Wpis z mikrobloga

#anonimowemirkowyznania
Piszę z anonimowego konta, bo chcę poruszyć kontrowersyjny, ale ważny wg. mnie temat za który na pewno zostanę jak to się mówi zjechany. tl;dr jeśli chcecie kota to w życiu nie bierzcie kota ze schroniska, bo to sama męka, utrapienie no i prawdopodobnie i tak go zwrócicie tam skąd go wzięliście.

Znajome małżeństwo z 8 letnią córeczą chciało kupić kota. Właściwie to córka chciała, ale jej rodzice nawet nie musieli dawać się przekonywać. Rozpowiadali wśród znajomych o swoim zamiarze i pytali jaką rasę kota najlepiej wybrać. Niestety prawie wszyscy doradzali aby nie brać rasowego, pięknego kota z hodowli, tylko tzw. kota europejskiego ze schroniska. Dali się namówić, ale potem bardzo długo żałowali. Po pierwsze procedura adopcyjna to była dla nich męka. Trzy wizyty w domu przed adopcją. Uwaga! nawet mieli dostaraczyć zaświadczenie od pedagog szkolnej, że ich córka nadaje się na trwały kontakt z kotem. Oni oczywiście wyśmiali to rządanie i ostatecznie nic nie przedstawili.

Jak już w końcu po kilku tygodniach udało im się załatwić całą drogę formalną to mimo, że schronisko było pełne kotów to oni dostali do wyboru jednego konta z chyba pięciu czy sześciu. Dziwne, no ale trudno. Kot został zabrany do domu i wtedy rozpoczęła się gehenna. Podobno każdy kot ze schroniska ma ze sobą bagaż emocjonalny, ale ten to chyba miał go aż za dużo. Był nieznoścy. Sikał na kołdry, koce czy poduszki. Robił kupy na stole w kuchni, drapał dziecko i swoich nowych właścicieli. Po miesiącu decyzja byla jedna. Kot wyleciał znowu do schroniska. Za to oczywiście na tej rodzinie zaczęto wieszać psy. Mówiono że to nieodpowiedzialne brać kota i potem go zwracać i wiadomo, całe to gadanie starych 30+ latek z szajbą na punkcie sierściuchów.

Teraz dla porównania. Postanowili wreszcie wziąć kota rasowego z hodowli tak jak chcieli od początku. Nie było męki administracyjnej. Zapłacili, odebrali, dowiedzieli się co kot lubi, czego nie i jak się z nim obchodzić. Swoją drogą ich nowy kot rasy ragdoll prezentuje się o kilka poziomów lepiej niż dachowiec którego mieli.

Kot już od pierwszego dnia spał z ich córką w łóżku. Od samego początku korzystał z kuwety i je wszytko co tylko mu dadzą. Jest bardzo łagodny, przytulaśny, nie drapie nic ani nikogo. Po prostu kot idealny i wszyscy są zadowoleni.

Piszę to abyście wiedzieli i pamiętali. Dla niektórych to brzmi jak herezja, ale nigdy, przenigdy nie bierzcie kota ze schroniska. Jak już jakiegoś chcecie to tylko z hodowli. Są ładniejsze, lepiej ułożone z czlowiekiem i w sumie to nie mają żadnych wad.

Kliknij tutaj, aby odpowiedzieć w tym wątku anonimowo
Kliknij tutaj, aby wysłać OPowi anonimową wiadomość prywatną
Post dodany za pomocą skryptu AnonimoweMirkoWyznania ( https://mirkowyznania.eu ) Zaakceptował: marcel_pijak
AnonimoweMirkoWyznania - #anonimowemirkowyznania 
Piszę z anonimowego konta, bo chcę ...

źródło: comment_1585945970VluZJM6HPi7wYDpQY6MHk1.jpg

Pobierz
  • 25
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach

OstraObywatelka: zgadzam się w zupełności. My pierwszego kota wzięliśmy z domu tymczasowego. Wszystko spoko, nauczona srania do kuwety, itp. Jedyna wada to pchły, ale wyleczyliśmy to migusiem - chyba jakieś dwie wizyty z opryskiwaniem u weta. Ale kotka była bardzo energiczna, więc postanowiliśmy wziąć jej koleżankę. Sam nie wiem czemu, zdecydowaliśmy się tym razem na wizytę na Paluchu (Wawa) zamiast z tego samego DT. Pierwsza kotka jaką nam przynieśli nie miała oka. No to myśleliśmy sobie że spoko, akurat taką inwalidkę zaadoptujemy, to zapewnimy jej miłe życie. Na uszkach miała czarne plamy. Powiedziano nam że to grzyb, ale że spoko, parę smarowań maścią i będzie dobrze. Przy tym wolontaiuszka doskonale wiedziała, że bierzemy kotkę na dokocenie, więc że w domu będzie drugi kot. Mimo to bez skrupułów wcisnęła nam zagrzybionego kota. Oczywiście grzyb nie uległ po paru smarowaniach, co więcej rozszedł się na drugą kotkę oraz momentami atakował i nas! Oba koty były łyse, bo grzyb zaatakował im mieszki włosowe, obawaialiśmy się, że już nigdy się nie odtworzą. Po roku mega ciężkiej walki (i kosztownej, teraz po latach śmieję się, że za te pieniądze mogliśmy od razu kupić rasowca) udało nam się doprowadzić oba koty do wyzdrowienia. Jeszcze fun fact - schronisko gwarantowało sterylizację za darmo. Gdy chcieliśmy ją odebrać, ta wolontariuszka z którą miałem kontakt zaczęła nas zbywać. Musiałem stanowczo powiedzieć, ze chcemy wysterylizować kota właśnie tam, za friko. Dopiero ulegli.

Poza tym chory kot ma też niestety inne właściwości. Nie robiła tego specjalnie jak u OPa, ale też szczała na dywan, na kanapę. Była zwyczajnie nienauczona, albo też nie trzymała, nie wiem.

Bardzo kochamy obydwa nasze kotki, ale gdybym miał znowu stanąć przed takim wyborem, to bym zwyczajnie nie wziął kota ze schroniska. I jak przyjdzie do brania kolejnego kota, to nigdy nie powtórze tego błędu, tylko od razu będę brał rasowca ze sprawdzonej hodowli. To przykre, ale uważam po takiej historii jak nasza, że ludzie po prostu chcą zrobić dobrze, a funduje im się jakieś nieskończone piekło. Nawet sobie nie chcę wyobrażać, co by było, gdybyśmy wzięli tego kota z grzybem i jeszcze mieli np. niemowlaka w domu.
  • Odpowiedz
@AnonimoweMirkoWyznania: xD wyglada na post zdesperowanego hodowcy ragdolli, któremu nie idzie sprzedaż kociąt. Swoją drogą na ragdollowych grupach sporo osób narzeka, że te koty nie są tak towarzyskie, jak je malują hodowcy, nie mówiąc o gehennie związanej z gubieniem ogromnej ilości włosia, które jest trudne do sprzątania i fruwa dosłownie wszędzie.
  • Odpowiedz