Aktywne Wpisy
R2D2_z_Sosnowca +73
Amerykanie mordowali się z Anglikami, Francuzi z Niemcami, Portugalczycy z Hiszpanami, Irlandczycy z Anglikami, Szwedzi z Litwinami, Węgrzy z Rumunami, Austriacy z Czechami a Japończycy z Amerykanami i jakoś się wszyscy ze sobą dogadują natomiast Rosjanie myślą, że nagle jak przypomną o mordowaniu się Ukraińców z Polakami to rozpadnie się NATO i Polska wstrzyma dostawy broni by nie #!$%@?ć kacapa okupanta co grozi także Polsce. Skąd w ogóle ten pomysł by przy
JohnCasey +16
34/100
Perfect Blue (1998), film, 80 min.
studio Madhouse
Wróćmy jednak do punktu startowego filmowej kariery p. Kona. Perfect Blue to debiut, o którym marzy chyba każdy artysta – wszystko w tym filmie wydaje się być dograne jeżeli nie perfekcyjnie, to w stopniu do perfekcji najbardziej zbliżonym. Pieczołowicie nakreślona drama na podstawie książki p. Takeuchiego biegnie nieco nieoczywistym tropem od jednej silnej sceny do drugiej, pstrząc się w późniejszych partiach od złudzeń i zwidów głównej bohaterki – niby po odciskach palca rzeźbiarza, po tych złudzeniach nauczymy się identyfikować dzieła p. Kona wychodzące w następnych latach.
Mimie źle się układa kariera j-popowej idolki, stąd postanawia poszukać szczęścia w aktorstwie. Zatrudnia się w epizodycznej roli na planie ponurego kryminału, nie zważając zupełnie na konsekwencje tej decyzji wśród jej fanów, niektórych wiernych na zabój. W międzyczasie, przypadkiem napotyka na bloga, którego autor rzekomo jest samą Mimą i opisuje szczegółowo jej codzienne życie, pozwalając sobie na refleksje, których Mima nie podziela. W miarę postępowania jej nowej, ponurej kariery, świeżo upieczona aktorka gubi się we własnej głowie, starając się bezskutecznie odróżnić jej właściwe życie od wpisów na blogu Mimy rzekomej. Do tego wydaje się śledzić ją wciąż mężczyzna o przerażającej twarzy…
Każdy film p. Kona stanowi refleksję na temat tego czy innego problemu trapiącego japońskie społeczeństwo, a najdogłębniej zapuszcza się właśnie w niuanse pop-kultury, w ponure zakątki fandomu – książka wybrana do adaptacji idealnie wpasowała się w prywatne manie reżysera. Oglądamy bowiem ubóstwianą idolkę, która w rozgorączkowanych głowach jej fanów po prostu musi być teraz i na zawsze nieskalaną dziewczyną właśnie dla nich, tylko dla nich, walczącą z tą mało lukratywną i równie mało satysfakcjonującą karierą przez pójście na kompletną zmianę wizerunku. I na zachodzie przychodziło nam widywać młode aktorki, do tej pory dziewiczo niewinne, zatrudniające się w jakichś dreszczowcach i dramatach dla odreagowania ich poprzedniego nimbu świętości.
Stalking mamy tu dwojaki – i fizyczny, reprezentowany przez szkaradnego mężczyznę, gotowego na wszystko dla swojego urojonego ideału, i mentalny, reprezentowany przez autora rzekomego bloga, który układa Mimie życie takim, jakim w jego mniemaniu być powinno. Mamy drobiazgową obserwację ofiary tego dwojakiego stalkingu, a także jej nieuchronną zapaść. Ostatnie minuty przed punktem kulminacyjnym to w zasadzie już Konowska jazda bez trzymanki, swobodne przemieszanie świata realnego i świata paranoi. A przy tym to cały czas jest ślicznie animowane i jeszcze lepiej grane. Jako Mima – p. Junko Iwao, niespecjalnie często grająca w branży w ostatnich latach (mi się ostatnio obiła o ucho w Onihei).
Czego na temat tego filmu jeszcze nie powiedziano? Silić się na oryginalność wręcz nie wypada. Jest to seans obowiązkowy dla fanów psychodramy i kina realistycznego, zainteresowanych mało chlubnymi kulisami japońskiego show-biznesu. Kino pierwszej klasy.