Wpis z mikrobloga

Cloverfield Paradox (2018) to... prawdziwy paradoks.

Film jest luźno związany z wcześniejszymi częściami, z Project Monster (2008) czy bardzo dobrego Cloverfield Line 10 (2016) ze świetnymi rolami Mary Elizabeth Winstead i Johna Goodmana. Spodziewałam się, że ta część będzie gorsza i... miałam rację. Minirecenzja ze spoilerami.

Dobry...
Film mimo małego budżetu (tylko 45 mln) jest naprawdę ładny wizualnie. Nie tylko zdjęcia i kolorystyka kadrów, także montaż, oraz co zaskakujące - efekty specjalne, których nie powstydziła by się oskarowa produkcja. Przynajmniej większości z nich, chwilami (bardzo rzadko) co prawda są jakby z innej bajki. Nawet widziane przez kilka sekund animowane ekrany na stacji są śliczne i dopracowane.

(Nie)zły...
Również muzyka fajnie wpasowuje się w klimat, jest ładna, nic szczególnie wpadającego w ucho, ale nie można się przyczepić do samych kompozycji. Chwilami jednak jest zbyt nachalna, zbyt się wybija.

I Brzydki...
To były dobre wiadomości, złe to... cała reszta. Będę pisać ze spojlerami, wszakże od premiery minął już ponad rok.
Od samego początku czuć, że coś nie gra. I mimo, że aktorzy się starają to scenariusz po prostu im nie pozwala rozwinąć skrzydeł. Jest tak pełen kalek kalej ogranych scen i motywów, że aż boleśnie sztampowy...
Fabuła od początku się nie klei. Ziemia staje wobec katastrofalnego kryzysu energetycznego, blackouty są na porządku dziennym, a jedynym ratunkiem jest zderzacz hardonów wybudowany na orbicie Ziemi. W świecie Cloverfielnd nie ma elektrowni jądrowych, wodnych, wiatrowych czy słonecznych. Nie ma i już.
Grupka astronautów próbuje odpalić go już od... dwóch lat i jakoś nie widać by bardzo czuli powagę i tragizm sytuacji, stres, osaczenie czy jakąkolwiek presję - wszak Shepard jest ostatnią nadzieją Ziemi, Ziemi która chyli się ku rychłemu upadkowi, sojusze państw są zrywane, światu grozi wojna i zagłada.
I tu mamy przebitkę na dwójkę astronautów, którzy słuchając tychże wiadomości wesoło pykają z uśmiechem w piłkarzyki...

Scenarzysta forsę wziął...
Scenariusz wygląda jak szkic typowej powieści Stephena Kinga. Na początku jest nawet ciekawie, potem robi się dziwnie, a potem następuję kompletna katastrofa. Tak samo i tu z początku nawet jest ciekawie, choć dziwnie, potem robi się coraz dziwniej, potem następuje totalna katastrofa. A nawet wcześniej niż potem...

Jestem pewna, że autorom scenariusza pomagał jakiś 7-8 letni dzieciak. Taki z upośledzeniem umysłowym. Jeżeli nie, to trzeba by zrobić zbiórkę, by takiego dzieciaka mogli adoptować. To by przynajmniej tłumaczyło dlaczego scenariusz jest taki absurdalny. Ot upaleni trawką scenarzyści odlatywali, a on dopisywał coś od siebie.

Jak łatwo się domyśleć próba odpalenia zderzacza idzie źle. Następuje awaria i... znika Ziemia. Ziemia nie tylko znika. Nie ma z nią żadnego kontaktu, astronauci nie są w stanie ustalić swojej pozycji. Wszystko dlatego, że gdzieś zaginął... żyrokompas. Urządzenie to wykorzystujące do swojego działania grawitację i pole magnetyczne jak wiadomo świetnie działa na orbicie planety. Mało tego, bez niego praktycznie nie można ustalić swojej pozycji bo wszelkie czujniki, radary, stacje namiarowe, kamery, w końcu tak charakterystyczne punkty orientacyjne jak Księżyc czy choćby samo Słońce są bez niego bezużyteczne!

Cóż się okazało? Stacja kosmiczna... odwróciła się o 180°. Ale tego dowiadujemy się w 3/4 filmu. Tymczasem zgodnie z teorią pewnego zwariowanego naukowca, którego mogliśmy posłuchać na początku filmu nastąpiło zaburzenie czasoprzestrzeni. Na Ziemi wylądował potwór znany z Project Monster. A w ścianie stacji astronautka z identycznej misji, ale z innego wymiaru.

