Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
98/100

Seikai no Monshou/Seikai no Senki (1999), TV, 3x1-cour + 2 odc. OVA
studio Sunrise

Jedną z ostatnich pozycji na liście jest niejako największe moje rozczarowanie ostatnich lat, przy czym owo rozczarowanie nie odebrało samemu seansowi należnych mu przymiotów – Banner/Crest of the Stars to space opera o sympatycznym rozmachu, ulegająca rzecz jasna kolosom pokroju LOGH, jednak zajmująca swoje miejsce gdzieś pod nim bez większych kompleksów. W oryginale seria książek, ich adaptacje studio Sunrise zaczęło tworzyć na przełomie tysiąclecia, wypuszczając łącznie jedną serię sygnowaną nazwą Sn Monshou i trzy Sn Senki. Przez długi czas przychodziło nam się nawet obywać bez koszmarków animacji cyfrowej – dopiero ostatnia, najkrótsza seria odstaje wizualnie od reszty. Nie to, żebyśmy się mieli naoglądać arcydzieł sci-fi – jednym z moich głównych zarzutów wobec SnM/S jest pazernie wręcz wąski obiektyw, przez który oglądamy ten fascynujący przecież świat.

Rzecz się ma daleko, daleko w przyszłość. Ludzkość opanowała szereg planet, łącząc się w mniejsze czy większe stronnictwa, głównie w celu obrony przed galaktycznym najeźdźcą – Ludzkim Cesarstwem Abh. Nazwa jest dla większości ludzi w kosmosie niezwykle łudząca – Abh to rasa genetycznie zmodyfikowanych organizmów tworzonych na podstawie ludzi, a przystosowanych do ciężkich warunków kosmicznych na poły z przyczyn ideologicznych, na poły zapewne jako źródło siły roboczej. Czynem wyzwoleńczym Abh zniszczyli swoją kolebkę, przyjęli styl życia ograniczony do okrętów i stacji, a następnie podporządkowali sobie znaczną część wszechświata, dzięki swojemu przystosowaniu do kosmosu, jak i dzięki ich nowej mentalności – każdy Abh jest żołnierzem, a każdy ich ród, o których siłę i znaczenie drobiazgowo zabiegają, marzy o wsławieniu się podbojem. Nie znają Boga, nie boją się śmierci, a do tego są wręcz przysłowiowo mściwi.

Co dodatkowo odrzuca ludzi, Cesarstwo bez zbędnych ceregieli przyjmuje kapitulacje swoich przeciwników, a osoby czynnie służące jego wojsku i administracji są legalnie i kulturowo traktowane jako Abh, a nawet mogą stać się rodzicami Abh prawdziwych – istot o cokolwiek elfiej aparycji, niebieskich włosach i charakterystycznym kamieniu na czole, służącym jako dodatkowy organ świadomości przestrzennej, ułatwiający im podróż kosmiczną. Przyszywanym Abh jest między innymi nasz główny bohater, Lynn Jinto, od niedawna włączony w poczet cesarskiej arystokracji, gdyż jego ojciec, zarządca planety Martine, poddał ją we władanie Cesarstwa. Odrzucony przez wolną ludzkość jako zdrajca, Jinto jest przyjmowany przez Abh z honorami, jego pochodzenie nie stanowi żadnego znaczącego fenomenu w ich oczach, ku jego autentycznemu zdziwieniu.

Ta zmiana perspektywy czyni SnM/S serialem, którym jest w istocie – to w znacznej mierze obraz życia nieludzkich ciemiężców, zamiast uciskanej ludzkości. Jinto (p. Yuka Imai) ma usposobienie cokolwiek nietypowe – pełno w nim cierpliwości i dobrej woli, rzadko się denerwuje i jeszcze rzadziej podnosi na kogokolwiek głos. Przyjmuje przeciwności losu z rozbrajającą auto-ironią. Świeżo upieczonemu arystokracie za towarzyszkę w nowym świecie robi Lafiel Abriel (p. Ayumi Kawasaki), młoda kadetka, szkoląca się na kapitana wojskowych okrętów, prywatnie – wnuczka obecnie panującej cesarzowej. Nikt się z rodem cesarskim nie pieści, oczekując od jego członków wielkiej wojennej wprawy, co zresztą odpowiada usposobieniu samej Lafiel, mającej powyżej zaostrzonych uszu dyskretnie aplikowanego jej szacunku, na który przecież sama jeszcze nie zapracowała. Traktujący ją pospolicie Jinto stanie się wspaniałym towarzyszem, a być może i czymś więcej...

