Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
86/100

Trigun (1998), TV, 2-cour
studio Madhouse

Myśl buddyjską kontynuujmy w produkcji zupełnie nieprzystającej do jakiegokolwiek obrazu tej religii – Trigun to jeden z kultowych akcyjniaków przełomu wieków, jednym tchem wymieniany wraz z Bebopem. Na chłostanej wiatrem pustynnej planecie, przypominającej do złudzenia Dziki Zachód, pociski rewolwerowe (i w sumie dowolnej innej broni palnej) zraszają krajobraz jak deszcz, podczas kolejnej wariackiej sekwencji walk, pościgów, oblężeń, napadów rabunkowych – a w tym wszystkim świat doszukuje się źródła w naszym głównym bohaterze, Vashu, określanym jako Tajfun Wcielony. Tak się nieprzyjemnie składa, że gdziekolwiek ten by się nie pojawił, natychmiast podążają za nim agresywni łowcy nagród, chcący upolować drania. A za nimi kolejni, jako że nagroda właśnie wzrosła. I kolejni…

Vash the Stampede, jak się go określa w mediach tego świata, to bohater jednak zupełnie nietypowy. Mimo maestrii w posługiwaniu się rewolwerem, nikogo nie zabija. Odżegnuje się od jakiegokolwiek cierpienia przynoszonego bliźnim po dawnym zniszczeniu miasta July, w co absolutnie nikt inny nie wierzy. Jego niekończąca się wędrówka ma pewien cel, którego na pierwszy rzut oka nie sposób zrozumieć. Towarzyszą mu jak cień agentki ubezpieczalni Bernardelli, wysłane do oszacowania przynoszonych wszystkiemu wokół przez Vasha szkód; maleńka Meryl Stryfe, niecierpliwa złośnica o dobrym sercu; oraz Milly Thompson, wielka dziewucha z wielką bronią, miła i raczej roztrzepana, podwładna Meryl.

Dziewczyny z trudem są w stanie przyjąć do wiadomości, że ten postrzeleniec z dziwną fryzurą, któremu dni upływają na durnych wygłupach i na błąkaniu się w poszukiwaniu darmowej wyżerki i popity, to tak naprawdę Vash the Stampede we własnej osobie. Do drużyny przyczepia się wreszcie na stałe ksiądz Nicholas D. Wolfwood, wyznawca teologii cokolwiek pro-aktywnej, który nawraca na dobrą drogę z pomocą karabinu, schowanego w dźwiganym krzyżu. Sporo wody upłynie, zanim fabuła de facto zakończy charakteryzować Vasha, aby zmienić diametralnie swój wydźwięk i tematykę. Pojawia się bowiem w pewnym momencie prawa ręka brata Vasha, niejaki Legato, który poprzysiągł zniszczyć mu życie. Od tej pory nie napatrzymy się już na wesołka Vasha, oj nie.

Serial rzuca w nas mało życzliwym morałem – czy bezwzględnie powstrzymując się od odbierania życia ludziom nierzadko bardzo złym Vash nie przynosi jeszcze większego cierpienia postronnym? Zwłaszcza osoba Nicholasa będzie stała w opozycji do filozofii życiowej Vasha – on to nie ma żadnych zahamowań przed odstrzeleniem złoczyńcy, a częstokroć proponuje atak znienacka. Vash twierdzi nieustannie, że kierować powinno się pokojem i miłością, co wygłasza wg Nicholasa z pozycji niemożliwej do obrony, jakby zupełnie nie dotyczyły go ludzkie konflikty… Mamy tu zestawione ze sobą cierpiętnictwo buddyjskie i chrześcijańskie, w uproszczonych wymiarach, a seans zmierza nieuchronnie w kierunku kolejnych tragedii rzucanych Vashowi prosto w twarz. Pod koniec możemy mieć niejasne wrażenie, że ten serial zaczął się kiedyś jako komedia, lecz kiedy to było – nie sposób sobie przypomnieć.

Wizualnie mamy ucztę. Trigun nie trzyma jakości animacji równie starannie, co wspomniany Bebop, jednak nie ustępuje mu zupełnie pod względem designów. Być może monotonia pustynnych krajobrazów i westernowych miasteczek da Wam w końcu w kość, jednak remedium na to pojawia się w postaci wstawek sci-fi – pamiętajcie, że fabuła utworu ma miejsce na obcej planecie. Nuty mamy zarówno zabawowe, jak i smutne, a głównym szlagierem okazuje się piosenka jednego wokalu, ze swojej natury raczej funkcjonująca jako spoiler (piosenka Rem). Za mikrofonami – przede wszystkim p. Onosaka jako główny bohater, płynnie przechodzący między durnowatym komedianctwem, a tragicznymi mowami. Dualizm w serialu to motyw wręcz namolny, i na dłuższą metę czai się wszędzie. Najbardziej absurdalnym jego przejawem jawi mi się angaż p. Show jako księdza Nicholasa, jedynego na planecie człowieka mówiącego nie zwyczajnym japońskim, lecz dialektem Kansai, o wydźwięku ludzi cwanych i nastawionych do życia praktycznie.

Być może daliście się kiedyś sami zwieść Trigunowi – to na początku komedia pełną gębą, łapiąca za poważniejsze wątki cokolwiek znienacka. Ten pacyfizm Vasha, który na początku przyjmowaliśmy za uroczą cechę charakteru, staje się centralnym motywem opowieści, o który reszta gotowa jest się pozabijać. Madhouse nie lada mnie tym serialem swojego czasu zaskoczył. Co należy dodać, powstał ponad dekadę po jego premierze film, luźno powiązany fabularnie, którego niekoniecznie oglądać należy - serial kończy się raczej definitywnie, a dodatkowa historia nie jest wcale wysokich lotów. Kto natomiast jeszcze nie widział oryginału – warto, jak najbardziej.
tobaccotobacco - #anime #bajeksto
86/100

Trigun (1998), TV, 2-cour
studio Madhou...

źródło: comment_rOKqO9ouSWFaOKEYG0Eno1J097GFzPRz.jpg

Pobierz
  • 2
  • Odpowiedz
  • Otrzymuj powiadomienia
    o nowych komentarzach