wciąż są na dość dobrym poziomie. W Malconfort na pewno niezłe jest zakończenie z ciekawą gitarą i lamentującym niemal wokalem. Wreszcie dochodzimy do końca i w finalnym Apokatastasis Pantôn dostajemy wyborną kompozycję, rozpoczynającą się tym samym riffem co Epiklesis II oraz nihilistyczną recytacją, będącą ostatnimi słowami jakie usłyszymy na albumie. Dalej gra tylko śliczna, poruszająca gitara, a my wyraźnie czujemy, że coś się kończy. Utwór ten doskonale spina cały album, pozostawiając u słuchacza odbycie pełnej wrażeń przygody.
Coś wspaniałego!
bardzo dużo/100
https://www.youtube.com/watch?v=oRkkuv05ZDU
Odnośniki:
[1] https://plato.stanford.edu/entries/hume-aesthetics/
[2] http://www.bardomethodology.com/articles/2019/06/23/deathspell-omega-interview/
[3] http://ezxhaton.kccricket.net/interview.html
Warto zauważyć, że Paracletus ma podobne brzmienie do bardzo popularnych na polskiej scenie bm zespołów Mgła/Kriegsmaschine.
Wszystko co wypuścili od 2004 brzmi czysto przez co może zniechęcać "trve" blackmetalowców.
Ogólnie to zgadzam się z tobą mirku, zespół na pewno warty przesłuchania dla