Warto zdać sobie sprawę z tej niefortunnej pozycji, w której znaleźliśmy się trafiając do grona żyjących.
Oto w wyniku szeregu zbiegów okoliczności, rozpoczynających się i tak dużo dawniej niż opisywana sytuacja, dziarski przedstawiciel społeczeństwa pierwotnego, wygrzebując wszy spośród rzadkiego owłosienia swojego brata lub kuzyna, wpadł na pomysł opuszczenia terytorium południowej Afryki i wyruszenia w podróż.
Wędrówka ta w relatywnie krótkim, biorąc pod uwagę czas istnienia wszechświata, terminie zaowocowała spotkaniem Twoich rodziców. To zdarzenie sprowadziło na świat zdezorientowaną istotę, karmioną od najmłodszych lat mlekiem matki, ziemniakami i ideami wpajanymi przez równie zdezorientowanych, ale nie umiejących się do tego przyznać, dorosłych. Tak oto powstał życiowy skazaniec. Wrzucony bez pytania o zdanie w krąg istot żywych - najbardziej okrutnej formy manifestowania się materii. Zmuszony do wiecznego zmęczenia, kiedy ze snu, jedynego prawdziwego odpoczynku wyłączając kilka dni urlopu w roku, wyrywa go dźwięk budzika zwiastujący konieczność dalszego egzystowania. Egzystowania wypełnionego obowiązkiem przetrwania i odnalezienia się w szeregu przeświadczeń o rzeczywistości, których błędność objawia się co rusz, wywołując frustrację i potrzebę ich obrony. Przypadkowe opuszczenie gardy i przyznanie niewiedzy może doprowadzić tylko do jednego - pytania o sens. A tego nie lubimy. I nie chodzi tu o filozofię i ciekawość innych perspektyw - wtedy Pytanie jest jeszcze znośne.
Są jednak dni, kiedy uderza nas z całą swoją mocą, objawiając jak złudne jest poczucie mentalnego bezpieczeństwa. Po co i kim ja w ogóle jestem? Kiedy zagadka egzystencjalizmu z całą swoją energią łapie nas za umysłowe fraki i wystawia głowę na drugą stronę całunu codzienności, za którym kryje się to, czego nie zrozumiemy, codzienne zmęczenie wydaje się fraszką. Dlatego, w momencie, w którym kończy się rutyna i obowiązki, a nadmiar wolnego czasu, szumnie nazywany dobrobytem epoki postindustrialnej, umówi nas na spotkanie z Pytaniem, robimy wszystko by tylko się na nim nie stawić. Wtłaczamy do głowy każdą bzdurę, byle zaciągnąć zasłonę szczelniej i oddzielić się od egzystencji.
Na pomoc przychodzi rozwinięty biznes rozrywkowy, z uśmiechem proponujący rozwiązanie w postaci kolejnego sezonu marnego serialu lub zintegrowanego z efektami świetlnymi, dudniącego echa basu, skutecznie zagłuszającego wykrzyknięcia bywalców klubów, mające sugerować radość z odkrycia, że "to właśnie jest życie!". Nie jest. Wiesz o tym. Alternatywa nie jest lepsza. Zacietrzewienie w ideologii, która swoją sztywną formą obiecuje prostą odpowiedź na każde pytanie. Jeżeli samo w sobie nie jest to podejrzane, to podejrzane powinny stać się jej starcia z rzeczywistością, w których regularnie przegrywa, wywołując u jej wyznawców poczucie zagrożenia i akty dramatycznej obrony swojej racji. Nie, nie macie jej. Żadne z was.
Oto w wyniku szeregu zbiegów okoliczności, rozpoczynających się i tak dużo dawniej niż opisywana sytuacja, dziarski przedstawiciel społeczeństwa pierwotnego, wygrzebując wszy spośród rzadkiego owłosienia swojego brata lub kuzyna, wpadł na pomysł opuszczenia terytorium południowej Afryki i wyruszenia w podróż.
Wędrówka ta w relatywnie krótkim, biorąc pod uwagę czas istnienia wszechświata, terminie zaowocowała spotkaniem Twoich rodziców. To zdarzenie sprowadziło na świat zdezorientowaną istotę, karmioną od najmłodszych lat mlekiem matki, ziemniakami i ideami wpajanymi przez równie zdezorientowanych, ale nie umiejących się do tego przyznać, dorosłych. Tak oto powstał życiowy skazaniec. Wrzucony bez pytania o zdanie w krąg istot żywych - najbardziej okrutnej formy manifestowania się materii. Zmuszony do wiecznego zmęczenia, kiedy ze snu, jedynego prawdziwego odpoczynku wyłączając kilka dni urlopu w roku, wyrywa go dźwięk budzika zwiastujący konieczność dalszego egzystowania. Egzystowania wypełnionego obowiązkiem przetrwania i odnalezienia się w szeregu przeświadczeń o rzeczywistości, których błędność objawia się co rusz, wywołując frustrację i potrzebę ich obrony. Przypadkowe opuszczenie gardy i przyznanie niewiedzy może doprowadzić tylko do jednego - pytania o sens. A tego nie lubimy. I nie chodzi tu o filozofię i ciekawość innych perspektyw - wtedy Pytanie jest jeszcze znośne.
Są jednak dni, kiedy uderza nas z całą swoją mocą, objawiając jak złudne jest poczucie mentalnego bezpieczeństwa. Po co i kim ja w ogóle jestem? Kiedy zagadka egzystencjalizmu z całą swoją energią łapie nas za umysłowe fraki i wystawia głowę na drugą stronę całunu codzienności, za którym kryje się to, czego nie zrozumiemy, codzienne zmęczenie wydaje się fraszką. Dlatego, w momencie, w którym kończy się rutyna i obowiązki, a nadmiar wolnego czasu, szumnie nazywany dobrobytem epoki postindustrialnej, umówi nas na spotkanie z Pytaniem, robimy wszystko by tylko się na nim nie stawić. Wtłaczamy do głowy każdą bzdurę, byle zaciągnąć zasłonę szczelniej i oddzielić się od egzystencji.
Na pomoc przychodzi rozwinięty biznes rozrywkowy, z uśmiechem proponujący rozwiązanie w postaci kolejnego sezonu marnego serialu lub zintegrowanego z efektami świetlnymi, dudniącego echa basu, skutecznie zagłuszającego wykrzyknięcia bywalców klubów, mające sugerować radość z odkrycia, że "to właśnie jest życie!". Nie jest. Wiesz o tym. Alternatywa nie jest lepsza. Zacietrzewienie w ideologii, która swoją sztywną formą obiecuje prostą odpowiedź na każde pytanie. Jeżeli samo w sobie nie jest to podejrzane, to podejrzane powinny stać się jej starcia z rzeczywistością, w których regularnie przegrywa, wywołując u jej wyznawców poczucie zagrożenia i akty dramatycznej obrony swojej racji. Nie, nie macie jej.
Żadne z was.
Ja też nie.