Wpis z mikrobloga

Palenie głupa

Na bezkresnej pustyni, zakleszczonej pośród górskich szczytów, stał dom. Latem ściany były dobrze wypiekane gorącymi promieniami słońca, a zimą siarczysty mróz drapał tynk, obsypany śniegową pierzyną. Czas mijał, a stary prosty klocek rozrastał się o kolejne przybudówki i kondygnacje. Żaden architekt nie utrzymał jednej wizji, po prostu doklejał bezwiednie wytwory chwili.
Dom ten stanowił przechowalnię dla tych, którzy nie mogli dojść do porozumienia. Znajdowali się w ciągłym konflikcie z własnymi przemyśleniami. Rozpatrywali przeróżne ewentualności, nie mogąc ruszyć przed siebie.
Dwie stare dewotki od lat bacznie się obrażały, wypróżniając się na siebie prostackimi inwektywami. Jednym razem święto-jebliwa zakładała oponentce pętlę z różańca na szyi. W odwecie obrywała pawiem wymyślnych obelg.
— Ty stara hipokrytko, świętość życia i rodziny, a za młodu skrobałaś aż miło dziecko nieznanego autora!— Ryczała wyzwolona babinka, plując na około.
— A ty, wolna od jarzma religijnych zabobonów, a jak było trzeba ślubu kościelnego, bo co powie rodzina, to proboszcza mało po stopach nie całowałaś! — Odgryzła się konserwatywka, sapiąc i zipiąc z nienawiści.
Poczciwe staruszki nie umiały zdecydować, jak wykończyć opozycję, więc trwały w ciągłym klinczu. Żyły już tylko nienawiścią, nie mając w życiu żadnych innych wartości.
Jako że akurat wypadały miesiące zimowe, to trzeba było grzać. Niestety panowie zaopatrzeniowcy nie potrafili wybrać między dębem a bukiem i brykietem a groszkiem. Teraz cała zgraja siedziała i zamarzała w jadalni. Dwie stare baby tak skostniały, że nie mogły wykrzesać ani grama zajadłości. Szef ośrodka, zwany prezydentem wygnanych, rozważał wprowadzenie stanu wyjątkowego. Powstrzymywała go przed tym ostatnia deska ratunku. Podjął decyzję!
— Drodzy zebrani w obliczu nadchodzącej zagłady musimy działać! — Zaczął mówić pewnie, odchrząknął, by uciszyć szmer niedowierzania. — Zdecydowałem, a żeby uniknąć unicestwienia i pochłonięcia przez wieczną zmarzlinę, spalimy Głupa.
— Co robimy, palimy głupa? — Wyskrzeczał dziadek Gienek, odrywając od ucha starą trąbkę. — Czy ten szmelc znów mi się zatkał?
Dziadek mieszkał tu od samego założenia placówki. Szacowano, że około siedemdziesięciu pięciu lat. Nadal był energiczny. Nie mógł zrozumieć, dlaczego jako głuchnący astmatyk trafił do tak dziwnego sanatorium.
— Jak napalić człowiekiem w piecu? — Prezydent Wacław wrócił do rozważań — Czy jest wystarczająco kaloryczny, żywcem, czy na sztywno?
— Humanitarnie będzie najpierw ukatrupić półgłówka — wtrącił zastępca prezydenta.
— Skoro to półgłówek, to czy nie zabraknie nam paliwa? — Zapytał zastępca zastępcy.
— To są bardzo poważne kwestie, dzieci mi zamarzają — Warknęła Jolanta. — Może znajdziemy pacana do pary?
Podniósł się niebywały rumor. Uśpieni po nocnej popijawie rębajły otwierali pomału oczy i rozeznawali się w sytuacji. Mieli zabójcze kompetencje i potrzebowali tylko ofiar. Zaczęli ostrzyć noże. Niestety po dłuższym zastanowieniu doszli do wniosku, że nie powinni działać zbyt pochopnie i otworzyli kolejną flaszkę.
Głup przez całą kłótnię wykonywał swoje obowiązki. Nakrył do stołu, zbierał brudne naczynia, prał skarpetki i szorował wielki piec, do którego wchodził w całości. Szeroko się przy tym uśmiechał i mówił "dzień dobry". Bardzo dobry i pomocny chłopak.
— Mili państwo, proszę spojrzeć, osiągnęliśmy już połowę sukcesu. Teraz trzeba tylko podłożyć ogień. Proszę o wyłonienie ochotnika. — Rozkazał Wacław.
Znów rozgorzała dyskusja.
— Akurat nie mogę.
— Będziemy się zbierali, miło się rozmawiało.
— Gienek nie dawaj Głupowi zapałek, bo jeszcze coś zmaluje...
— Ależ zimna ta zima, nie sądzi pani?

— PARZYYYYY!!! — Zaryczał Głup, szczerząc zęby.
Paliły się ubrania, włosy stanęły w płomieniach. Skóra już się marszczyła lizana żywym ogniem. W sali zrobiło się przyjemnie i ciepło, ale jakoś nieswojo. Ludzie postanowili olać okrzyki Głupa, bo zbytnio ciążyły im na sumieniach.
Głup jednak okazał się istotą niepalną. Kruczoczarne włosy, znoszone ubrania i lewa brew poszły z dymem. Poza tym chłopak stał dumnie z interesem na wierzchu.
— Parzymy herbatkę, goście przyszli? — Zapytał półgłówek. — Nie powinni czuć się zaniedbywani, a na sali mamy niezbyt gościnną atmosferę.
To mówiąc, dorzucił drewna do pieca, niby dostawa nie dotarła, ale widać zadbał również o przywiezienie opału.
Do pomieszczenia weszły poła ciemnego prochowca, popychane lodowatym przeciągiem. Za nimi wtoczyła się okrągła postać o sumiasto-krzaczastych wąsach, osadzonych pod melonikiem zwieńczającym arbuzowatą głowę. Siwe kosmyki włosów przykleiły się do spoconego czoła. Małe czarne oczy zaczęły bystro lustrować otoczenie.
— Czy tu popełniono zbrodnię? W powietrzu wyczuwam śmierć i herbatę z imbirem. — Mówił głośno i wyraźnie, tonem, który nie zniósłby sprzeciwu. — Nim przejdę do rzeczy, chętnie spożyję posiłek. Gdyby kogoś interesowało jestem Dedektyw Przedwczesny z Oddziału Przedkryminalnego.
Rzeźbiona dębowa szafa stojąca koło wielkiego zegara z kukułką, skrzypiąc donośnie, rozchyliła swoje ciężkie drzwi. Na ziemię upadł trup wicezastępcy do spraw letnich upałów.
— To będzie sprawa polityczna. — Pomyślał Dedektyw.

#treningwyobrazni
Postać: Niewinnie osadzony
Zdarzenie: Areszt domowy
Efekt: W tekście Twym musi zaistnieć żywiołowa kłótnia na jeden z dwóch tematów wybranych przez tego, co ci przydzielił zestaw.
I temat: Kłótnia o to, kto ma zabić...
II temat: Kłótnia o drogę ucieczki z aresztu

#berkasproza #humor #smieszne #komediaabsurdu