Wpis z mikrobloga

Miałem #meltdown w sklepie. Jak zwykle, dochodzi do mnie, typ przede mną wyciąga gotówkę, pani od kasy sobie wychodzi, za mną kilkanaście osób w kolejce, bo w tym sklepie zawsze musi być kolejka. Była za komuny, jest i teraz, i będzie jak mnie już nie będzie.

Czekam, i szlag mnie trafia. Za każdym razem! Gotówka, "nie ma pan nic drobniej"? I czekanie, czekanie, czekanie.

W pewnym momencie babka podchodzi do drugiej kasy, "zapraszam" i oczywiście ludzie #!$%@?ą się przede mnie, chociaż byłem pierwszy. Jednym słowem, ląduję na końcu kolejki.

A mój czas przy kasie to jakieś 2,5 sekundy. Pokazuję bułki, pip-skasowane, do widzenia.

Więc zacząłem bezgłośnie rzucać #!$%@? pod nosem, w końcu chwyciłem worek kupionej mąki. Tylko chwyciłem. Ale pękł, mąka wybuchła. Chwyciłem worek bułek, pękł, bułki wyskoczyły wesoło. Rzuciłem tym wszystkim i wyszedłem. Jak szedłem w deszczu do samochodu ochłonąłem i wróciłem sprzątać masakrę.

Teraz oficjalnie zostałem wariatem w moim miasteczku.

Boże.
Jak.
Ja.
Nienawidzę.
Ludzi.
Płacących.
Gotówką.
W sklepie.

A jeszcze jedno - te 2 kolejki. Nigdy nie wiesz, która pójdzie szybciej. Czasem tam gdzie czeka 5 ludzi pójdzie szybciej, bo są tacy piekielni ludzie, co mogą godzinę blokować kasę.