Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
94/100

Mononoke (2007), TV, 1-cour
studio Toei Animation

Pora najwyższa na uczepienie się p. Kenjiego Nakamury, przedwcześnie zgasłej gwiazdy branżowej, która zniknęła pewnego pięknego dnia i nigdzie nie da się dziś uświadczyć. P. Nakamura czekał na swój debiut lat niemal dziesięć, wypuszczając w składance horrorów pt. Ayakashi własną historyjkę, której twórcze rozwinięcie w formie serialu zaszczyciło telewizory rok później. Jakość produkcji możemy rozważać dwojako – punktuje ona zarówno jako świetny eksperyment artystyczny, jak i jako seria kilkuodcinkowych detektywistycznych opowiastek z dreszczykiem, skupionych wokół osoby nienazwanego wędrownego sprzedawcy leków/aptekarza, kręcącego się po niegdysiejszej Japonii (chociaż nie tylko), niby szukając klientów, a naprawdę rozwiązując problemy z tytułowymi mononoke – na poły klątwami, na poły potworami.

Serial składa się z pięciu historyjek, w zasadzie niezależnych od siebie, acz ułożonych chronologicznie. Ba, ostatnia z nich ma miejsce wyraźnie znacznie później, stawiając pod znakiem zapytania naturę aptekarza – nie jest to ewidentnie zwykły człowiek, tylko sam stanowi jakiś duchowy byt, co nie przeszkadza mu zupełnie rozwiązywać ludzkie problemy. Nie ma tu przyrodniczych metafor rodem z Mushishi – klątwy w Mononoke wszystkie przybierają formę ichniej tradycyjnej mitologii, a każda z historyjek nosi tytuł jednego z lokalnych demonów, które przybierają w serialu różne, często nieoczywiste oblicza. Zadaniem aptekarza jest wykryć ich Postać (czym są), Prawdę (dlaczego gnębią klienta), oraz Powód (czemu nie zniknęły same).

Mimo zaledwie pięciu demonów, rozpiętość serialu jest godna podziwu. Styl i narracja różnią się od siebie w tym samym stopniu, co różni się pięć ludzkich przypadłości. Ba, tożsamość demonów narzuca inne prowadzenie historii, stąd np. odziany w maski teatru no noppera-bou narzuci swoim odcinkom formę łudząco podobną do teatralnej sztuki. Mamy tu dosyć łagodny i najmniej humorzasty wstęp, następnie historie z twistem, nie ustrzeżemy się także klasycznego kryminału. Wszystkie spaja dziwacznie cedzący słowa aptekarz (p. Sakurai), dziwaczny fircyk z równie dziwacznym mieczem, którego myśli nijak nie damy rady poznać, z którym nijak nie przyjdzie nam się nigdy utożsamić.

Co się tyczy formy – krótka kariera p. Nakamury upływa pod znakiem graficznej zabawy, przez co zarówno Mononoke, jak i wypuszczone dwa lata później Kuuchuu Buranko mogą chwalić się absolutną unikatowością w swoich sezonach emisji - późniejsze produkcje reżysera są już bardziej konwencjonalne. W tym przypadku zaserwował nam twórca troszkę po Yuasowskiemu (z którym spotkał się przy Kemonozume) obraz rozmyty i o bardzo umownych konturach, który jednak zasiedlają nie płaskie plamy barw, lecz filtrowane tekstury, nadając sznytu znanego choćby z Gankutsuou. Stylistyka jest tu jednak ściśle japońska – Mononoke małpuje krzykliwą kolorystykę drzeworytów i z wielką umownością traktuje przede wszystkim krajobrazy, po których zdarza się rozmaitym abstrakcyjnym kształtom (czy wręcz komputerowo dodanym rybom) pływać w najlepsze.

Sympatycznie nieszczera to produkcja, bowiem kryje ciekawy graficznie i koncepcyjnie seans pod szatą pretensjonalnej bajki o niczym, filtrując na wstępie potencjalnego widza. Komu się zatem może to tak naprawdę spodobać? To przede wszystkim zanurzona po czubek głowy w japońskiej mitologii, a szczególnie jej demonologii, antologia zagadkowych historyjek, która nie przywiązuje się zbytnio do swoich bohaterów, szermując przede wszystkim zawiesistym klimatem powszechnego dziwactwa. Nie ma absolutnie powodu do zrażania się ten, któremu nie wadzą arthouse’owe plamy koloru na ekranie – serial to jak najbardziej godny polecenia.
tobaccotobacco - #anime #bajeksto
94/100

Mononoke (2007), TV, 1-cour
studio Toei...

źródło: comment_JlSHCkExs8dsXfVCzxYxBp2ERgPFGCii.jpg

Pobierz