Kumpel mój, mając lat 14, po szkole zajmował się tym, czym każdy typowy dzieciak u mnie na Podlasiu – robił na tokarce u szwagra w zakładzie.
Pewnego dnia wrota szopy otworzyły się na oścież, a do wnętrza wtargnęło wielkie, łyse chłopisko, z mordą sznytem przerezaną – człowiek Czarnego z Białego (taki lokalny oksymoron). Przybysz podszedł zwartym krokiem do mego kolegi i oznajmił, że w niedzielę jadą z chłopakami po kościele do Fantazji w Jaświłach, i na tę okoliczność ma być gotowy bejsbol, bo ten co mu ostatnio u Grubego w drewutni wytoczyli połamał jakiemuś Ruskiemu na grzbiecie, i później po ciemku musiał sztachety szukać, tylko takiej z gwoździem żeby się po łbie nie ślizgała, i teraz ma być pała jak na amerykańskich filmach, żeby wstydu przed Łomżyniakami nie było.
Kumpel stanął na wysokości zadania i niebawem złożył na ręce zleceniodawcy lśniącego Sękalibura, starannie wytoczonego z najlepszej partii sosnowego drewna, tej samej co to sołtys kazał odłożyć na dach plebanii w zamian za poparcie proboszcza w gminie przy odrolnianiu działki.
Po kilku dniach wrota zakładu znowuż się rozpostarły i w jej świetle stanął dobrze już nam znany kontrahent.
- Dawaj łapę! – warknął przybysz przybliżając się zwalistym krokiem do młodocianego wirtuoza tokarki.
Znajomy przełknął ślinę i zamknął oczy wyciągając przed siebie trzęsącą się dłoń.
Ku jego zdziwieniu, na ten gest zakapior wyjął zza pazuchy pół basa najlepszej miejscowej prymuchy, prosto z miedzianych gąsiorów podhajnówkowskiego lasu.
- Wiesz za co?! – kontynuował gniewnie przybysz, na co kolega pokręcił tylko w milczeniu głową, mając cichą nadzieję, że pod celą na Kopernika będzie miał choć trochę szacunku za przyczynienie się do zniknięcia kolejnego celnika z Terespola.
Na to przybysz zajął się śmiechem jak tucznik kaszlem, klepnął kumpla w policzek, po czym nachylił się nad nim i przymykając zaropiałą powiekę wyszeptał:
xD
PS wszystkiego dobrego w 2019 Mirasy. Ja już jestem z powrotem w podróży, tym razem kolejny raz Bliski Wschód (nieco później być może znowu Czarny Ląd), skąd postaram się zanudzać Was nowymi, jak i zaległymi jeszcze, opowiadankami i anegdotami.
Wszystko też wskazuje na to, że w dalszej części roku nakładem jednego z największych wydawnictw w kraju powinien ukazać się mój debiut literacki w postaci zbioru opowiadań i gonzo-reportaży na podstawie własnych doświadczeń z podróży (o szczegółach będę informował nieco później, bo to sama w sobie ciekawa historia). Zatem zapowiada się kolejny ciekawy rok, bądźmy w kontakcie :)
"Ku jego zdziwieniu, na ten gest postawny mężczyzna wyjął zza pazuchy pół litra majlepszego miejscowego samogonu/bimbru (swoja drogą bimber to brymucha, nie prymucha), prosto z miedzanych destylatorów podhajnówkowskiego lasu (Hajnówka to taka miejscowość)"
To nawet nie jest gwara podlaska (sam najbliżej Podlasia byłem w Warszawie), tylko trochę pomieszany slang
Pewnego dnia wrota szopy otworzyły się na oścież, a do wnętrza wtargnęło wielkie, łyse chłopisko, z mordą sznytem przerezaną – człowiek Czarnego z Białego (taki lokalny oksymoron). Przybysz podszedł zwartym krokiem do mego kolegi i oznajmił, że w niedzielę jadą z chłopakami po kościele do Fantazji w Jaświłach, i na tę okoliczność ma być gotowy bejsbol, bo ten co mu ostatnio u Grubego w drewutni wytoczyli połamał jakiemuś Ruskiemu na grzbiecie, i później po ciemku musiał sztachety szukać, tylko takiej z gwoździem żeby się po łbie nie ślizgała, i teraz ma być pała jak na amerykańskich filmach, żeby wstydu przed Łomżyniakami nie było.
Kumpel stanął na wysokości zadania i niebawem złożył na ręce zleceniodawcy lśniącego Sękalibura, starannie wytoczonego z najlepszej partii sosnowego drewna, tej samej co to sołtys kazał odłożyć na dach plebanii w zamian za poparcie proboszcza w gminie przy odrolnianiu działki.
Po kilku dniach wrota zakładu znowuż się rozpostarły i w jej świetle stanął dobrze już nam znany kontrahent.
- Dawaj łapę! – warknął przybysz przybliżając się zwalistym krokiem do młodocianego wirtuoza tokarki.
Znajomy przełknął ślinę i zamknął oczy wyciągając przed siebie trzęsącą się dłoń.
Ku jego zdziwieniu, na ten gest zakapior wyjął zza pazuchy pół basa najlepszej miejscowej prymuchy, prosto z miedzianych gąsiorów podhajnówkowskiego lasu.
- Wiesz za co?! – kontynuował gniewnie przybysz, na co kolega pokręcił tylko w milczeniu głową, mając cichą nadzieję, że pod celą na Kopernika będzie miał choć trochę szacunku za przyczynienie się do zniknięcia kolejnego celnika z Terespola.
Na to przybysz zajął się śmiechem jak tucznik kaszlem, klepnął kumpla w policzek, po czym nachylił się nad nim i przymykając zaropiałą powiekę wyszeptał:
xD
PS wszystkiego dobrego w 2019 Mirasy. Ja już jestem z powrotem w podróży, tym razem kolejny raz Bliski Wschód (nieco później być może znowu Czarny Ląd), skąd postaram się zanudzać Was nowymi, jak i zaległymi jeszcze, opowiadankami i anegdotami.
Wszystko też wskazuje na to, że w dalszej części roku nakładem jednego z największych wydawnictw w kraju powinien ukazać się mój debiut literacki w postaci zbioru opowiadań i gonzo-reportaży na podstawie własnych doświadczeń z podróży (o szczegółach będę informował nieco później, bo to sama w sobie ciekawa historia). Zatem zapowiada się kolejny ciekawy rok, bądźmy w kontakcie :)
Insta | Blog
#wanderlust – tag z moich opowiadanek i podróży.
#heheszki #podlasie #ciekawostki #tworczoscwlasna
źródło: comment_1f2y8ou9zKsd62Di1ZZf2x7MlMK0x6ZM.jpg
Pobierz@odczepciesie
@suwren7
"Ku jego zdziwieniu, na ten gest postawny mężczyzna wyjął zza pazuchy pół litra majlepszego miejscowego samogonu/bimbru (swoja drogą bimber to brymucha, nie prymucha), prosto z miedzanych destylatorów podhajnówkowskiego lasu (Hajnówka to taka miejscowość)"
To nawet nie jest gwara podlaska (sam najbliżej Podlasia byłem w Warszawie), tylko trochę pomieszany slang
Komentarz usunięty przez autora