Przejdźmy do aktorów. Ich gra jest zła. To oczywiście wina scenariusza, bo mamy tu znaną z BlackMirror Gugu Mbathna-Row (prawdopodobnie jedyną artystkę, która wybrała sobie imię jeszcze w okresie niemowlęcym), czy Daniela Bruhla znanego choćby z Goodbye Lenin. Nie mogło zabraknąć kolejnego czarnoskórego szefa posterunku... yyy... dowódcy misji, którego nikt nie szanuje, ale on sam za to ma poważne skłonności samobójcze. Jest też oczywiście azjatka, która mówi wyłącznie po chińsku i mimo to wszyscy ją rozumieją. Ok, powiedzmy chiński stał się popularny w tamtych czasach. Tylko dlaczego wszyscy odpowiadają jej po angielsku i ona to rozumie? ;)

Oprócz tego mamy jeszcze latynosa i dwóch białych. Rosjanina, który po wypadku zaczyna cierpieć na problemy z zezem rozbieżnym oraz Mundiego, który... Przekonacie się za chwilę sami. Aktorzy grają tak plastikowo, że po prostu zaczyna się tęsknić za drewnianym Hydenem Christiensenem mówiącym: “Nie cierpię piasku, wszędzie się wciska...”. Niezapomniana rola “Manekina Skajłokera”. No dobrze, przepraszam, nie zamierzam tu nikogo obrażać. Każdy szanujący się manekin zagrałby tą scenę lepiej już w trzecim dublu.

Gra aktorska sprawia, że zwisa mi ciepłym moczem zarówno los Ziemi jak i samej załogi. Po prostu nie sposób poczuć do nich sympatii.

Jeżeli myśleliście, że to koniec dziwnych wydarzeń na stacji kosmicznej to nie. Upośledzony ośmiolatek znów chwycił za pióro i wymyślił, że... ściana zaatakuje Mundyiego wciągając mu rękę. Strasznie się ostatnio zradykalizowały te ściany... Mało tego, Mundy traci tą rękę i... nie dość że nie czuje bólu to jeszcze nie specjalnie się tym przejmuje. Ale to dopiero początek! Otóż ręka wcale nie zaginęła gdzieś w czeluściach stacji, ona ma się dobrze i... wędruje sobie po pokładzie jak gdyby nigdy nic... I trzeba przyznać, że jest to całkiem fajnie zrobione od strony wizualnej, a trzaskający o podłoże zegarek przy każdym jej ruchu odwala robotę...
Tylko gdy już samoświadoma ręka zostanie zauważona trafia do akwarium jak niebezpieczna bestia i zaczyna wykonywać dziwne ruchy, tak jakby... chciała pisać... Normalnie jak ta znana z Rodziny Adamsów.

Zresztą większość tych najlepszych scen jest w zwiastunie...

Nic śmiesznego...
I żeby ten film był jeszcze z tzw “jajem”... Ale nie! Aktorzy traktują swoje sztampowe role niezwykle poważnie, wręcz śmiertelnie poważnie. W ogóle w filmie jest tylko jedna zabawna scena, ta z wodą kapiącą z kranu... Zgadliście, wymyśliłam to. W filmie nie ma ani krzty humoru i ani jednej zabawnej sceny.

Poziom absurdu sięga zenitu pod koniec gdy astronauci odłączają pierścień z Shepardem. I to jest równocześnie najlepsza wizualnie scena, którą można by umieścić w Grawitacji... Po czym odpalają ponownie Sheparda i to dwukrotnie...

Ocena? Bardzo słabiutkie 4/10 i to głównie za oprawę audiowizualną (i ślicznego potwora - skrzyżowanie Ranktora z największym smokiem z pierwszej części Jak wytresować Smoka), bo ten film naprawdę nic więcej nie oferuje. Nie oglądaj jeśli nie leci akurat kolejny odcinek Kiepskich czy powtórka Gwiezdnych Wojen z popisową sceną Christiensena ;)

Netflix powinien zmienić nazwę na NextFile, NextFile...

#cloverfield #netflix #ogladajzwykopem #scifi
xandra - Cloverfield Paradox (2018) to... prawdziwy paradoks. 

Film jest luźno zwi...
  • 7
@Hdrunked: Dzięki, ja też lubię tą serię, ale tej części długo nie zapomnę ( ͡º ͜ʖ͡º) Jeszcze te przebitki z Ziemi z partnerem (mężem) Hamilton wepchniętym na siłę. I jeszcze ta dziewczynka... No dobra, jeszcze nieistniejący asystenci głosowi pomagający dyktować SMSy i biorąc pod uwagę to, że główna bohaterka jest Brytyjką - kierownice samochodów po złej stronie ( ͡º ͜ʖ͡º)