Wpis z mikrobloga

Napisałem takie coś na fejsie - miały być dwa zdania do starego zdjęcia - wyszło troszkę dłuzej:
Świętowanie sylwestra 2016 i nowego roku 2017, choć świętowaniem ciężko to było nazwać.

Na kilkanaście godzin przed wyruszeniem odpadł mi ostatni zainteresowany, ale podjaranie wyjazdem dało o sobie znać i pojechałem samotnie w swój pierwszy zimowy survival.

Już pierwszy nocleg brutalnie zweryfikował moje przygotowanie do tej wyprawy. Ubrania i śpiwór były conajnniej o 5 stopni za zimne i każda noc polegała na budzeniu się zmarzniętym co kilka godzin. Ostatecznie dotarłem do Prypeci, gdzie było jeszcze zimniej niż w chatach.

Żeby nie ześwirować z samotności i zimna jedyne co mogłem robić to spac lub chodzić. Polazłem za Jupiter zobaczyć mogilnik z zakopanymi pojazdami mieszkańców, później na okolice stacji Janów i pod chwytak. Robiłem to za dnia i o dziwo nikt mnie nie schwytał.

W końcu nadeszła długo oczekiwana chwila - północ. Wyobraźcie sobie ten widok:
Stoicie o 23:55 na szczycie jednego z bloków - w tle widzicie czarnobylską elektrownię. Patrzycie na swój zegarek - 23:59:57, 58, 59.
00:00 i... nic. Staracie się cieszyć, ale wiecie, że to już wszystko. Całe te przygotowania, ta męcząca, nużąca wędrówka, której nie opisałem - tylko dla tej jednej sekundy, wypicia samemu szampana na dachu i odpalenia dla klimatu jednej petardy? Bez sensu.

Troszkę przygaszony tym faktem wróciłem spać dalej, żeby znowu śpiąc na raty wstać dopiero po zmroku 1 stycznia.

Powrót był najgorszy. Najpierw przekradanie się między wagonami na Janowie starając się uniknąć swiateł urzędujących tu złomiarzy i modląc się, żeby ujadające psy były na łancuchu, a potem długa droga, z noclegiem w przedszkolu w Kopaczi.

Gdy dotarłem do skrzyzowania z jedyną-wydającą-mi-się-słuszną drogą mającą pomóc mi obejść KPP Lelew zapalilem czołówkę. O tak, żeby zobaczyć czy to ta droga i w jakim jest stanie. Mocno się zdziwiłem, gdy na jej końcu, 500 metrów dalej odpowiedziało mi mrugnięcie czyjejś latarki. Robiąc najmniej logiczny ruch pobiegłem w górę tej drogi i po kilkuset metrach ukryłem się za samotną jodełką, dwa metry od asfaltu.

W końcu dobiegły mnie ciężkie kroki butów zbliżającego się człowieka. W głowie już układałem sobie tekst jakim poinformuję strażnika (byłem przekonany, że było to światło osoby strzegącej tej drogi) o swoich powodach bytności w tym miejscu, o tej porze. Tym bardziej zaskoczył mnie więc fakt, że czarne buty minęły mnie i powędrowały w kierunku miejsca, z którego przybiegłem.
Odczekałem kilkanaście sekund i uznając, że w tym miejscu, w ktorego kierunku zmierzam nie ma już nikogo (bo jest teraz za mną) ruszylem "na pełnej korbie" ciesząc się z faktu, że tak nikczemnie przechytrzyłem
profesjonalistów.

Asfalt zmienił się w ziemną drogę. Zamarznięte koleiny sprawiały, że każdy krok stawał się cięższy od poprzedniego.
Zatrzymywałem się co 100-200 metrów opadając z sił. Jedzenie skończyło mi się w Prypeci, a jedyna woda jaką miałem miała ledwie kilka stopni.

Po kilku godzinach dotarłem do fabryki we wsi Zalesie, gdzie całym dzień spędziłem na "spaniu na raty", by choć minimalnie zregenerowac siły. Najpierw jednak zdążyłem sobie wylać na buty garnek z ostatnimi mililitrami wody, które mi zostały i zalać tym samym kuchenkę - ostatnie poza zapaliczkami źródło ciepła. Gdy podirytowany wyruszyłem w kierunku mostu na rzece Uż, moje plany pokrzyzował majaczący w oddali radiowóz zatrzymujacy i kontrolujący wszystkie samochody. W głowie w takim momencie zaczynają pojawiać się teorie spiskowe, że na pewno cała Zona mnie szuka i już jest przeprowadzana wielka obława.

