Wpis z mikrobloga

Amigo Jose Zmartwychwstały

Po wielu tygodniach leżenia bezczynnie, w końcu opuścił szpital. Słońce oślepiło go chwilowo. Odzwyczaił się już od widoku świata zewnętrznego. Wiele w mieście się nie zmieniło. No, może poza palisadą, która rzekomo ma chronić je przed bandą rozwrzeszczanych indiańców.

Samo Louis Colony może się nie zmieniło, ale mieszkający w nim ludzie, to inna historia. Jakieś zamachy, jakieś skrytobójstwa, złodzieje prywaciarze rozkręcający swoje szemrane biznesy. Bycie martwym w takim momencie nie było jednak dobrym pomysłem. Przed szpitalem ujrzał skrzynię na datki. Postanowił dorzucić swoje kilka dolarów, wszak nie co dzień spotyka się łapiducha, który dosłownie przywraca do życia.

Gdy już się oswoił z otoczeniem, zebrał wszystkich żywych Mariachi by omówić aktualne sprawy. Większość była typowym nudnym, rutynowym #!$%@?, ale na wieść o Pstrągingu, oczy mu się zaświeciły. To był ten moment. Mariachi razem, czy też solowo zagrają przed tłumem, porywając wszystkich do szalonej zabawy. Poszedł do swojej kryjówki, gdzie wygrzebał skrzynię. Niepozorne, drewniane pudłu, obite tanią, barwioną skórką. Zdjął rzemień, na którym wisiał klucz. Trochę pogmerał w zamku, po czym otworzył pudło. Pod warstwą tkaniny, leżała gitara. Ale nie byle jaka. Jego najlepszy instrument. Opus magnum. Dzieło życia. Złota Gitara Pożogi. Nastroił ją naprędce i zagrał kilka soczystych akordów. Już wiedział, że na festynie zagra najlepszą piosenkę na świecie. Lub chociaż jej tribute.

_______________________

@Akumulat przkezuję 20$ @Legzday na rzecz rozwoju i modernizacji sali nekromancji, lub co tam chce inwestować w szpitalu. xD

#kilofyirewolwery #lacunafabularnieczarnolisto
  • 2