Wpis z mikrobloga

Usłyszałem dzisiaj historię, przez którą smutłem i chciałbym się podzielić... Temat dotyczy dalekiej rodziny mojej różowej. Jednym z najsmutniejszych i przygnębiających widoków dla mnie, jest poPGRowski blok na wsi. Jest tego trochę na #lubelskie Zero opcji na życie, jeden kościół w okolicy, jeden sklep i kilka bloków. I tam mieszkało sobie małżeństwo z synem - ww. rodzina różowej. Syn, chłopak po maturze się zatrzymał, bo został z rodzicami - o żadnej pracy na etat nie ma mowy, dorywcze roboty w rolnictwie, czasami dorobienie u lokalnego Janusza, wieczorem piwo pod sklepem z lokalnymi kolegami - ot, cykl życia. Na żonę zero widoków.
Ale pojawiła się okazja - jedna dziewczyna która tam mieszkała, która parę miesięcy temu stwierdziła, że wyrwie się z grajdołu pojechała do Londynu w ciemno i zaczepiła się w jakiejś fabryce. Została kimś na kształt kierownika i stwierdziła że pomoże ziomkom - w jej fabryce było zapotrzebowanie na fizycznych za całkiem niezłe nawet jak na #uk pieniądze. A że wszyscy lokalsi to chłopaki po technikum to roboty się nie bali i podstawy elektryki i mechaniki kumali.
Wszyscy jak jeden mąż stwierdzili - JEDZIEM!
I chłopak obwieścił to rodzicom - ojciec stwierdził JEDŹ SYNEK! Ale #madka? OLABOGA, ZGINIEMY TU SAME, SYNE, NIE JEDŹ, JESZCZE CI SIE CO STANIE, A CO BEDZIE Z NAMI!! ANI SIĘ WAŻ!!!
No i tak chłopak zaczął się wahać, choć koledzy mu mówili żeby się nie zastanawiał tylko rwał do Anglii, w końcu to nie koniec świata.
W tym samym czasie matka zaczęła dostawać wyimaginowanych schorzeń, bólu nóg, pleców, błagała syna żeby został. Ugiął się, nie pojechał. Wówczas matka cudownie ozdrowiała...
Wszyscy w jego wieku wyjechali, został sam, bez pracy, kolegów, z poczuciem zmarnowanej szansy...



  • 25
  • Odpowiedz