Wpis z mikrobloga

Wstaję rano, jestem niespokojny
Najpierw zgaszę światło, nim się zamknę w sobie By mnie nie otworzył nikt
Mam takie fobie, że same nie chcą ze mną wojny Słyszę straszne głosy, tylko im pozwalam wejść do głowy
Czarne chmury, tyle natręctw, manii na tle narkomanii
Byłem raczej trudny, ludzie zaniedbali nasze słabe punkty
Żyję tabletkami, jestem w stanie zabić
Mój rap dla niej nudny, nie zyskuje nic przy bliższym poznaniu
Słyszysz niedociągnięcia ale konsekwentne, bo jak pięknie Ilość szlifowanych skaz świadczy o diamencie Ilość w szafie staz o ręce, i że staż ma pewny
Choć go stać na więcej, to już skazany na strach permanentny
Słyszysz fałsz, taki wypływa im ustami
Wszyscy tacy sami, ciężko fakt ustalić
Mnie nie utożsamisz z nimi, bo to ma być niedokładne
I ma być nieprzystępne
Z tego powodu nie waż się stawić mnie przy reszcie Życie jest dobrą grą, ale na złych regułach
Tu każdy kłamie i na tej podstawie buduje swój wizerunek
Jestem #!$%@? eksperymentem
Tylko nie wiem do tej pory kto trzyma te stery we mnie
Jestem ziomem, którego #!$%@? wizerunek Wyzeruję setkę z klonem, to powtórzę to podwójnie Typy nie chcą dawać bitów mi za ćpunskie rymy
Jak tak patrzę na to z boku bloku, to się trudno dziwić
Tylko Pawloom czeka na zwrotki swobodne Bo łączy nas chemia, ta w przenośni i dosłownie
Lata z przypałem, jak każdy z nas lata z przypałem bez żadnej lipy
Omijamy komisariaty, a jesteśmy z tej samej gliny Zdzieram struny głosowe, jak coś mi leży
Jak mam worki strunowe, to głos mi nie drży Tak z góry patrzę na ludzi w stadach
Figury ładne, tylko z kuli mi robicie brudny kwadrat Potem płytkie treści, to dla pewnej klasy ikona
Nie macie czym się dzielić, a chcecie klasyfikować
I to co gryzie ziemię to dla ciebie klasyk i kropka Jestem jej solą i mnie nie nurtuje smak i wygoda Kierunek maki i noddy, jak styknie wachy i forsy
Jak nie to lagi pod nocnym, sępiąc fajki od obcych Alko bandy pod krążki, albo baty pod blotty
Rano jak nie ma Pani M. zakładam trampki i rolki Główny nurt w rapie i jego kierunek
To jest dla mnie tak niezrozumiałe, że mnie nawet nie nurtuje
Nie mam pomysłu na życie i wciąż, #!$%@?, konam Czuję smak mięty, gdy pod język namiętnie dorzucam klona
Taka recepta na życie, w stylu maskuj problem
I idę po nią, wiedząc, że wszystko ma swój koniec Bo boimy się żyć, a nie, #!$%@?, śmierci
Nie patrzymy na konsekwencje już od tej pierwszej Zwykłe chłopaki na ławce, Tatra, pety
Choć razem, to w rozsypce, mają tarapaty
Przez parapety, każdy chce się wyrwać stąd, choćby miał spalić metę
Bo żyje się w kratkę w klatce, tak na marginesie Teraz wyjedź z tekstem, że przecież to trudne zmiany
I chociaż się nie zmieniam, to często lubię przesadzić
Jak ucieknę stąd to tam gdzie dają igły za darmo Mam wszystkiego dość, ale jakoś nigdy za mało Rodzina wciąż powtarzała, że mam jakiś problem Ciągle zaprzeczałem wiedząc, że to dla nich obce Jak słyszę o ich wszystkich nieprzespanych nocach To nawet nie myślę co bym zrobił, gdybym sam był ojcem
Jesień w dobie, 24 godziny jestem sobą, jak wezmę choćby 20 co 4 godziny
Coś mnie rani nożem, jeszcze w swojej okolicy
Niby sam się godzę, a przecież biorę opioidy
Sam się godzę, a przecież biorę opioidy
Sam się godzę, a przecież biorę opioidy
Sam się godzę, a przecież biorę opioidy
Sam się godzę, a przecież biorę opioidy

#tonciu #narkotykizawszespoko
  • 6
  • Odpowiedz