Na przestrzeni tych kilku sezonów przyjdzie nam naoglądać i nasłuchać się wiele na temat struktury Cesarstwa, historii Abh jako rasy i kultury, wiele nt. ichniej wewnętrznej polityki i stosunków z konwencjonalną ludzkością, jednak zawsze będzie to spojrzenie ograniczone i wybiórcze. Wielki mam żal do takiego skonstruowania scenariusza – osiami narracji są bowiem, kolejno, pary bohaterów uwięzienie na kosmicznej stacji, a następnie schronienie incognito na ludzkiej planecie, rozłożona na cały sezon bitwa kosmiczna, problemy wewnętrzne planety więźniów, w które wmieszał się Jinto, a wreszcie jego powrót na zbuntowaną Martine. I sporo tu mamy niemalże LOGH-owskiego zerkania na konflikty ze wszelkich perspektyw, jednak ograniczeni jesteśmy najczęściej punktem widzenia Abh, którego ludzie nie są w stanie pojąć, a który Jinto pojąć musi. Ten fantastyczny przekrój przez obcą kulturę, miejscami żenująco wręcz pochlebny, umyka raz po raz na rzecz jednego z najbardziej niezgrabnych romansów w dziejach – Jinto ma charakter nienarzucający się i cichy, zaś Lafiel nie jest sentymentalna z natury, stąd ichnie serc ćwierkanie dynda bezkarnie na haczyku na pohybel widzom, bo wynika z niego ostatecznie najwyżej parę ciepłych zapewnień o tym i owym. Nie ułatwiają seansu głupotki w stylu Jinto podpytującego załogę okrętu na co mają ochotę do picia w trakcie bitwy.

Wizualnie SnM/S wyróżnia się designami p. Akai, bardzo charakterystycznymi nawet w zalewie jednolitych twarzy z okresu. Wyróżnia się designem wszelkich wojskowych maszyn i instalacji, pozwala sobie na ciekawe i estetycznie wprowadzone w życie koncepcje sci-fi (szczególnie pod względem kosmicznej walki), jednak nigdy nie ucieka zbyt daleko od właśnie kosmicznej konwencji. Niby Abh ukochali sobie nieskończoną przestrzeń wszechświata najbardziej... Serial wyraźnie traci na jakichkolwiek ujęciach planet, zazwyczaj brakuje im skali i polotu. Nie brakuje ich za to zupełnie muzyce, należycie majestatycznie trąbiącej i walącej w bębny. Dodatkową warstwę klimatu buduje wszędobylska narracja w języku Abh, zaopatrzona w japońskie napisy.

Nie można z marszu odrzucać SnM/S jako space opery spłyconej przez denny romans, jednak oskarżenia o zawężanie obiektywu nie porzucę. Nie jest ten gigantyczny nacisk położony na ciasne, metalowe przestrzenie zaledwie wygodnictwem twórców, jako że serial stanowi adaptację książek, jednak to seans często klaustrofobiczny. Autora posądzać o zakochanie we własnej kreacji należy – Abh rozwinięci są jako nie tylko jakaś tam obca rasa, lecz wręcz do przesady udokumentowana cywilizacja. To przekrojowe spojrzenie na ich życie stanowi odtrutkę na jego bzdurne odpowiedniki z Yamato, czy z Macross. Mamy zatem świat o wielkiej skali, wtłoczony w produkcję o skali znacznie mniejszej, działający niewątpliwie na wyobraźnię widza bardziej, niż działają jego własne sceny. Polecam, jak najbardziej.
Pobierz
źródło: comment_Rku4ccUrquTLfOylDb2ReoiuqXHJRZwD.jpg