Wpis z mikrobloga

via Wykop Mobilny (Android)
  • 3
Rok 2021. W budżecie – nihil novi – brakuje szekli. Najjaśniejszy Vateusz wpada na pomysł wspaniały i zarządza wyższe podatki dla zagranicznych sklepów i restauracji. Głównie sieci fastfoodów powolutku uciekają z Polski, a w myśl zasady, że próżnia musi zostać zagospodarowana (nie licząc tej w głowach polskich kabareciarzy), ich miejsce zajmują rodzime firmy. Po paru latach kapitalistycznej rozpierduchy rodem z mokrych snów Sknerusa McKwacza sytuacja się stabilizuje i tu wchodzi do gry twoja skromna osoba.
Załóżmy, że idziesz sobie jakąś reprezentacyjną ulicą – łódzką Pietryną, Krupówkami albo jedyną ulicą w Białymstoku i nagle zgłodniejesz. Do wyboru masz trzy miejsca: najpopularniejszego Złotołuka, opierającego się na pierogach PPL (stąd nazwa, Pierogi po Lubelsku) i chwalącego się starymi tradycjami Jadłohetmana. Jednocześnie kusi cię nowy burger Solejuk z sosem bigosowym w zestawie z młodymi ziemniakami z koperkiem i kompotem, PPL zachęca do spróbowania nowego korytka dla jednej osoby (12 pierogów w trzech rodzajach z okrasą i śmietaną za jedyne 9,95), a z trzeciej strony Jadłohetman rozpoczął tydzień kresowy – szaszłyki „Jarema” i „Azja” (prosto z pala!) z sosem tatarskim oraz wielka dolewka bezalkoholowego miodu pitnego brzmią smakowicie.
Ostatecznie decydujesz się na Złotołuka. Mijasz plastikowego, uśmiechniętego Stańczyka przy drzwiach i zastanawiasz się, czy dopchać się nowym Krętaczem z posypką wuzetkową, kiedy nagle widzisz dziewiąty krąg Inferna. I ujrzałeś: A oto czarny koń, a imię siedzącego na nim Głód, a facetka mu towarzyszyła. To nie Apokalipsa, tylko coś gorszego: wycieczka szkolna. W środku hałas przekracza normy dla kosmodromów, a kasjer w obciachowym wdzianku przyjmuje zamówienie na 30 Śmiechoszam i dwie czarne kawy, modląc się jednocześnie o ustawowy zakaz jedzenia w miejscach publicznych do 12 roku życia. Przełykasz ślinę, robisz piruet na pięcie i ewakuujesz się z tej Dunkierki, zostawiając obsłudze ich Westerplatte.
Wchodzisz do PPL i już masz zamawiać, kiedy przypomina ci się, czym ostatnio poskutkowało połączenie pierogów ze szpinakiem i szejka kremówkowego. Rejterujesz z pola niedoszłego rendez-vous z przeznaczeniem i udajesz się do Jadłohetmana. Ogień bucha z grilla, w tle sączy się „Kniazia Jaremy nawrócenie” i tylko czarno-czerwone stroje pracowników w połączeniu z ich wschodnich akcentem budzą delikatny niepokój. Odpalasz apkę z kuponami i kupujesz trzy burgery: Kmicica, Skrzetuskiego i Zagłobę (czyli Kmicica, tylko z dodatkowym tłuszczem). Dzieciak za tobą bierze mały zestaw „Pan Wołodyjowski”, a ty siadasz spokojnie przy stoliku, podpierasz się pod boki jak basza i kontent konsumujesz. Popijasz to potopem węgrzyna z wielkiej dolewki i wychodzisz.
Tak można ż(r)yć.
#pasta #byloaledobre