Szybkie zerknięcie na mapę i udało się ustalić plan jak ominąć policjantów. Gdy po godzinie przedzierania się przez gęste zarośla w końcu wyszedłem na główną drogę, usłyszałem wycie wilków. Serce troszkę zamarło, wszak znajomy pisał mi dzień wcześniej, że w pobliżu miasta Czarnobyl (gdzie właśnie się znajdowałem) zaobserwowano niewielką watahę.
Kilka wyć później coś mi zaczęło niepasować w tym dźwięku. Wyjąłem telefon i... tak - był to wcześniej ustawiony budzik, którego zapomniałem wyłączyć. W Strefie czesto ustawiam sobie różne wycia, ćwierkania, żeby nie odróżniać się szczególnie od otoczenia.

Przede mną najtrudniejsza część - protokolnyj most. Czyli most we wsi Czerewacz, na rzece Uż, uważany przez Stalkerów za najbardziej "lapliwy". Jedyna przeprawa w promieniu 50km, więc i jedyna możliwość by suchą stopą przejść na drugą stronę.
300 metrów asfaltu, z którego nie ma żadnej ucieczki. Jak na złość stał przed nim samochód. Znowu w głowie myśli - już robią obławę i rozpaczliwe czekanie pół godziny w trawie. W końcu odjechał, można iść!

Powolnymi krokami, klnąc pod nosem na przemoczone, uwierające w dziesiątki bąbli buty dotarłem do pierwszych zasiek wyłączających jeden pas ruchu z użytku. Starając się iść jak najciszej wzdrygałem się na każdy dźwięk dochodzący czy to z lasu, czy to z rzeki. Jeszcze kilka metrów i... udało się! Ale nie ciesz się tak Staszku, właśnie czeka cię 10 kilometrów nudnego asfaltu, a później sobie tylko znanym sposobem musisz ominąć wyjściowy posterunek.

Idąc dość dobrym tempem, będąc wciąż motywowanym (irytowało mnie to wtedy, ale na prawdę pomogło) przez kołcza w postaci Paweł Mielczarek i uciekając co chwilę w krzaki przed dostawczakami dowożącymi świeże owoce i bułki do czarnobylskich stołówek na horyzoncie zobaczyłem światła KPP. Wszedłem w las.

I znowu to samo - wędrówka przez zamarznięte pola, gdzie noga, napotykając każdą nierówność błagała o litość. Myśląc, że już tam zostanę na wieczność, jedząc roztopiony, wymieszany z ziemią śnieg wpadłem na dwuipółmetrowy płot okalający Strefę.
Zestresowany, ze nijak go nie przeskoczę, zacząłem iść wzdłuż niego, niebezpiecznie zbliżając się do posterunku Ditjatki. Jednak studnia szczęścia na ten wyjazd była bez dna i w końcu trafiłem na wyciętą przez stalkerów dziurę. Udało się, wyszedlem z Zony!

Ostatnie 700 metrów wiodło tym razem dla odmiany przez użytkowane pole uprawne, z jeszcze większymi koleinami i dziurami. Ledwie łamiąc sobie nogi, w tle widząc ciągle majaczące na mojej "siódmej" KPP dotarłem do szutrowej drogi, która doprowadziła mnie do asfaltu Kijów - Czarnobyl. Opadnięty z sił usiadłem pod drzewem i zadzwonilem po znajomego.

Po kilkunastu minutach pojawiła się srebrna Nexia - symbol zwycięstwa.

Z nowym rokom, panie Stalker! - przywitał mnie Siergiej.
Wrzuciłem plecak do bagażnika i rozsiadając się na wygodnym fotelu powiedziałem głosno "#!$%@?, nigdy więcej Strefy zimą".

Zgadnijcie gdzie spędziłem swoje następne dwa sylwestry? ;) #opowiescstalkera #czarnobyl
Staszek1994 - Napisałem takie coś na fejsie - miały być dwa zdania do starego zdjęcia...

źródło: comment_J9X4odJRkmfVidomZi9ZWNkmj4er8I8r.jpg

Pobierz
  • 12
  • Odpowiedz
via Wykop Mobilny (Android)
  • 0
@Staszek1994: czekam na nowe wpisy, spodobał mi się Twój blog, ale dla mnie na pierwszy raz to chyba za dużo coś takiego ( ͡° ͜ʖ ͡°) A powiedz mi jedno - ubiór Wojska Polskiego, bez flag to na luzie, czy może być problem?
  • Odpowiedz
@matibu06: Wiele osób na lehalach chodzi w takich. Nawet z flagami i nikt nic z tego sobie nie robi. Zresztą co miałby w tej okolicy robić polski żołnierz? Wejść celowo przez Białoruś na UA?
  • Odpowiedz