Wpis z mikrobloga

#anime #bajeksto
62/100

Hyouge Mono (2011), TV, 3-cour
studio Bee Train

O sengoku nakręcono i napisano już wszystko, wydawać by się mogło. Głupie to było złudzenie, a Japonia nie przestaje zaskakiwać twórczym przepracowywaniem tego kultowego okresu historycznego. Tym razem nie będzie ani demonów, ani gender swapów, ani mechów znikąd – Hyouge Mono to powieść historyczna w pełni realistyczna, pozwalająca sobie na inwencję twórczą w sferach niekluczowych dla kronikarskich zapisków. Oto obserwujemy końcówkę sengoku, wraz z Odą Nobunagą sięgającym po władzę, zamachem w Honno-ji, rządami Hideyoshiego, walkami z czającymi się na północy klanami, przygotowaniami do kampanii koreańskiej, także zapis niezmierzonej cierpliwości rodu Tokugawów. A to wszystko z perspektywy ceremonii herbacianej.

Kto widział kiedykolwiek japoński ogródek, ten rozpoznaje być może jego klasyczne motywy – żwirowe alejki, dziką, acz nakierowaną metodycznie roślinność, rzucone niemal bezwiednie kamienie. Ogródek to jedna ze składowych wabi-sabi, estetyki wyrosłej z buddyzmu zen. Ta zakłada pewną surową prostotę, pozbawioną pozy i fałszu, przez swoją niedoskonałość wzbudzającą zadumę nad (nie)trwałością materiału. Drugą ze składowych jest ceremonia parzenia herbaty, w czasach końcówki sengoku sformalizowana przez Rikyu, swoistego arbiter elegantiarum Ody i Hideyoshiego. Ten to Rikyu jest w Hyouge Mono postacią absolutnie pierwszoplanową, a wraz z nim jego uczeń, nasz główny bohater – fikcyjny Sasuke Furuta.

Sengoku oglądamy oczyma estety i wielbiciela ceremonii herbacianej, na przestrzeni nieco ponad dekady. Furuta zaczyna jako parweniusz o niepewnym guście, zafascynowany ceremoniałem i przyrządami do herbaty, próbujący wkupić się w łaski Rikyu. Na przestrzeni lat dostatecznie umiejętnie lawiruje pośród zwaśnionymi stronami toczącej się wszędzie wokół wojny domowej, by zapewnić sobie miejsce na dworze szoguna, skąd jest w stanie promować wabi-sabi i spełniać się w dziedzinie doskonalenia własnego gustu. Widzimy jak zakłada rodzinę, inwestuje, buduje dom, walczy, ale przede wszystkim marzy o nowych nabytkach do swojej kolekcji herbacianych czarek.

Nie ma w nim dziwnego, arystokratycznego zaślepienia – Furuta zaczyna w życiu jako samuraj stosunkowo biedny, wysyłany w charakterze gońca do przeciwników Ody. Cały czas pamiętamy o tym, że nominalnie jest przede wszystkim żołnierzem, a jego obowiązki wciągną go w wir wielu kultowych bitew, oddanych na ekranie bez szczególnie rozwiniętej batalistyki, z dużym natomiast naciskiem na tych właśnie mało znaczących samurajów z małych majątków, wplątanych w walki, co do których mają liczne wątpliwości. Furuta utrzymuje względną pogodę ducha dzięki ceremonii herbacianej, ta miłość jego życia nie gaśnie. Główną zagwozdką serialu jest regularnie przywoływany dylemat – droga wojownika, czy droga estety?

Nie nadaje się zbytnio Hyouge Mono jako wstęp do sengoku jako takiego – znacznie lepiej poczytać najpierw jakiekolwiek w miarę wyczerpujące opracowanie, by się nie pogubić wśród nazwisk dla Japończyków równie oczywistych, co dla nas kluczowi dla tamtego okresu Stefan Batory, czy Zygmunt III Waza. Stanowi ten serial natomiast bardzo satysfakcjonujący kurs estetyki wabi-sabi, kontynuowanego po dzień dzisiejszy ceremoniału herbacianego, ale także stanowi obraz zależności kulturalno-politycznych tamtych czasów. Naoglądamy się dużo legendarnego portu Sakai, spalonego w walkach dwadzieścia lat po śmierci mistrza Rikyu, stosunkowo rzadko ukazywanego w popkulturze.

Czy to bogactwo treści idzie w parze z bogactwem oprawy? Powiedzmy sobie szczerze – jest miło i higienicznie, ale nie oprawą serial stoi. Najlepiej zdecydowanie wypadają częstokroć statyczne ujęcia tego czy innego przybytku zaprojektowanego przez estetów wabi-sabi, jednak bitwy są już wykonane znacznie bardziej pobieżnie i oszczędnie. Historyczna fabuła przetkana jest kromką życia i licznymi gagami, zwłaszcza wizualnej natury, które z kolei prezentują się fenomenalnie. Odpalając pierwszy odcinek nie dajcie się zwieść narzuconym nam niejako siłą nowym openingiem. Muzyków odpowiedzialnych za pierwszy OP policja przyłapała z narkotykami, przez co studio Bee Train na chybcika zmontowało OP2, pełen brzękotliwej muzyki elektronicznej, aby uniknąć złej sławy. Ścieżka dźwiękowa serialu składa się w przeważającej części z kawałków tanecznych, czasem jazzowych, przetkanych elektroniką.

Hyouge Mono ogląda się trochę jak historyczną kronikę, trochę jak parodię takiej kroniki, bardzo często jak przewodnik po estetyce, a zawsze z przyjemnością. To seans wyjątkowo niespieszny, zerkający na burzliwe czasy z perspektywy pięknie niedoskonałej. Nie ma zupełnie sensu uprawiać sobie z tym serialem maratonów, nie ma też zbyt wielu zachodnich widzów do przedyskutowania tej czy innej ulubionej sceny. Niechaj to będzie dla entuzjastów anime historycznych miła ciekawostka.
Pobierz tobaccotobacco - #anime #bajeksto
62/100

Hyouge Mono (2011), TV, 3-cour
studio B...
źródło: comment_zgR9w6bSMHcsR2CGwFowS2FZtPhj7N4T.jpg
  • 1