Aktywne Wpisy
henk +287
prawiczek92 +12
jakaś 14 latka napisała do mnie na gg i proponuje mi spotkanie do kawiarni isc czy nie? Napisala ze za siebie zaplaci #przegryw #przegrywpo30tce #podrywajzwykopem
Skopiuj link
Skopiuj linkWykop.pl
21/100
Boogiepop wa Warawanai (2000), TV, 1-cour
studio Madhouse
Anime z przełomu tysiąclecia bywają humorzaste, mroczne, częstokroć nadrabiają sens stylem, lub brakuje im obydwu. Bywają też produkcje pokroju pierwszej adaptacji Boogiepopa (niedawno remake’owanej). Mamy tu nieliniową fabułę kroczek po kroczku zmierzającą ku rozwiązaniu akcji, szarpiąc za pozornie wyrwane z kontekstu historie kolejnych odcinków, adaptowaną z serii raczej starych light novelek, z pokolenia choćby Kino no Tabi. Wszystko składa się w pewnym momencie do kupy, a my musimy obejrzeć serial raz jeszcze, bowiem to co się do kupy złożyło, kupy się w głowie nie trzyma. Drodzy Widzowie – Boogiepop, jeden z protoplastów anime typu ‘obejrzyj siedem razy, zanim się wypowiesz’.
W niesprecyzowanym bliżej labiryncie zaułków i ponurych placów śledzimy losy kilku uczennic liceum żeńskiego Shinyo, przeważnie Nagi. Ta wydaje się nie mieć dla nikogo miłego słowa, a wieczory spędza na patrolowaniu miasta, okazjonalnie walcząc z powstałymi nie wiedzieć w jaki sposób mutantami, często ukrytymi w społeczeństwie, aby w pewnym momencie przejawić nienaturalne moce. Tymi mocami najczęściej mordują bliźniego. Nie jest to główny wątek. Nagi nie jest odosobniona w swojej posłudze, bowiem nad miastem czuwa stale tytułowy Boogiepop, anioł śmierci, legenda wśród dziewcząt. Wydaje się pojawiać na horyzoncie wyłącznie w pobliżu mutantów, przybywając znikąd i bez śladu znikając. Boogiepopów jednak okazuje się być więcej niż jeden, a na obu poluje mutant ze wszystkich najgroźniejszy, Mantikora. Nie stanowi to głównego wątku serialu.
W tle przewija się wątek wszechwładnej organizacji Towa, wysyłającej swoich agentów do schwytania mutantów, a którzy nie przejmują się zupełnie stratami w cywilach. W rezultacie, walka toczy się na dwa fronty, ale i to nie jest główny wątek. Uporządkowując wycinki fabuły w głowie, przychodzi nam mierzyć się z wyjątkowo zjadliwą inwencją głównego scenarzysty, p. Yasudy, odpowiedzialnego też między innymi za absolutnie niepowtarzalny główny wątek pierwszej adaptacji FMA, gdy ta przegoniła oryginalną mangę. Dzięki jego wysiłkom, wygibasy scenariusza są wyjątkowo sprytne i mogą się bez żenady mierzyć z kinem aktorskim. Nie jest to jednak wyłączna zaleta Boogiepopa.
Z wyjątkami naprawdę nielicznymi, nie mam zbyt dobrego zdania na temat kreski szczególnie w produkcjach okresu przejściowego klisza-cyfrówka. Boogiepop również nie jest zbytnio pięknym serialem, ale nadrabia to gamą sprytnych graficznych trików, ułatwianych przez animację komputerową (wszak o to powinno chodzić, prawda?). Przede wszystkim – serial utopiono w filtrze kolorystycznym, przypominającym zielonkawą sepię. Dodatkowo, całość jest winietowana, z częstymi zbliżeniami na twarze i niekiedy delikatnym dygotaniem kamery, jakbyśmy oglądali coś faktycznie nagrywanego na żywo.
Dzięki tym efektom Boogiepop jest graficznie dosyć monotonną produkcją, a to, co widać na ekranie, przeważnie jest wizualnie ograniczone, być może wywołując u wielu widzów frustrację. Mamy nieustające wrażenie oglądania wycinków z czegoś znacznie większego. I faktycznie, seans to nieustająca walka o ustalenie co się tak właściwie wydarzyło. Natura scenariusza jest przez pracę reżyserską podbita na jej wyżyny. Zdecydowanie warto obejrzeć Boogiepopa choćby i ze względu na osiągnięty efekt, dla medium unikatowy, a zupełnie nieistniejący w nowej adaptacji.