Wpis z mikrobloga

Lato, upalna niedziela, pandemiczny rok 2020.

Nieduże miasteczko turystyczne na Jurze. Zatrzymaliśmy się tutaj by zobaczyć kilka ciekawych miejsc oraz zakupić coś zimnego, prosto z lodówki do picia. Na szybko sprawdziłem w Mapach Google gdzie jest jakiś otwarty sklep, bo wiadomo - niedziela niehandlowa. Jest jeden sklepik, jakiś bezimienny, na ryneczku, kilkaset metrów stąd. Idziemy.
Wędrujemy uliczkami, na które wręcz wchodzą zaniedbane domki, mijamy odrapane i poobklejane naklejkami słupy wystające wprost ze środka chodnika, aż w końcu natrafiamy na mur wokół kościoła.
Trwa msza. Część wiernych stoi w pewnej odległości od siebie na tyłach kościółka, tam ksiądz podaje Ciało Chrystusa. Cisza, przerywana tylko piskami dzieci i przekleństwami matek.
Mijamy główny budynek kościoła i wchodzimy na ryneczek. Ryneczek, jak to tradycyjny polski ryneczek, wybrukowany, kilka drzew usadzonych w betonowych doniczkach daje trochę cienia. W cieniu stoją ławki, wszystkie zajęte przez ich wiernych strażników, drzemiących lub spijających spragnionymi wargami z butelek Napój Bogów. Usiąść nie ma gdzie.
Tuż przed drzewkami jest też mikroskopijny parking, na którym stoją samochody wiernych. Za samochodami - główne wejście do kościoła. Młodzi, ładnie ubrani ludzie stoją na świeżym powietrzu, znudzonym wzrokiem rozglądając się wokoło. Z wnętrza przybytku Bożego dociera melodyjny głos księdza prowadzącego mszę.
Pięćdziesiąt metrów od kościółka zauważyłem sklepik - nasz cel. Obszarpane ściany - drzwi, na których jest ze 100 naklejek i informacji. Jest tu też największa naklejka - urząd miasta dzięki dofinansowaniu z UE stara się zatrudnić młodych ludzi do 27 roku życia, by walczyć z bezrobociem panującym w tej gminie w związku z bla bla bla bla.
Tylko jedna osoba może być w środku sklepu - ok, ktoś właśnie tam wchodzi. Zatrzymujemy się w niedużej odległości od drzwi, czekając na swoją kolej.
Tuż przy wejściu są lodówki z piciem, przy których pracuje młody chłopaczek, ciągle je uzupełniając. Co jakiś czas znika w głębi sklepu, by wrócić z kolejnymi kratami trunków.
W tym momencie na starym składaku, pamiętającym chyba jeszcze czasy wojny, nadjeżdża w niesamowitym tempie starszy pan, mając zawieszoną o kierownicę materiałową, niedużą torbę. Szybciej stoję, niż on jeździ. Ze względu na jego wiek i wyraźne kłopoty ze sprawnym poruszaniem się przepuszczamy go przed siebie.
Tymczasem ze środka sklepiku dobiegają bełkotliwe słowa. Starsza już kobieta zza kasy pobrzękuje pełnymi butelkami, zabierając już puste. Brzdęk, brzdęk, brzdęk.
- Czy to już wszystko?
- Jeszcze .
Brzdęk, brdzęk.
- 74,86 zł.
Mija dłuższa chwila, po chwili z ciemnego wnętrza wychodzi staruszka, po której widać trudy bardzo ciężkiego życia.
Wchodzi pan.
- To co zawsze? - rozbrzmiewa głos sprzedawczyni.
- i cytrynówkę.
Brzdęk.
- 48,54 zł.
Czekamy, aż pan przepakuje towary ze swojej materiałowej torby. Brzdęk, brzdęk.
Wtem nadchodzi inny facet, potężny, z maseczką na brodzie, zdyszany. Widać, że temperatura bardzo mu nie sprzyja. Staje 40 cm za nami. Sapie prosto na kark.
Czekamy tak jeszcze minutę, może pięć.
Głos księdza nadal melodyjnie roznosi się po ryneczku.
Wychodzi starszy pan, wyraźnie uginając się pod ciężarem torby. Kieruje się w stronę swojego środka lokomocji.
Nareszcie nasza kolej.
Bierzemy chłodną wodę i colę z lodówki, “kartą zapłacimy”, 30 sekund później wychodzimy ze sklepiku.
Strażnicy cienia drzew i miejsca spoczynku rubasznie się śmieją. Ksiądz nadal zawodzi. Ewidentnie widać, że dofinansowanie z UE się sprawdza - młody chłopaczek, bez maseczki i w klapkach, pakuje do lodówki kolejne butelki napojów wysokoprocentowych.
Mijamy strażników, mijamy parking, kościół, trafiamy między obszarpane domy, które remont pamiętały jeszcze za czasów Gierka, a Sasin #!$%@?ł 70 mln złotych na wybory, które się nie odbyły i do tej pory nie usłyszał żadnego oskarżenia ani nie poniósł żadnej odpowiedzialności.
#takaprawda #historiaprawdziwa #zycie #jura #mojahistoria #heheszki